W najnowszej książce Luci Dotti - syna Audrey poznajemy Hepburn jako żonę, matkę, panią domu. "Audrey w domu. Wspomnienia o mojej mamie" to jest opowieść, z której dowiadujemy się , że aktorka lubiła gotować, celebrowała śniadania, uwielbiała czekoladę i makarony.
Gośćmi programu "Przed hejnałem" są:
Agnieszka Minkiewicz - z Wydawnictwa Literackiego,
dr Bolesław Racięski – filmoznawca z Uniwersytetu Jagiellońskiego,
Kamil Kalbarczyk - student filmoznawstwa z UJ.
- Książka "Audrey w domu" ukazała się w Polsce początkiem marca. Autorem jest Luca Dotti - młodszy syn Audrey Hepburn. Dostajemy w niej obraz Audrey, jakiej nie znamy, chociaż jest to bardzo spójny obraz z tym, co widzieliśmy w filmach. O tym też pisze Luca Dotti, że ona była w filmach taka, jaka była w życiu.
Agnieszka Minkiewicz - Luca Dotti opowiada o tym, że ta książka była pogodzeniem się z wizerunkiem mamy, którą widział na plakatach. On zawsze oddzielał te wizerunki, natomiast pisząc tę książkę, doszedł do tego, że to była jedna osoba. Postacie, które Audrey grała w filmach, są bardzo bliskie temu, jaka była na co dzień. Książka jest wyjątkowa. Wplecione są przepisy z różnych okresów życia bohaterki i z różnych domów. Z każdym daniem związane jest jakieś wspomnienie. Dla mnie to jest coś więcej niż kuchnia, bo te wspomnienia, anegdoty często pisane są z perspektywy dziecka. Mnóstwo osób bardzo dobrze na nią reaguje. Spotkałam się ze stwierdzeniem, że to książka pisana sercem. I coś w tym jest.
- Często przewija się wątek, że z ulgą porzuciła karierę. Rzeczywiście tak było, że ona bezproblemowo rozstała się ze światem filmu?
Kamil Kalbarczyk - Wydaje się, że tak. Audrey zawsze mówiła, że marzy o domu, rodzinie, dzieciach, ogrodzie. Okres jej intensywnej 16-letniej kariery nie pozwolił jej do końca zrealizować tych pragnień. Powodował, że musiała wybierać między pracą a rodziną. Gdy zaszła po raz drugi w ciążę, to postanowiła zrezygnować z kariery. Na to złożyły się też czynniki filmowe. Kino amerykańskie na przełomie lat 60. i 70. bardzo się zmieniało. Kończyło się kino klasyczne, w które Audrey jako niewinna księżniczka bardzo dobrze się wpisywała. Audrey nie potrafiła odnaleźć się w brutalnym, drastycznym kinie, dlatego wiele ról odrzucała. Te role nie przystawałyby do jej wizerunku, bo najczęściej grała takie postaci, które najlepiej czuła.
- To, że przeżyła głód podczas wojny, który powoduje konsekwencje na resztę życia oraz fakt, że trzykrotnie traciła ciążę wpłynęły na to, że nie miała problemu, by rozstać się z karierą zawodową?
Kamil Kalbarczyk - Na jej dzieciństwo przypadła wojna światowa. Mieszkała tylko z matką, bo ojciec je porzucił. W ostatnim roku wojny rodzina Audrey głodowała. Należało pić dużo wody, żeby oszukać żołądek i jeść cebulki tulipanów, trawę. To później odbiło się na jej zdrowiu. Audrey zawsze chciała mieć rodzinę z dziećmi. Kilkakrotnie poroniła i pierwsze dziecko urodziła dopiero po 30. roku życia, dlatego tak cenne były dla niej jej dzieci.
- Jedną z ciąż straciła na planie filmowym, spadając z konia. To też mogło powodować niechęć do bycia aktorką. Pierwszą rolą, którą wbiła nam się w pamięć, jest rola Holly Golightly ze "Śniadania u Tiffany`ego", ale i księżniczka Anna z "Rzymskich wakacji".
Bolesław Racięski - To są dwie role, które są dość podobne. Rola księżniczki Anny w "Rzymskich wakacjach" pokazuje nam podstawową narrację, w którą Audrey będzie się wbijać. To jest narracja o metamorfozie. W "Rzymskich wakacjach" jest metamorfoza z księżniczki w zwykłą dziewczynę.
- Sama Audrey też była arystokratką.
Bolesław Racięski - Ze strony matki pojawiają się wątki arystokratyczne. Ojciec chciał się jako arystokrata przedstawiać, stąd nazwisko Hepburn, które zostało dodane do jego nazwiska. W "Sabrinie", w "Zabawnej buzi" to bohaterka, która przechodzi transformację. Zwykle jest to transformacja związana z modą, z odkrywaniem siebie. W życiu prywatnym to dziewczyna, która wyrywa się z nieszczęścia wojny i też przechodzi metamorfozę. W "Śniadaniu u Tiffany`ego" wygląda to trochę inaczej, choć też mamy do czynienia z metamorfozą. Holly poznajemy już jako dziewczynę, która znalazła sposób na dostatnie życie - pytanie, czy możemy ten sposób pochwalać.
- Gdy po obejrzeniu filmu, przeczytałam książkę, to przeżyłam szok. Zrozumiałam, dlaczego autor chciał do roli obsadzić Marylin Monroe, która bardziej pasowała do wizerunku Holly Golightly.
Agnieszka Minkiewicz - Audrey Hepburn stworzyła nową historię. W książce ta postać jest kontrowersyjna, w filmie objawiła nam się jako postać ukochana. Jej tożsamość była mocno zamglona i nieokreślona w tym filmie. W książce bohaterka jest amerykańską gejszą.
- Audrey pamiętamy jako aktorkę, ale i jako ikonę mody, piękna, klasy. Miała mnóstwo kompleksów: była bardzo szczupła, miała duże uszy, stopy, ale patrząc na nią widziało się coś harmonijnego.
Agnieszka Minkiewicz - Luca wspomina o tym, że mama była zbudowana na kompleksach. Niezwykłe jest to, że miała magnetyzm, który powodował, że w pokoju była tylko ona. Wydając tę książkę, nawet nie oczekiwaliśmy tak pozytywnych reakcji. Zdaliśmy sobie sprawę, jak bardzo żyje jej legenda. Budziła bardzo ciepłe uczucia, co w przypadku gwiazd Hollywood jest niezwykłe.
- Ten idealny wizerunek być może także zawdzięcza stylizacjom ze "Śniadania u Tiffany`ego". To ona wprowadziła modę na takie kapelusze, okulary. Mnóstwo w filmie pojawia się elementów, które dziś nadal są modne.
Bolesław Racięski - Traktowała modę jako drogę do zdobycia autorytetu. Te nowe ubrania bardzo często wiązały się z przekroczeniem nowej granicy. W "Sabrinie" ponoć wykorzystała ubrania, które znalazła w swojej szafie i zostały one zaakceptowane. W "Śniadaniu u Tiffany`ego" to wizerunek, który jako jedyny się ostał. Dziś na pudełkach śniadaniowych znajdziemy jej wizerunek, a właściwie wizerunek Holly Golightly. Bardzo wiele filmów z Audrey traktowało jej ubrania jako atrakcję. Gdy czytamy wywiady z fanami, to dowiadujemy się, że wiele osób nie kojarzy jej z kina, ale z magazynów modowych.
- Czy ona była dobrą aktorką?
Bolesław Racięski - Była postacią, która idealnie dobierała sobie role pod siebie. Od czasu do czasu była w stanie przełamać swoje schematy, np. w "Doczekać zmroku" wspina się na wyżyny swojego aktorstwa. Jeśli chcielibyśmy ją porównać do Marylin Monroe, to musielibyśmy dodać, że Audrey Hepburn nie była aktorką, a Marylin Monroe tak. Siła Audrey Hepburn tkwi w umiejętności dobierania sobie ról, które idealnie pasowały do jej wizerunku.
- Najważniejszą jej życiową rolą, do której doszła w ostatnim okresie życia, była rola Ambasadora Dobrej Woli UNICEF-ie. Jej syn zwraca na to uwagę, bo mocnym akcentem kończy się książka - przepisem na wodę, która daje życie.
Agnieszka Minkiewicz - Luca opowiadał w wywiadach, że Audrey zrozumiała, że swoim nazwiskiem może pomagać. Gdy jego dziadek był bardzo chory i rodzina nie mogła znaleźć miejsca w szpitalu, to syn spytał mamę, dlaczego nie zadzwoni do szpitali, przedstawiając się jako Audrey Hepburn. Ona rzeczywiście tak zrobiła i znalazła miejsce w szpitalu. To był punkt, od którego rozpoczęła współpracę z UNICEF-em. Wiedziała, że swoim nazwiskiem może zdziałać wiele dobrego. Do końca życia to robiła, a jej rodzina kontynuuje tę tradycję. Obie książki synów Audrey to publikacje, z których dochód nie trafia do rodziny, tylko wspiera fundusz jej imienia. Fundusz wspiera szpitale w krajach trzeciego świata. Ona ceniła wyróżnienia za działalność charytatywną bardziej niż nagrody filmowe.