Przy okazji prapremiery opery „Hipolit i Arycja” Rameau, która miała miejsce w Paryżu w 1733 roku, pojawiło się określenie „barokowe” i było raczej zarzutem, niż pochwałą. Tym słowem określano bowiem styl w którym zbyt wiele elementów współistniało ze sobą w ramach jednego dzieła; określano styl zawiły, pełen ornamentów. I taka jest też opera Rameau – jak na tamte lata – jest to barok na bogato. Współcześni kompozytorowi uważali, że z materiału muzycznego, z którego zostało zbudowane to pięcioaktowe dzieło, kompozytor byłby wstanie stworzyć kilka oper. Jest więc co grać i jest co śpiewać.
Orkiestra Festiwalowa Kraków prowadzona od klawesynu przez Marka Toporowskiego brzmiała całkiem nieźle, choć akustyka teatralnego wnętrza ICE o zbyt małym pogłosie odebrała trochę piękna tej muzyce. Ale mimo to orkiestra miała energię, czuło się to przyłożenie do dźwięku, a drobne potknięcia nie psuły całego obrazu. W partii orkiestrowej kompozytor wprowadził wiele nowego, bardziej bogatą instrumentację, ilustracyjność. Zmienił też proporcje pomiędzy śpiewem i orkiestrą, na rzecz orkiestry. I zespół Marka Toporowskiego dobrze się z tych założeń kompozytorskich wywiązywał.
Śpiewacy też się sprawdzili: Eamonn Mulhall jako Hipolit i Nika Gorič jako Arycja oraz Michaela Selinger w roli Fedry i Jerzy Butryn jako Tezeusz. Sporym zaskoczeniem dla mnie na plus była Sylwia Olszyńska jako Diana. Artystka, którą pamiętam jeszcze z konkursów im. Ady Sari, pięknie wyśpiewała tę barokową partię. Niewiarygodne, jak się rozwinęła. Aż miło było słuchać. Brawa należą się także chórowi CC.
O inscenizacji trudno jest mi coś więcej napisać, bo jest dla mnie zagadką. Współczesna, minimalistyczna, zimna, zamknięta w trzech kolorach: czerwonym, białym i granatowym, operująca światłem i cieniem. Kompletnie nieczytelny był dla mnie ruch postaci, choćby chóru. Przedziwny był także ruch tytułowej bohaterki, co po pewnym czasie stawało się dość denerwujące. Trzeba też wspomnieć, że całość rozpoczął wyświetlony wiersz „Portret kobiecy” Wisławy Szymborskiej, co też zrodziło liczne pytania.
„Hipolit i Arycja”, tragedia liryczna Jeana-Philippe’a Rameau, będąca zaczerpniętą z mitologii opowieścią o nieodwzajemnionym uczuciu królowej Fedry do pasierba Hipolita, która stała się kołem zamachowym całej historii, była debiutem operowym kompozytora, będącego wówczas już po pięćdziesiątce. Wtedy operę wystawiano w seriach. W sumie pokazano ją za życia kompozytora – jak twierdzi Piotr Kamiński w książce „Tysiąc i jedna opera” – aż 123 razy. I … na ponad 140 lat zapomniano o tym dziele. Dopiero w 1903 roku w teatrze w Genewie opera Rameau pojawiła się na nowo, a w pięć lat później w Operze Paryskiej (dyrygował wtedy Paul Vidal). Co ciekawe, do naszych czasów przetrwała informacja, że wówczas Gabriel Faure uznał ten utwór za „monotonny i nieteatralny”.
Wykonanie tej opery w 1983 roku na festiwalu w Aix-en-Province, które poprowadził John Eliot Gardiner, zapoczątkowało kolejne zainteresowanie dyrygentów, choćby Marka Minkowskiego, który nagrał dzieło Rameau na płytę. Ostatnio ten utwór został pokazany w Berlinie, a w tym roku zostanie przedstawiony jeszcze w Paryżu i Zurychu.
Warto przypomnieć, że Opera Rara trwa już 10 lat. Zgodnie z pierwotnymi założeniami cykl miał być prezentacją czterech różnych spektakli oper barokowych rocznie, w wykonaniu najlepszych specjalistów muzyki dawnej z Włoch, Francji i Hiszpanii. Wówczas budżet roczny tego przedsięwzięcia został zaplanowany na 4-5 mln zł. Ale kłopoty finansowe sprawiły, że głównie były to wykonania koncertowe. W 2009 roku, tylko „Mieszczanin szlachcicem” Lully’ego został wystawiony sceniczne (dyr. Vincent Dumestre, Le Poeme Harmonique i Elsemble Misica Florea). Od 2017 roku Opera Rara ma zmienioną formułę, stała się festiwalem, który prezentuje także opery współczesne. Czas pokaże, czy to dobry pomysł.
Mnie jednak ciągle jest żal, że nie można w Krakowie zobaczyć opery barokowej w barokowej inscenizacji, z jej fantastycznym przepychem, baśniowością, ze mieniająca się szaloną dekoracją i niezwykłymi pomysłami wykorzystania maszynerii scenicznej. Z odtworzonym ruchem z czasów muzyki i w kostiumach z epoki. Marzę, aby zobaczyć przedstawienie, które będzie spójne stylistycznie: warstwa muzyczna z wizualną i ruchową. Może kiedyś się doczekam.