Agnieszka Barańska: Wasza najnowsza płyta nosi tytuł "Ten". Kiedyś nagraliście już album "Ten Pieces To Save The World". Rozumiem, że świat został uratowany...
Tomasz Lato: Czy świat został uratowany, to nie nam osądzać. Tak naprawdę "Ten" wzięło się stąd, że jest to nasza dziesiąta płyta autorska.
AB: 22 lata czekaliście na ten album.
TL: Ponad 22, a od naszej ostatniej autorskiej płyty minęło 5 lat. Po niej ukazało się tylko składankowe, nagrane z orkiestrą "Feelharmony".
AB: Po dość pobieżnym przesłuchaniu "Ten" mam wrażenie, że Kroke coraz bardziej śpiewa ludzkim głosem.
TL: Zdecydowanie tak i jest to album, na którym wokaliza Kukusia (Tomasza Kukurby - przyp. red.) pojawia się znacznie częściej niż na poprzednich płytach. Tak nam tym razem wyszło i jesteśmy z tego bardzo zadowoleni, a nawet powiedziałbym, dumni.
AB: A czemu tym razem Kukuś tyle śpiewa?
Tomasz Kukurba: Tak wyszło po prostu.
AB: "Tak wyszło po prostu"… To jest bardzo interesujące sformułowanie w przypadku zespołu, stworzonego przez profesjonalnych muzyków. Nie wiem, czy ono jest na miejscu...
Kroke: śmiech
Jerzy Bawoł: No jest na miejscu, bo oznacza, że wciąż dajemy sobie swobodę i że jednak może nam coś wyjść, za przeproszeniem...
AB: Ale mamy tu na przykład utwór "Pasacaglia for 3". Cytuję definicję: taniec w metrum trójdzielnym - wariacja wykształcona w XVII wieku. Czyli jednak wcale nie jest tak, że to "wyszło". Szukacie, inspirujecie się, myślicie, co ma być w tej muzyce.
JB: Definicji passacaglii pewnie znajdzie się parę. Natomiast budowa passacaglii, w tej barokowej części naszego świata i klasycznej, w której dość mocno w życiu się grzebaliśmy, polega na powtarzanym motywie basu i budowaniu na tej bazie wariacji. Założeniem tego utworu było stworzenie dość klasycznej formy, właśnie z pomocą tego instrumentu. To jest taki ostinatowy bas, dosyć prosty, który we wszystkich passacagliach jest taki właśnie nieskomplikowany. Natomiast co się na tym buduje, to już jest kolejna historia.
TL: No tak. Bas sobie gra w jakiś sposób poukładane dźwięki i do tego dochodzi jeden instrument, potem kolejny i głos, następuje punkt kulminacyjny, a potem wszystkie instrumenty odchodzą. Na tym polega akurat passacaglia.
TK: Nasza polega na tym, że po punkcie kulminacyjnym nadchodzą wokale, zresztą bardzo chasydzkie, które są z kolei kontrastem do całej reszty przed i po. I to jest akurat nasza konstrukcja pasacaglii.
TL: Tak, bo my lubimy takie kulminacje po kulminacji.
JB: A ja jeszcze dodam, że ten bas jest jeszcze w inwersji położony.
AB: O! Właśnie, właśnie - to lubię najbardziej. Ja się czuję przed Waszą muzyką jak zwiedzający Muzeum Sztuki Współczesnej. Widzę coś ładnego, ale jak zaczynam rozmawiać z twórcą takiego obrazu czy rzeźby, to dopiero otwiera się niezbadany obszar.
TK: Najważniejsze jest moim zdaniem spotkanie tego, co zrobiliśmy, ze światem odbiorcy.
AB: Ale wiecie, że w muzeum są tabliczki, pomagające w interpretacji dzieła.
TK: U nas też są, tylko małe. Są, aczkolwiek najważniejsze jest to, żeby ktoś płyty posłuchał i otworzył swój własny świat.
JB: Nazwijmy to górnolotnie, ale lepsze określenie nie przychodzi mi teraz do głowy. Celem kompozytorskim nigdy nie jest, przynajmniej u nas, zrobienie czegoś, co ma skomplikowaną formę. U nas muzyka przede wszystkim podporządkowana jest treści, pewnym emocjom, zbudowaniu przekazu. Jakimi i iloma laskami się podpieramy, to nie jest aż takie istotne. Bogusław Schaeffer powiedział kiedyś fajną rzecz: "Jaka jest różnica między muzykiem a muzykologiem? Mniej więcej taka, jak między kochankiem a ginekologiem".
AB: No dobrze... Rozumiem, że składamy kozetkę.
JB: Możemy o tym porozmawiać, ale nie wydaje mi się to ciekawe. Jeżeli ktoś do nas napisze, to mu wyjaśnimy skąd ta czy inna forma się wzięła, ile tam jest inwersji i ile skal. O tym, skąd one pochodzą, z której części świata...Generalnie w muzyce, którą robimy te słowa się nie mieszczą, one tam nie pasują. Nie pasują, bo jeżeli słuchasz tej muzyki, to ona jest bardzo łatwa w odbiorze! A jeżeli weźmiesz ją na tapetę i zobaczysz, jakie tam są rytmy, jak nieparzyście układane, jak ją trzeba zagrać, to się okazuje, że to wcale nie jest takie łatwe do nauczenia się i zagrania, a do słuchania jest fajne.
TK: Ważne jest to, że to jest mieszanka i tego, z czego wyrośliśmy czyli klasycznej edukacji i tego, czego słuchaliśmy przez lata, w stronę jazzu, w stronę medytacji. To są wszystko składniki jednego dania, które robimy do dzisiaj.
TL: To, co nami kieruje przy tworzeniu nowych utworów to idea, żeby one dobrze brzmiały. To trochę jak z malarzem, który tworzy obraz. Obraz ma być ładny, a technika odbiorców nie interesuje, może tylko tych wyjątkowo dociekliwych.
AB: A'propos podpierania się laskami. Anna Maria Jopek zaśpiewała utwór "Psalmia". To jest jakiś tekst biblijny czy sama go napisała?
TL: Ania sama napisała ten tekst, ale inspiracje czerpała z Psalmów.
AB: Specjalnie na potrzeby Waszej płyty czy czytuje ostatnio Pismo Święte?
JB: Akurat rozmawialiśmy z Anią na ten temat i... właśnie nie wiem, czy to mogę powiedzieć, ale... no dobrze, powiem... Ona stwierdziła, że w tym, co robimy, jest duchowość i dawno już myślała, że jeśli jakiś tekst do naszej muzyki by przypasował, to właśnie biblijny. A druga sprawa to fakt, że kiedy dostała ten utwór do przetrawienia, rzeczywiście była na etapie czytania Psalmów.
AB: W tym utworze Anna Maria Jopek prezentuje dwie twarze. Z jednej strony jest taka, jaką najbardziej kojarzymy: łagodna i miękka, a później pojawia się dzikość. Ona tam zupełnie inaczej śpiewa.
JB: No tak. Ania jest mocno zagłębiona w folkową stylistykę polską i tu wykonała takie polskie, wiejskie zaśpiewy, w których się specjalizuje i naprawdę potrafi to zrobić doskonale.
AB: Skoro jesteśmy przy folku. Czy mnie się wydaje, że ta płyta jest bardziej folkowa niż poprzednie?
TL: Mnie się wydaje, że chyba nie. Natomiast zdecydowanie jest taka, jacy my jesteśmy. Panuje na niej wszechobecna wielokulturowość. W niektórych utworach już zupełnie przekroczyliśmy wszelkie granice. Kiedyś tworząc jeden utwór korzystaliśmy z jednej stylistyki. A tu zdarza się tu na przykład kompozycja stylizowana na żydowsko, a w środku pojawia się czysto afrykańska wokaliza Kukusia.
AB: A jest jakaś strona świata jeszcze przez Was nie zeksplorowana muzycznie?
JB: Z Południową Ameryką do tej pory nie było nam po drodze, ale myślimy o tym.
TL: Najpierw musimy nauczyć się tańczyć te wszystkie samby.
AB: Mam wrażenie, że Wasze poprzednie płyty były bardziej monotonne.
TL: Aaaaa!!! Chodzi Ci po prostu o to, że ta płyta jest żywsza!
AB: No może. Chodzi mi o to, że żyjemy w czasach, kiedy bez przerwy trzeba kogoś czymś zaskakiwać. Czuliście taką presję, żeby samemu się nie znudzić albo nie odgonić słuchacza?
JB: Nie sądzę, żebyśmy się jakoś specjalnie gimnastykowali w studiu w celu zaskakiwania w każdym momencie. A efekt faktycznie taki jest. Nawet Darek Grela, nasz realizator dźwięku, nie chcę cytować go dosłownie, ale powiedział: "I nikt się nie będzie spodziewał, o co chodzi".
TK: Plan w studiu był taki sam jak na poprzednich płytach. To znaczy przychodzimy, przynosimy swoje pomysły, przetrawiamy je z Darkiem i robimy. A jeżeli faktycznie taki jest odbiór i rzeczywiście sami widzimy, że ta płyta jest różnorodna, to chyba znak, że się rozwijamy.
JB: Nie dajemy sobie taryfy ulgowej, sami nie lubimy się powtarzać. Może faktycznie ten długi czas od ostatniej płyty dał nam możliwość kumulacji pomysłów.
AB: "Valse Defoy" wydaje mi się bardzo kazimierskim utworem. Takim powrotem do domu.
TK: A to heca!
JB: No proszę. Każdy ma swój punkt widzenia. Kolega zdaje się myślał o Paryżu.
TK: Po skonstruowaniu myśli muzycznych, gdzieś w pewnym momencie rzeczywiście nasunęła mi się wizja Francji i naszego przyjaciela stamtąd i czasów, kiedy Kroke we Francji koncertowało. Ale nie były to myśli przed napisaniem. Nie wiem, czemu tak mi się rzuciło. Może słyszałem gdzieś podobną melodię, bo przecież wszystko się skądś bierze. A poza tym mnie ten utwór kojarzy się ze szwedzką orkiestrą. Kiedyś dostaliśmy taką właśnie płytę.
JB: Nie wiem, czy to nie była czasem orkiestra z Falun.
TK: Pamiętam - graliśmy kiedyś w Danii i w Szwecji. Tam, na koncertach starsi ludzie wstają i w miejscu pomiędzy publicznością a sceną zaczynają tańczyć. Szczególnie gdy jest coś na trzy- tak jak walczyk- zaczynają pięknie tańczyć. Coś cudownego!
TL: A ja chciałbym zwrócić też uwagę na singlowy utwór "Free Falling", w którym Kukuś baaardzo dużo śpiewa i oprócz tego, że śpiewa to jeszcze naśladuje bardzo popularny, armeński instrument duduk.
TK: Faktycznie chciałem w jakimś procencie podrobić duduk, ale nie wiem czy mi się udało. Chyba nie bardzo, bo jak puszczałem ten utwór swojemu przyjacielowi, który nie jest muzykiem, to on mówi do swojej żony: "No widzisz, a on jeszcze tak śpiewa". A ja pytam: "Skąd wiesz, że to ja śpiewam?" A on na to: "Przecież słychać".
TL: A ja z kolei słyszałem pytania, co to za instrument, który brzmi jak duduk...
TK: O! To dobrze. Tak mi mów, tak mi mów.
AB: Co się tkniemy jakiegoś utworu, to się otwiera historia. Może damy jeszcze kilka wskazówek słuchaczom, czego mogą poszukać na "Ten".
JB: Jest jeszcze utwór z onomatopeją muzyczną. Jest takie zwierzę, które kojarzy się z wieczorami nad wodą. Jak jest ich dużo, to wydają fajny dźwięk...
AB: A inspiracji Peterem Gabrielem szukamy?
JB: O tak, tak! On ma dokładnie taki numer... "Don't Kiss The..."
TL: Jest też taki utwór, w którym celowo użyliśmy nawiązań do twórczości ludzi, których kochamy, czyli właśnie Petera Gabriela i Pata Metheny'ego. Chodzi o klimat, który nam się podoba, a dla znawców powinien być słyszalny. Na tej płycie naprawdę nie narzucaliśmy sobie żadnych ograniczeń.
AB: A jednak! Ograniczyliście liczbę gości i użycie elektroniki. To płyta w całości akustyczna.
TK: Tu są tylko efekty pogłosowe.
TL: Jeszcze jedna istotna sprawa. Kukuś na poprzednich płytach używał pewnych gitarowych przetworników do grania na altówce, a tutaj z nich zrezygnował. To jest ewenement na skalę światową. Kukuś wyćwiczył przez ostatnie lata taką manierę grania na altówce, że nie potrzebuje przetworników, a brzmi to jak gitara elektryczna.
TK: To ja powiem jak naprawdę było. Mówię: "Może zapnijcie mi ten overdrive, to sobie zagram solówkę". A Darek na to: "Nie ma mowy, nawet mnie nie denerwuj, spróbuj tak". Spróbowałem i słyszę głosy z reżyserki: "No patrz, jak mu nie dasz overdrive'a to sobie sam zrobi".
JB: Powiedzieliśmy sobie- po co używać, skoro nie trzeba.
AB: Piękna płyta. Na początku bardzo różnorodna, ale pod koniec wracacie do tych swoich ulubionych powłóczystych dźwięków.
TK: Tak. W utworze "Żaby" najlepiej słychać naszą interakcję. Najbardziej widać tę "krokowską" różnorodność i odmienność od innych zespołów, o ile mogę tak górnolotnie to określić. Ale to nie jest stwierdzenie dodatnie ani pejoratywne,tylko właśnie to takie jest. Absolutnie odmienne.