"Mówimy o aktualnej liczbie dwóch tysięcy uchodźców. Jeżeli tylko w sierpniu do powiatowych urzędów pracy zgłoszono 119 tysięcy miejsc pracy, to patrząc na tę liczbę, w której są też dzieci i osoby już nieaktywne zawodowo, nie jest to problem. Spójrzmy też na to, że niebawem powojenny wyż demograficzny pójdzie na emeryturę, coraz mniej osób wchodzi na rynek pracy, więc ludzi aktywnych zawodowo jest znacznie mniej. Pierwszeństwo zawsze będą mieli ci, którzy są tu i teraz" - podkreślał w rozmowie z Jackiem Bańką minister pracy i polityki społecznej. 

Jak dodawał Władysław Kosiniak-Kamysz, system ten świetnie sprawdzał się w przypadku uchodźców z Ukrainy. "Część z nich przez pół roku przebywała w ośrodku na Mazurach, gdzie uczyli się języka i przygotowywali do zawodów. Dziś są w różnych miejscach w Polsce i zakładają swoje rodziny" - twierdzi Kosiniak-Kamysz. 

Początkowa Polska deklarowała przyjęcie dwóch tysięcy uchodźców. 9 września Jean Claude Juncker mówił, że kraje UE będą musiały przyjąć ok. 160 tys. osób - w tym Polska 11 tysięcy.

"Uchodźcy nie będą marginalizowani i pozostawieni sami sobie. Rodziłoby to gorsze i wieloletnie skutki, które odczulibyśmy osobiście" - deklaruje minister pracy i polityki społecznej.

 

(Jacek Bańka/ew)