„W rytmie marzeń”
Reż. Andreas Dresen
Prod. Niemcy / Francja 2015
Dresen to jeden z lepszych niemieckich reżyserów ostatnich lat, nagradzany prestiżowymi laurami na festiwalach m.in. w Cannes, Berlinie, Karlowych Warach, San Sebastian. Nic dziwnego, że zainteresował się przeniesieniem popularnej książki Meyera na ekran, wszak sam pochodzi z terytorium dawnego NRD (urodził się w 1963 roku w Gerze, jest absolwentem Wydziału Reżyserii Szkoły Filmowej im. Konrada Wolfa w Poczdamie-Babelsbergu), więc o sprawach, o których traktuje pisarz w swej powieści, może opowiadać z pozycji naocznego świadka.
„W rytmie marzeń” to historia czwórki przyjaciół, którzy kończą szkołę i wchodzą w dorosłe życie tuż po upadku muru berlińskiego. Uczyli się jeszcze w czasach komuny, przyozdobieni w czerwone pionierskie chusty, ale młodzieńcze marzenia przychodzi im już realizować w nowej, nieskrępowanej ideologicznymi zakazami i nakazami rzeczywistości. Nie za bardzo wiedzą, co z sobą zrobić, szwendają się po mieście, imprezują, czasem dopuszczą się drobnej kradzieży, gdy zabraknie kasy. Wreszcie postanawiają założyć klub techno, który przyniesie im zarówno poprawę humorów, jak i budżetów. I nawet tego dokonują, inicjatywa szybko i prężnie się rozwija. Tylko że podpadają innej grupie młodych neofaszystów, którzy rządzą na tym terenie i nie życzą sobie żadnej konkurencji. Dawniej tą rzeczywistością rządziła ideologia, teraz przyszła wolność, w której często decydującym argumentem jest pięść.
Film Dresena, pomimo że umiejscowiony w konkretnej, niezwykle wyrazistej rzeczywistości i w konkretnych – nie mniej wyrazistych – czasach, jest opowieścią ponadczasową. To historia o przyjaźni, lojalności, zdradzie i – nade wszystko – o marzeniach, które w większości nie zostaną spełnione. I to nie tylko z powodu tzw. obiektywnych trudności. Bohaterowie „W rytmie marzeń” – Rico, Daniel, Paul i Mark – dorastali w czasach, w których – wydawać by się mogło – świat stanął przed nimi otworem. Niestety, otwór okazał się ciemnym tunelem, w którym – na szczęście – tli się gdzieś jeszcze światełko nadziei.
Jerzy Armata