"Na dole kuchnia sklepista. Do niej drzwi drzewianych dwoje, w niej ognisko murowane. Okien trzy. Mury porysowane i komin porysowany murowany. W tymże drąg żelazny, na którym trzy haki wiszą do wieszania kotłów. Z kuchnie izdebka, w niej piecek nowy, okno z błoną szklaną".

To rzecz jasna opis kuchni, ale nie byle jakiej. Kuchnia była na Zamku Żupnym w Wieliczce, karmiła górników, duchownych, zarządców wielickiej kopalni, furmanów, kupców. I była pierwszym w Polsce zakładem zbiorowego żywienia - taka stołówka pracownicza, tyle że średniowieczna.

Po dziedzińcu zamku biegały kury, kaczki, gęsi, fikały barany – inwentarz trafiał później do kotła, tego podwieszonego na trzech hakach.

Jesteśmy w Wieliczce, na Zamku Żupnym. Zdziwieni, że Wieliczka ma zamek? Nie wszyscy o nim wiedzą, większość z nas kojarzy Wieliczkę z kopalnią soli (czyli żupą), pewnie każdy tam był albo będzie. Zamek nie jest majestatyczną budowlą, ruiną stojącą na wysokim wzgórzu tonącym we mgle. To raczej niepozorny kompleks budynków. Ale to tutaj zarabiano ogromne pieniądze (jak na średniowiecze) – historycy mówią, że nawet 1/3 przychodów państwa za czasów Kazimierza Wielkiego pochodziła z krakowskich żup (bo były dwie – Wieliczka i Bochnia). Gdyby nie żupy, Kraków nie wyglądałby tak, jak dziś; nie byłoby tylu monumentalnych kamienic – prawie każdy zarządca żup budował w końcu pałac przy Rynku Głównym albo gdzieś w okolicy.

Śmierć za wizytę w żupie

Kto chce szukać świętej Kingi w Wieliczce, niech zadowoli się raczej legendą. Kinga nigdy do Wieliczki nie zajrzała, a przynajmniej nie ma na to przekonujących dowodów. Może i wrzuciła ten słynny pierścień w kopalniany szyb gdzieś na Węgrzech, ale z pewnością nie znalazła go potem w Wieliczce.

Kto więc odkrył sól w tej małej wówczas miejscowości?

Jeszcze w neolicie ludzie gotowali słoną wodę, którą czerpali ze źródeł. Było tak w Baryczy, nieopodal Wieliczki – tu zresztą znaleziono wiele wieków później narzędzia solowarskie. Kiedy słone źródła wyschły, ludzie zaczęli kopać studnie. Wieliczka się rozwijała, były już trzy osady, dwa kamienne kościoły. Aż ktoś w końcu odkrył sól, oczywiście kopiąc studnię. Kamienne bryły okazały się żyłą złota; nie bez powodu nazwano sól właśnie białym złotem. Jedne źródła mówią, że już za panowania Bolesława Chrobrego Wieliczka była centrum górnictwa solnego, a tradycja łączy Wieliczkę z księciem krakowskim Henrykiem Pobożnym, który - jak tylko okazało się, że Wieliczka to solne eldorado – kazał postawić warownię.

Zamek Żupny zbudowano na południowym stoku kotliny wielickiej, w sąsiedztwie rzeczki Srawy. Miał piętrową wieżę mieszkalną zbudowaną na planie prostokąta o wymiarach 16 na 10 metrów. Budowniczowie użyli piaskowca, piętro postawili z drewna. Wieżę nazwali „Domem pośród Żupy”. Otoczono ją murem obronnym, miała fosę, a wjazd na dziedziniec prowadził przez bramę w pół­noc­no-wschod­nim na­roż­ni­ku mu­ru.

Kazimierz Wielki robił na soli świetny biznes (oczywiście jak na średniowiecze). Kazał spisać stare zwyczaje dotyczące żup, potem zamienił je na prawo. W 1368 roku ogłosił statut, który porządkował reguły obowiązujące w wielickiej żupie. Statut przygotował Dymitr z Goraja (syn Piotr z Klecia, herbu Korczak, właściciel Szczebrzeszyna).

Król zbudował kanał łączący Rabę pod Bochnią z Wisłą pod Krakowem, którym transportowano sól. O górników dbał – budował im szpitale. Najważniejsze było jednak odebranie prawa urzędnikom królewskim do czerpania prywatnych korzyści z żup. Kopalnie miały zasilać budżet piastowskiego państwa, stały się więc przedsiębiorstwem królewskim, którym – w imieniu władcy – zarządzali żupnicy.

Kazimierz znał się na ludziach, wiedział, że gdzie pieniądze (czyli w tym przypadku sól), tam wielu chętnych do podziału zysków. Zakazał więc żupnikom przyjmowania ludzi, którzy nie mieli nic wspólnego z solą, nieważne czy byli wojewodami, kasztelanami czy starostami. A żeby nikogo nie kusiło, wprowadził karę śmierci dla tych, którzy zakaz złamali (dla żupników też).

Łan ziemi w Pyzdrach

Bycie żupnikiem to dochodowe zajęcie, ale trzeba było być lojalnym. Żupnicy płacili dzierżawę królowi w wysokości 100 dukatów, królowej zaś 50 (kobieta miała mniejszy wydatki czy jak?). Bogacili się szybko, ale też mieli obowiązek przekazywać pieniądze kościołom i klasztorom, a poza tym utrzymywali konie królewskie (to tak, jakby dziś płacić za tankowanie samochodu).

Taki na przykład żupnik Mikołaj Serafin - wyciągał z krakowskich żup 16 tys. grzywien rocznie. Czy to dużo? Jedna grzywna krakowska to 48 groszy praskich, więc zostańmy przy groszu – za 300 groszy można było sobie kupić konia, za 4 - buty, baran kosztował 8 groszy, tyle samo pół beczki piwa. Serafin mógłby sobie kupić sporo kramów w Przemyślu (960 groszy) i ziemię z Pyzdrach (jeden łan to 192 grosze).

Żupnikami bywali możnowładcy krakowscy – Bonerowie, Morsztynowie, Betmanowie. Był i żupnik Andrzej Kościelecki (herbu Ogończyk), który zasłynął tym, że kiedy w kopalni wybuchł pożar, rzucił się w „płomienistą przepaść” i ogień ugasił. Taki ówczesny Superman.

Albo kolejny – Hieronim Bużeński (herbu Poraj), dworzanin Zygmunta Starego. Świetny zarządca, który rozbudował kopalnię. Warto też dodać, że kopalnią administrował zawsze duet – żupnik i żupnik żwyczajny (coś jak prezes i wiceprezes). Z Bużeńskim pracował Ludwik Decjusz, finansista i dyplomata (tak, to on zbudował willę Decjusza).

Na zamku urzędował też Sebastian Lubomirski, którego raczej nie zapamiętano dobrze, ponieważ prowadził rabunkową gospodarkę w żupach i zbudował prywatne szyby. Apetyt na zyski miał wielkie.

Za panowania Kazimierza Wielkiego, a potem Jagiellonów, Wieliczka świetnie sobie radziła, była miastem wielokulturowym. Zamek rozbudowano, miał kilka części: Środkowy (czyli Dom pośród Żupy), który pełnił reprezentacyjną funkcję – była tu Izba Grodzka (miejsce obrad sądów podkomorskich), Izba Królewska (tu zatrzymywał się król wizytujący żupy), pomieszczenia do sprzedaży soli; Północny (Dom Żupny) – na piętrze znajdowały się mieszkania dla urzędników i kaplica świetego Stanisława, na parterze więzienie żupne Groch, łojownia (gdyby ktoś nie wiedział, to zwierzęcego łoju używano do oświetlania kopalni), skład narzędzi górniczych, tu trzymano srebra; Południowy z kancelariami, wozownią, mieszkaniami dla wartowników, magazynem sprzętu przeciwpożarowego; Baszta i mury obronne.

Ale nie ma zamku, który od po stuleciach wyglądałby tam samo, jak wtedy, gdy wprowadzali się do niego pierwsi właściciele. Każdy zamek to historia ludzi, ich marzeń, gustów i architektonicznych trendów; i tak było też w przypadku Zamku Żupnego w Wieliczce.

Niedźwiedzie łapy á la carte

Kazimierz Wielki zamek powiększył i przebudował. W renesansie warownię zamieniono w rezydencję. W jednej komnacie obradował sąd, inną ozdobiono pocztem królów i książąt polskich. Jedną część zamku połączono z drugą. Nie udało się tylko powiększyć kaplicy świętego Stanisława, która była tak mała, że mieścił się w niej ksiądz, jeden ministrant i oczywiście ołtarz. Pomieszczenia miały kominki, pięknie malowane piece i szyby dekorowane herbami królewskimi.

Ten zamek naprawdę żył. W środku żupnicy pilnowali królewskiego biznesu, liczyli zyski, dobijali targu. Pracowali w zamku: szafarz (rozdzielał łój i owies, czuwał nad uczciwością), pisarz (notował, co robią inni urzędnicy), piwniczny (dbał o zastawę stołową i kupował piwo), kucharz, palacz (palił w piecu wieczorem, zmywał stoły), wrotny (łapał złodziei), stróż (czuwał, ale też pomagał przy skubaniu kogutów), leśny (jego zdaniem było pilnowanie, żeby furmani dbali o konie i nie chodzili do karczmy grać w gości).

Ale życie toczyło się przede wszystkim na dziedzińcu zamku. Stąd rozlegał się sygnał, wygrywany na dudach czy trąbce, który wzywał górników do pracy.

I jeszcze jedno bardzo ważne miejsce na zamku: kuchnia żupna. Małgorzata Piera napisała o niej książkę („Kuchni żupnej dawne dzieje”), wertowała stare dokumenty, przepisy, wczytała się w rachunki. Co jedli górnicy? Drób, wołowinę i kasze z jęczmienia, pszenicy, owca, gryki (wiadomo, ziemniaki jeszcze nie dotarły do Europy). Był groch, soczewica, piwo, chleb. Po polowaniu w Puszczy Niepołomickiej górnicy jedli też łapy niedźwiedzie (na zimno i gorąco, co kto lubił).

Kuchnia żupna karmiła do 1565 roku, potem górnicy dostawali pieniądze, za które mogli kupować sobie posiłek. Pomysł nikomu się nie spodobał, bo nie ma to jak ciepły posiłek na zamkowym dziedzińcu.

Pożary, potop szwedzki, zabory – nieszczęścia, które zna każdy zamek, nie ominęły też wielickiej warowni. W pożarze w 1620 roku spłonęła Sala Królewska, mury zamkowe zaczęły pękać (zapadały się kopalniane wyrobiska), żupy okradano, niszczono wyposażenie. Austriacy urządzili zamek zgodnie z własnym upodobaniem, zlikwidowali drewnianą salę zawieszoną pomiędzy Domem pośród Żupy a Domem Żupnym, dobudowali klatki schodowe, zmienili dachy.

W styczniu 1945 roku lotnictwo rosyjskie zrzuciło bomby, które zniszczyły średniowieczny Dom Pośród Żupy.

Remont wielickiego zamku rozpoczął się dopiero w 1976 roku, wtedy urządzono w nim muzeum. Dwa lata później kopalnia w Wieliczce została wpisana na listę UNESCO, w 2013 roku znalazł się na niej także Zamek Żupny.

Jak Borlach mistyfikację odkrył

Historia wielickiego zamku to historia tysięcy ludzi – górników, urzędników, zarządców, kupców. I dwóch ludzi: Jana Gotfryda Borlacha oraz Alfonsa Długosza (niczego nie umniejszając innym). Warto je opowiedzieć.

Borlach to człowiek Oświecenia – interesowało go wszystko, od chemii po budownictwo. Był nieprzeciętnie zdolny, miał wielki talent plastyczny. W 1715 roku pojechał do Merseburga, gdzie niejaki Orffyreus ogłosił, że zbudował perpetuum mobile (wiecznie działającą maszynę). Borlach czuł mistyfikację na kilometr. I rzeczywiście – w zbudowanym przez oszusta mechanizmie siedział człowiek, który napędzał go siłą własnych mięśni. Pochodzącego z Saksonii Borlacha ściągnął do Polski August III Mocny, miał wyprowadzić kopalnię z kryzysu. Spisał się świetnie – sporządził nowe mapy kopalni, ulepszył metody odwadniania, zbudował wentylację; remontował na ziemi i pod ziemią. Pogłębił szyby, ale najpierw wymyślił urządzenia, które mogły wyciągnąć urobek z większej głębokości. Jego kierat z wałem pionowym zastąpił polski kierat z wałem poziomym.

Kiedy został żupnikiem opracował dokument „Ordynacja generalna i normatywa płac” – przełomowy, bo regulujący handel solą, czas pracy, kompetencje pracowników. To on pierwszy zauważył, że istnieje zależność między bezpieczeństwem miasta i kopalni. Pisał Borlach: „Kominy w żupie i nad górami, tudzież po wszystkich budynkach skarbowych co kwartał wymiatane być powinny […] rewizyja kominów co kwartał ma być czyniona”.

Nie po drodze było mu zabobonami, walczył z różdżką radiestezyjną, w której moc w poszukiwaniu soli wciąż wielu wierzyło.

Alfons Długosz zrobił coś innego, ocalił wartości: historyczną, emocjonalną, sentymentalną. Zaraz po wojnie ówczesna dyrekcja kopalni w Wieliczce planowała zasypać opuszczone wyrobiska, Długosz uparł się, że uratuje z nich co się da. Wynosił na powierzchnię stare narzędzia, skamieliny i wiele innych artefaktów. Pomagało mu trzech górników.

Wspominał:

Zdawałem sobie sprawę, że czeka mnie trud niemały. Nie miałem żadnych funduszów, całym moim kapitałem były własne ręce i dużo dobrych chęci. Do pracy zabrałem się jednak z pasją. (...) Wspólnym wysiłkiem z podziemnego labiryntu zawalisk, czeluści i prawiecznych zrębów, wydzieraliśmy pradawne, porzucone lub zapomniane narzędzia pracy, dziwaczne machiny i urządzenia sprzed wieków. Gromadziliśmy je skrzętnie w podziemnej komorze. (…). Znalazłem raz na starej części kopalni płochę z lipowego łyka, w której nosiło się kruchy solne; była zasolona i ciężka. Pomyślałem, że to bezwartościowe, ale później z kolegami zaczęliśmy zastanawiać się, że może profesor to kupi. No to wzięliśmy we dwójkę marynarkę drelichową i tak na drążku wynieśliśmy na górę. Na drugi dzień profesor przyszedł i pyta, co nowego. Pokazujemy mu, a on na to: o, jakie piękne, jakie śliczne! Myślę sobie – kawał szmaty i śliczne.

Tak powstało Muzeum Żup Krakowskich.

Zamek koniecznie odwiedźcie. Nie byłoby kopalni w Wieliczce, gdyby nie to miejsce. A gdyby nie sól, nie byłoby kopalni i zamku. I jeszcze jedno „gdyby”. Nie byłoby solniczek, gdyby nie sól. W Zamku Żupnym w Wieliczce jest znakomita wystawa solniczek – mają tu ich ponad 1000! Od gotyku po art deco; ze złota, srebra, porcelany, masy perłowej, agatu. W kształcie łódki, tronu sterowca (jak z niej korzystać?); klasyczne i tak intrygujące, że człowiek zastanawia się, czy to na pewno solniczka.

Idźcie do zamku, niech sól was prowadzi.

Wakacje z duchami”

Przez dziewięć wakacyjnych tygodni wędrowaliśmy z wami po małopolskich zamkach. Nasi dziennikarze przejechali setki kilometrów, pytali miejscowych, spotykali ludzi opiekujących się zamkami, sprawdzali dla Was trasy, atrakcje, udogodnienia; szukali spraw wyjątkowych i przyziemnych. Mamy nadzieję, że byliśmy pomocni.

„Wakacje z duchami” kończymy w Wieliczce. Ale przecież przed nami ostatni wakacyjny weekend, więc słuchajcie nas jeszcze, czytajcie. Będziemy w Wieliczce w piątek, sobotę, niedzielę. Czekamy tam na Was!

A za kilka dni podsumujemy naszą wspólną przygodę. Bo chyba warto tę wiedzę i doświadczenia uporządkować. Panie i panowie – wakacje się kończą, ale te z duchami zawsze w człowieku zostają.

Dzień dobry, redakcja internetowa pracuje dziś w składzie: