Janina Ochojska. Swój życiowy cel odkryła we Francji, dokąd trafiła na operację w 1984 roku. Tam po raz pierwszy zetknęła się z ideą funkcjonowania organizacji humanitarnej – EquiLibre, w której pracowała jako wolontariuszka. Koordynowała francuską pomoc medyczną i żywnościową dla polskich szpitali oraz organizowała konwoje wsparcia dla Bośni.



Zapragnęła przenieść działania humanitarne na rodzimy grunt i zainspirować Polaków, jak dbać o najbardziej potrzebujących. Z inicjatywy Alaina Michel, z pomocą prof. Zbigniewa Chłapa, Bogdany Pilichowskiej i właśnie Janki powstała Polska Fundacja EquiLibre. Jej celem było rozdzielanie w Polsce pomocy zagranicznej oraz propagowanie wzorów samoorganizacji społecznej. Janka była inicjatorką pierwszego konwoju z pomocą humanitarną do Sarajewa. Dwa lata później postanowiła uniezależnić się od EquiLibre. Wykorzystując zdobyte doświadczenie, założyła Fundację Polska Akcja Humanitarna. Zorganizowała pierwszą polską misję pomocy w Kosowie, potem w Czeczenii, Iraku, Iranie, Libanie, na Sri Lance, w Afganistanie, Sudanie, Darfurze i Autonomii Palestyńskiej.



Z Janiną Ochojską rozmawiała Sylwia Paszkowska

Pamięta pani 4 czerwca 1989 roku?

- Pamiętam doskonale. Mieszkałam w Toruniu i byłam w jednej z komisji. Siedzieliśmy do późnego wieczora. To był ekscytujący dzień, który obudził w nas nadzieje, ale nikt nie wiedział, jak to się skończy. Wieczorem podliczaliśmy głosy i wynik był optymistyczny. Nie poszliśmy do domu, ale chodziliśmy po innych lokalach, żeby zobaczyć wyniki. Wtedy nie poszłam w ogóle spać. Dyskutowaliśmy i mieliśmy nadzieję. To był wieczór, kiedy wszystko mogło się stać, a potem okazało się, że to się stało.

Pamięta pani na kogo głosowała?

- Nie. Jednak na pewno byli to działacze Solidarnościowi. Na osoby, które fotografowały się z Lechem Wałęsą, to była taka pieczątka. Nazwisk nie pamiętam, ale pamiętam jeszcze jedno wydarzenie, które miało miejsce. Rano dowiedzieliśmy się, że jak my przeżywaliśmy euforie, na Placu Tiananmen strzelano do studentów. Te dni już teraz dla mnie są połączone. One dały mi refleksje na temat świata. Gdzieś dzieje się coś dobrego, a gdzie indziej ludzie cierpią. Trzeba to mieć na uwadze.

Pamięta pani swoje nadzieje, które obudziły te wygrane wybory?

- Od razu pomyśleliśmy, żeby zarejestrować organizację, która miała nazywać się Polska Fundacja EquiLibre. Już wcześniej myśleliśmy, żeby przenieść tę działalność do Polski. Nie było jednak takich możliwości. Powstała szybko ustawa o fundacjach, która była całkiem dobra. Ten ruch pozarządowy ruszył. Przede wszystkim miałam nadzieję, że będę żyła w wolnym kraju, ale jak to miało wyglądać, to nie wiedziałam. Wszyscy się zastanawialiśmy, jak będzie z kontraktowym Sejmem, czy prace dadzą nam to, czego chcieliśmy. Wiedzieliśmy, że czeka nas zmiana konstytucji. Była niepewność, jak będzie się zachowywała ta druga część. Wszystko w sumie poszło nieźle.

Było przez te 25 lat coś, co panią rozczarowało?

- Byłam zawiedziona tym, czym stawała się partia. Ja należałam wtedy do Unii Demokratycznej. Wydawało mi się, że Unia powinna wyróżniać się tym, że głosy i poparcie będzie budowała akcjami społecznymi. Inaczej wyobrażałam sobie politykę. Kiedy działalność partii stawała się partyjna, a musiała się stawać, to się wypisałam. Wtedy było po pierwszym konwoju do Sarajewa. Wiedziałam, że muszę być niezależna. Potem były rozczarowania dotyczące oczekiwań sektora pozarządowego wobec „naszych”. Ustawę o pożytku publicznym i wolontariacie wprowadzili komuniści jak wrócili do władzy. Tak zwani „nasi” nie byli tym zainteresowani. My, którzy wyszliśmy z opozycji, spodziewaliśmy się, że nasi koledzy to będą rozumieli i szybko powstaną dobre ustawy, które umożliwią organizacjom działanie. Jednak trzeba było na to czekać wiele lat.

Co zalicza pani do największych swoich sukcesów w III RP?
Nie traktowałabym tego jak sukcesów. Nie pasuje mi to słowo. Może raczej osiągnięcia. To, że powstała Polska Akcja Humanitarna, która jest rozpoznawalną, dużą organizacją. Myślę, że w bardzo piękny sposób budującą wizerunek Polski na świecie. Pomagającą krajom, które cierpią z powodu wojen, kataklizmów albo długotrwałego ubóstwa. Myślę, że dużym naszym osiągnięciem, jest to że udało się nam zmienić świadomość Polaków o tego typu pomocy. Wcześniej bardziej myśleliśmy, że my sami potrzebujemy pomocy. I nawet pomoc dla oblężonego Sarajewa budziła w niektórych ludziach sprzeciwy. Teraz oczywiście takie sprzeciwy też się zdarzają, ale o wiele rzadziej. Jest o wiele więcej ludzi, którzy rozumieją, że jesteśmy bogaci i mamy czym się podzielić. Myślę, że to też jest nasza zasługa. Że jakąś swoją cząstkę tutaj dołożyliśmy. Poza tym, gdyby tak podsumować setki tysięcy ludzi, które otrzymały konkretną pomoc… Przez 20 lat istnienia PAH zbudowaliśmy dostęp do wody dla pół miliona ludzi. A to już jest konkret. To chyba największy sukces.

A jakieś porażki były?
W takiej pracy porażki są zawsze, bo chociażby porażką jest już to, kiedy nie możemy pomóc tylu ludziom, ilu chcielibyśmy. Porażka w jakiś sposób jest wpisana pomoc. Bo zawsze trzeba wybierać: komuś pomożemy, a komuś nie. Ale były też takie akcje, które nam się po prostu nie udały, bo np. akurat w polityce był taki zamęt, że media się nami nie interesowały. Np. była powódź w Bangladeszu – 9 mln ludzi, którzy wszystko stracili. Zebraliśmy jakieś, 11 - 12 tys. złotych… To była bardzo duża porażka.

A po decyzji o wystąpieniu z Unii Demokratycznej angażowała się pani w życie polityczne?

Nie, nigdy. Zawsze odmawiałam. Proponowano mi już startowanie w różnych wyborach. Argumentując to w ten sposób, że tam będę mogła zrobić więcej. Uważam, że będąc niezależna politycznie, mogę zrobić o wiele więcej. Właśnie poprzez Polską Akcję Humanitarną.

Czyli koncentrowała się pani na działaniach społecznych.

Zawsze.

Zapytam o to, bo to jest część naszego kwestionariusza, które Radio przygotowało z okazji 25-lecia. Jak zmienił się pani status materialny?

Aż tak bardzo nie. Trudno mi powiedzieć, ile zarabiałabym jako astronom. Pensje pracowników naukowych nie są zbyt duże. Ale nie są też małe. Kiedyś na blogu napisałam: dostaję na rękę 4400 zł. To jest moja pensja jako prezesa PAH. W zasadzie mi to wystarcza. Nie jest to mało, ale też wiem, że w porównaniu do innych prezesów innych organizacji nie jest to dużo. Świadomie się ograniczam. Nie chcę zarabiać więcej, ponieważ wystarcza mi to na te potrzeby, które mam. Mogę kupować książki, mam co jeść, mam w co się ubrać.

Nie żałuje pani nigdy astronomii, którą przez przewrót w Polsce, pani porzuciła?

Tak naprawdę to nie. Oczywiście brakuje mi czasu, żeby zaznajomić się z różnymi osiągnięciami. Wszechświat mnie zawsze fascynował. Tak sobie myślę, że wielkiego pożytku ze mnie jako astronoma by nie było. Jednak nie jestem typem naukowca. Na pewno nie byłabym drugim Wolszczanem. Myślę, że większy pożytek jest z tego, co robię. Bo właściwie nie ma nikogo takiego w Polsce, kto robiłby to co ja i Polska Akcja Humanitarna. Oczywiście są organizacje, które robią inne rzeczy. Ale w tej dziedzinie humanitarnej, właściwie jesteśmy prawie że jedyni.

A gdyby miała pani wybrać jakąś najważniejszą postać tych 25 lat w Polsce?

Tadeusz Mazowiecki. Pierwszy premier. Człowiek wielkiej miary. Człowiek, który potrafił pogodzić etykę z polityką. Człowiek, wobec którego może można mieć za złe jakieś błędy, które popełnił... ale wszyscy popełniamy błędy. I nie sposób było wtedy, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy, jak to wszystko się będzie toczyło, takich błędów nie popełnia
. Ten człowiek zawsze kierował się uczciwością. Dla niego „odpowiedzialność”, „służba” to nie były dla tylko słowa. On to wprowadzał w życie.

Wiem, ze chciała pani jakiegoś podsumowania dokonać.

Mówiliśmy o różnych problemach, ale jak patrzę na te 25 lat, to widzę, jak wiele pozytywnych zmian dokonało się w świadomości naszego narodu. Bardzo zmieniło się w naszej rzeczywistości. Jednak ludzie żyją lepiej. Bardziej świadomie. Są bardziej odpowiedzialni. Polacy już też zrozumieli, że wiele zależy od nich samych. I mam nadzieję, że w tę stronę będziemy szli.

Patronat Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego

 

 


Partner Główny: