Trudno uwierzyć, że dawniej w czasie wakacji Kraków pustoszał, był miastem wymarłym. Uwielbiałam ten letni Kraków cichy i spokojny. Nie został po nim żaden ślad. W atrakcyjne turystycznie miejsca jak Rynek, Kazimierz, czy okolice Wawelu, nie ma się teraz po co wybierać. Tłumy są tam przez cały rok, ale w wakacje aż trudno przejść ulicami. W nocy, kiedy upał tak nie dokucza chciałoby się odpocząć. Nie bardzo się da...
Powiedzenie "cisza nocna" stało się abstrakcją. W nocy swoje harce zaczynają duchy, które z prawdziwymi duchami nie mają wiele wspólnego. Duchy - jak to duchy - pojawiają się około północy. Zastępują zwykły, codzienny hałas - głośne rozmowy, szczekanie psów, ruch uliczny - to wszystko milknie późnym wieczorem, czy też wczesną nocą. No i zaczynają się wakacje z duchami.
Wybija północ. Cykanie świerszczy zagłusza złowieszczy skowyt, dzwonienie łańcuchów, przenikliwy zgrzyt i dziwne szuranie. Brunhilda? Nie, to panowie w pomarańczowych kamizelkach zaczęli sprzątać pobliski parking. Fantastyczna pora na sprzątanie i głośną wymianę zdań.
Panowie znikają, zapada cisza. Nie na długo. Słychać strzały, coraz głośniejsze. Wehikuł czasu przeniósł nas na Dziki Zachód? Nie, to nadciąga lokalny easy rider. Strzały znikąd? Nie, z gaźnika i rozwalonej rury wydechowej mistrza kierownicy w zielonym cinquecento, który codziennie nadjeżdża po północy, by ścigać się z własnym cieniem po ulicy i wielopoziomowym parkingu. Czasem towarzyszy mu kolega w podobnym, starym gruchocie i wtedy na torze Monte Kazimierz odbywa się "Formuła pińcet". Nie trwa to na szczęście długo, bo pewnie boją się policji, ale i tak tego ryku nie da się wytrzymać, przenoszę się więc na drugą stronę mieszkania.
Lekki wiatr porusza gałęziami drzew, migoczą sierpniowe gwiazdy, jak w wierszu Gałczyńskiego... "Popatrzcie, ileż gwiazd na niebie dzisiaj, a każda dobra jest jak matki uśmiech - i szumi wiatr, i polski sierpień skrzy się , i człowiek musi długo marzyć, zanim uśnie." Człowiek nie uśnie, człowiek słyszy każde słowo rozmowy toczącej się na balkonie sąsiadów. Nie trzeba wyjeżdżać na południe Europy - południe Europy przyszło do nas wraz z miłym zwyczajem nocnych spotkań na tarasie przy winie. Na szczęście sąsiedzi kulturalni, a na balkonie mieszkania wynajmowanego przez tłum pracowników ze wschodu, którzy wrzeszczą do telefonu i palą śmierdzące papierosy, już cicho, śpią przed pracą, zaczną hałasować o świcie, przed wyjściem na budowę.
Miło jest przez chwilę. Minęła pierwsza a wraz z sygnaturką na kościelnej wieży, ogłaszającą mijający czas i hejnałem, który przelatuje nad nocnymi ulicami Krakowa, nadciąga upiorny hałas z piekła rodem. Tatarzy znów zaatakowali miasto? Nie, to maszyna czyszcząca jeździ w kółko przez kilkanaście minut. Zapada cisza, ale już wiem, że to długo nie potrwa. O tej porze zaczynają z Kazimierza wracać imprezowicze. Zaczynają, bo wracają aż do momentu, kiedy zaczyna się poranny ruch uliczny.
Zmęczona po całym dniu pracy zasypiam z książką w ręce, śni mi się wędrówka przez piekło, prowadzona przez moją imienniczkę, obserwuję sceny z obrazów Boscha. Ale zaraz, to coś bez sensu, przecież Beatrycze oprowadzała Dantego po raju, po piekle oprowadzał go Wergiliusz. "Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate"... Nie, to nie sen, to jawa. To wracają z nocnej wycieczki - tym razem nie Litwini - choć może też, bo języki pomieszały się pod moim oknem jak na wieży Babel. Już dobrze poznaję swojskie krzyki po alkoholu, chichoty po marihuanie i agresywne wrzaski po dopalaczach. I tak do świtu.
Nad Krakowem sierpniowy świt, przez różowe chmurki widać pierwsze promienie słońca, śpiewają ptaki, imprezowicze polegli w nierównej walce z używkami i zlegli w okolicznych domach i hotelach. Jak miło. Można przypomnieć sobie prawdziwe Wakacje z duchami...
Albo - z równie uwielbianego przez wszystkich serialu - stary, cichy, wakacyjny Kraków, którego już nie ma...