Rodzina to najmniejsza komórka społeczna. Od dłuższego czasu zauważamy zmianę: zanika tradycyjny model rodziny, pojawiają się związki nieformalne. Z czego wynika ta zmiana?
- Zacznę od liczb. W ubiegłych latach w Polsce tylko 130 tysięcy małżeństw zostało zawartych, co jest znacznie mniejszą liczbą niż w poprzednich dekadach, a nawet wiekach. W 2010 roku to było ponad 230 tysięcy małżeństw, a więc spadliśmy dużo poniżej średniej, co oznacza, że Polacy mniej chętnie wstępują w związek małżeński i mówimy o sakramentalnym i niesakramentalnym - co nie oznacza jednocześnie, że nie zawierają pewnych trwałych układów na życie. Rzeczywiście widzimy, że fenomen rodziny jako tradycyjnej, najmniejszej, a zarazem dla mnie kluczowej komórki społecznej, przechodzi pewną transformację. Orędownicy takiego konceptu tradycyjnego będą wieść kryzys, bo skoro nie ma już rodziców sformalizowanych w związku małżeńskim oraz dzieci pod jednym dachem, to znaczy, że taka właśnie idea rodziny upada. No i będą mieli w tym trochę racji, bo rzeczywiście nie dość, że nie mamy ślubów, coraz rzadziej formalizujemy relację na dłuższą metę, toteż nie rodzą się dzieci w tych sformalizowanych czy niesformalizowanych układach. I też liczba urodzeń z roku na rok spada. Ostatnio zanotowaliśmy taki rekordowo niski przyrost naturalny. To było tylko 250 tysięcy urodzeń w porównaniu z 400 tysiącami w przeciągu ostatnich kilkunastu lat. To wielki spadek, więc ci, którzy sprzyjają definicji tradycyjnej, którzy szukają takich właśnie stałych w postaci rodziny, jako trwałej, kluczowej komórki społecznej, mają rację patrząc na to co się dzieje. Z drugiej strony można też mówić o transformacji rodziny, czyli o przemianach.
Gdzie są przyczyny tej transformacji? Dlaczego nie formalizujemy związków albo wchodzimy w jakiś układ, nie decydując się już na założenie rodziny?
- Rodzina jako sformalizowana, podstawowa i kluczowa komórka społeczna jest ogromnym wyzwaniem, ale jest też wielką odpowiedzialnością. I mam wrażenie, że dzisiaj młodzi ludzie, ale nie tylko młodzi, unikają trochę takiej odpowiedzialności. Mówimy w socjologii o takiej koncepcji miłości współbieżnej, którą wprowadził na nasz rynek Antony Gidens, jeden z wybitnych współczesnych socjologów. Ta miłość zakłada pewien układ, czystą relację. Ona jest czysta nie dlatego, że jest białym małżeństwem, tylko dlatego, że bazuje na takim uczciwym powiedzeniu sobie: jestem z tobą, bo jest nam razem dobrze i ty jesteś ze mną, bo tobie jest ze mną dobrze. Taki układ, który zmierza do tego, by spełniać wzajemnie swoje potrzeby i oczekiwania, trwa tak długo jak te oczekiwania są spełniane, natomiast kończy się wtedy, kiedy uznajemy, że nasze drogi się rozeszły. I myślę, że taka ucieczka od zobowiązań na całe życie, takich, które wiążą się z odpowiedzialnością za drugiego człowieka w zdrowiu i w chorobie, jak mawiało się przy ołtarzu i w Urzędzie Stanu Cywilnego, to jest taki powód podstawowy, dla którego tych małżeństw czy rodzin sankcjonowanych prawnie jest coraz mniej. Myślę też, że to jest pewna ucieczka w samodzielność, w indywidualizację, w to, żeby wieść to swoje życie na swoich zasadach, bo wejście w układ z drugim człowiekiem albo powołanie na świat młodzieży wymusza kompromis po prostu. (Rezygnację ze swoich pragnień, podróży, zakupów, potrzeb realizowanych natychmiast, bo chce pójść w piątek gdzieś, a w sobotę gdzieś, na weekend wyjechać, a w ciągu tygodnia mieć czas na swoje pasje, odpoczynek i wyciszenie.) Każdy z Państwa, który ma w domu narybek, to dobrze wie, że takich chwil mamy niewiele relatywnie. To jest też piękne, natomiast to zdecydowanie idzie trochę na przekór indywidualnym potrzebom jednostki.
Użyła Pani słów: miłość współbieżna. Jak mają się do niej inne rodzaje miłości? Czy ona wyklucza miłość namiętną lub romantyczną?
- Myślę, że nie wyklucza, bo o związkach aranżowanych mówiliśmy zawsze. To też jest historia pewnych układów pomiędzy rodzinami. Do dzisiaj w Indiach dyskutuje się o tym, jaki jest najniższy wiek młodej damy, która może wkroczyć w aranżowany związek małżeński. Więc nie jest to nic nowego. Nie jest to nic, co wyklucza inne formy miłości czy bliskości, ale myślę, że te proporcje się dzisiaj zmieniają, że ten romantyzm, ta potrzeba bliskości, czułości, namiętności jest trochę odsuwana na margines, na rzecz takiego czystego układu i satysfakcji własnej. Mam wrażenie, że w tych dzisiejszych rodzinach, związkach formalnych, czy nieformalnych, wybrzmiewa znacząco potrzeba zaspokajania własnych potrzeb. I to ja, które jest ponad my, sprawia, że jest nam bardzo trudno dograć się z kimś, kto też ma swoje ja i swoje potrzeby. No i teraz jak to zintegrować. A jeszcze jak myślimy o dzieciach, no to pojawi się jeszcze ktoś, kto będzie w ogóle autonomicznym bytem wymagającym pełnej troski. Żadne z nas nie będzie wtedy na pierwszym miejscu. No to jest takie wyzwanie, przed którym uciekają dzisiaj młodzi ludzie - odsuwając wiek zawarcia związku małżeńskiego, jeśli w ogóle biorą to pod uwagę. Ten spadek jest tutaj o 74% w ciągu ostatniej dekady. To jest ogromny spadek liczby zawieranych małżeństw. A z drugiej strony odsuwając na przykład też decyzje o rodzicielstwie, które jest już przełomowe i ono oznacza nieustającą odpowiedzialność aż do końca naszych dni. To jest piękne, ale to też jest paraliżujące. Myślę, że właśnie ta ucieczka przed dorosłością jest głównym powodem, dla którego tych właśnie związków na całe życie unikamy. Tych relacji odpowiedzialnych unikamy. Co nie oznacza, że namiętnych i romantycznych sytuacji też nie mamy. I to choćby rozwój różnych portali randkowych wysypuje nam okazję do tego, by zaznać romantyzmu i namiętności, ale okazjonalnie. A nie jako fundament budowania czegoś, co będzie na stałe czy na zawsze.
Jaką formę przybierają współczesne układy rodzinne?
- Tak zwane związki partnerskie, tak zwane związki nieformalne, to nazywało się przed laty byciem ze sobą na kocią łapę, więc miało to wydźwięk pejoratywny. Dziś, będąc związkiem partnerskim, jesteśmy dumni z tego, że mamy nieformalny układ. Ponad 500 tysięcy takich par jest w Polsce. Właściwie prawie 600 tysięcy takich par, które deklarują, ale jest też cała rzesza par, które nie deklarują takich związków, a po prostu w nich są. Rośnie więc w siłę bycie ze sobą nieformalne. To jest podstawowa alternatywa dla sformalizowanego małżeństwa, ale tych opcji mamy dzisiaj więcej. Na przykład możemy mówić o takich związkach, które są razem, spotykają się często, spędzają razem czas, ale mieszkają osobno. To jest tak zwany LAT, Living Apart Being Together. Wisława Szymborska i Kornel Filipowicz taką relację przez lata utrzymywali. Oczywiście, oboje już po przejściach rodzinnych i małżeńskich, natomiast te ostatnie dekady właśnie żyli jako LAT, czyli para, która spotyka się okazjonalnie. Mamy też taki twór, który nazywa się DINKS, czyli Double Income No Kids. Dwoje dorosłych, para bezdzietna, która multiplikuje swój przychód, więc żyją na wysokiej stopie, nie mają obowiązków, nie mają odpowiedzialności, nie mają dzieci, korzystają z życia pełną parą. I oczywiście w kontekście kryzysu rodziny, no trudno uznać, że te formy są kompletne. Jeśli one spełniają dla członków takich układów swoje funkcje, jeśli one są dla nich satysfakcjonujące, to mnie jako socjologowi nie wypada powiedzieć, że to jest kryzys, tylko że to jest pewna forma przekształcenia. Gdybyśmy spojrzały na funkcje, jakie odgrywa w życiu człowieka rodzina, to poza ulokowaniem w społeczeństwie, czy organizacją reprodukcji, czy socjalizacją, to też jest organizowanie życia towarzyskiego, to też jest dawanie wsparcia, to też jest wsparcie finansowe, wsparcie emocjonalne, to są te funkcje, które de facto możemy trochę wyjąć poza taką tradycyjną wersję rodziny i realizować gdzieś indziej. No i tu pojawia się pytanie: jak daleko możemy przesunąć tę linię gdzieś indziej, żeby to, co uzyskujemy jeszcze było rodziną, żeby nazywać to trwałą, stabilną, podstawową komórką społeczną.
Jakie jeszcze wyróżniamy współczesne modele rodziny?
- Jest ich znacznie więcej. Możemy też wskazać na rodziny monoparentalne, czyli takie rodziny, które zaliczywszy już klęskę pierwszego układu rodzinnego, pozostaje jeden rodzic z dzieckiem lub z dziećmi, czyli może być to mama samodzielna, a nie samotna, czy też ojciec. No i później pojawia się taki dylemat, cóż zrobić z taką rodziną, która jest niekompletna, chociaż to jest pejoratywne określenie, ale przecież ten ojciec czy ta matka chciałaby się jeszcze związać z kimś i mieć też coś dla siebie, opiekuna dla dzieci, w jakiś sposób skompletować tę rodzinę ponownie, więc wtedy mówimy o patchworkach - rodzinach rekonstruowanych, w których dwoje partnerów mają swoje dzieci z poprzednich związków. Próbują ulepić z tych kawałków coś wspólnego, co jest nie lada wyzwaniem, bo jednak wynosimy różne doświadczenia ze swoich poprzednich związków. Czasami tam dochodzi do rozwiązań właśnie jak LAT, czyli jesteśmy razem, mieszkamy osobno, spędzamy trochę czasu razem, ale jednak mamy gospodarstwa domowe osobno. Jak jest to mowa o dzieciach, no to trochę sytuacja wymusza jednak to, żeby te dwa domy pozostały nienaruszone i może jest to też odpowiedzialne z perspektywy rodziców, ale jak mówimy o dwojgu dorosłych, którzy decydują się na taki związek docelowo, no to faktycznie jest tam pewna sprzeczność, która polega na tym, że z jednej strony jesteśmy razem, ale z drugiej to razem ogranicza się tylko do tych miłych chwil. A przecież miłość, czy relacja, czy bliskość to też przeżywanie ze sobą smutków, kryzysów, bycie wtedy, kiedy nikt nie chce nas oglądać i podawanie ręki wtedy, kiedy tej ręki potrzebujemy, a nie jesteśmy tylko wersją na zewnątrz. Taki LAT długo zachowuje żywotność, bo ciągle bazuje na poziomie motyli w brzuchu, bo spotykamy się na nieustające randki, a kiedy jesteśmy sobą znużeni, możemy wrócić do siebie, wypoziomować i znów być radosnym partnerem na kolejne spotkanie.
Czy takie pary są oskarżane o nadmierny egocentryzm, o wygodnictwo, albo po prostu o brak odpowiedzialności?
- Myślę, że te oskarżenia możemy przekuć właśnie z zyski z takiej relacji, bo tak jest to komunikowane, że to jest właśnie taka forma, która pozwala mi nie brać odpowiedzialności za nie swoje problemy. Ona pozwala mi nie męczyć się z kimś, kto jest na przykład uciążliwy po kilku godzinach bycia ze sobą. Pozwala mi też spać we własnym łóżku na moich zasadach. I znów wracamy do początku naszej rozmowy, do moich potrzeb, moich jako jednostki w społeczeństwie. Jeśli moje potrzeby są niezachwiane i nienaruszone i mają być w ten właśnie sposób realizowane, a czyjeś inne trochę kolidują z moimi, zatem doprowadzamy do sytuacji równoległości. Miłość współbieżna, czyli nasze interesy współbiegną. Realizujemy je wtedy, kiedy jest nam wygodnie, ale kiedy ta kolizja następuje nieuchronnie, wycofujemy się dla bezpieczeństwa. I zgadzam się z panią redaktor, że to jest takie częściowe wchodzenie w relacje, bo z perspektywy początku naszej rozmowy, tradycyjnego modelu rodziny, czy relacji, czy małżeństwa, chodziło o to, by być ze sobą w całości, opiekować się dziećmi, czy tym, co nas spotka, bo to nie zawsze muszą być same przyjemne chwile. A dziś mówimy o satysfakcjonujących relacjach, w które wchodzimy częścią siebie i bierzemy tylko część drugiego człowieka, zachowując pełną autonomię, pełen indywidualizm, pełną sprawczość. I żeby przypadkiem ten drugi nie kolidował ze mną i nie utrudniał mi moich planów i w jakiś sposób nie wymuszał przekierowania tego okrętu na inny kierunek. To jest wygodne.
Kto najczęściej decyduje się na nieformalny związek?
- Oczywiście najmłodsi, ale nie tylko. Osoby ponownie wchodzące w związki po rozwodach, po jakichś porażkach pierwszej rodziny też już chętnie wstrzymują się z decyzją o ślubach i o małżeństwach. Ze względu na doświadczenia, których po prostu nie da się wymazać. Jednak, nasze społeczeństwo nie zmierza tylko w jedną stronę. W stronę tej erozji rodziny jako tej fundamentalnej komórki społecznej. Mamy też drugi zwrot. Świadczenia socjalne rozdawane rodzinom w Polsce nie sprzyjały aktywizacji zawodowej kobiet, ale na przykład pozwoliły też części z nich podjąć decyzję, że nie chcą być aktywne, bo chcą poświęcić się rodzinie. I to było ciekawe zjawisko, które obserwowaliśmy w dużych miastach, wśród wysoko wykształconych kobiet o dobrych przychodach, które mogły pozwolić sobie na to, by zrezygnować z pracy i cieszyć się macierzyństwem. I ten zwrot ku takim tradycyjnym wartościom też jest dzisiaj obserwowany, więc defetyczna wizja społeczeństwa erozji rodziny, myślę, że to też nie jest ten kierunek, który powinniśmy tutaj obrać ostatecznie i który powinien wybrzmieć z naszej rozmowy. Różne formy oczywiście zmieniają tę tradycyjną nuklearną definicję rodziny, czyli rodzice plus dzieci, natomiast one też wskutek tego, że mamy coraz mniej takich wzorców sprawiają, że tęsknimy za nimi, bo na przykład z takiej nie pochodzimy sami, czy same, bo rodzice byli rozwiedzeni, bo mamy wokół siebie same nieudane małżeństwa, które się rozpadły, to tym bardziej budzi się taki sentyment za tym, co stabilne. I to też widać w serialach i filmach bazujących na nowych technologiach i rozwiązaniach AI, mamy jakiś fundament w postaci rodziny i mamy powrót ku temu, co stałe i tradycyjne.
Powiedzmy jeszcze kilka słów o DINKS-ach. DINKS-y, czyli pary, które żyją w raczej niesformalizowanych związkach, ale decydują się nie posiadać dzieci. Kiedy pojawiła się literatura na ten temat, np. "Bezdzietne z wyboru", to autorki spotkał ostracyzm. Czy osoby, które deklarują, że nie chcą dzieci, wciąż muszą się z tego tłumaczyć?
- Oczywiście. Chociaż trochę się to zmienia i rzeczywiście zwracamy większą uwagę na tę dowolność naszego życia, co też może być niebezpieczne w takim bardzo radykalnym wydaniu. Jesteśmy jednak częścią społeczeństwa, więc pewne wzorce, modele upowszechniamy, ale faktycznie bezdzietność z wyboru dzisiaj stała się dużo częstszą praktyką. Można powiedzieć, że wręcz naturalnym rozwiązaniem jest rozpatrywanie macierzyństwa w kategoriach tego, czy w ogóle chciałabym, czy nie. To przed laty nie podlegało dyskusji, bo de facto dzieci nie mieli, tylko ci, którzy nie mogli mieć dzieci. Jak popatrzymy na starsze pokolenia rodziców, dziadków, pradziadków, tam bezdzietność była koniecznością, a nie wyborem.
Dzisiaj jest wyborem, mało tego równouprawnionym i tu pojawiają się różne uzasadnienia ekologiczne, związane z troską o przyrodę, o kryzysy polityczne na świecie. Oczywiście są też kwestie medyczne, z którymi nie dyskutuję i one nie podlegają w ogóle tutaj interpretacji. Te wybory często są podyktowane indywidualną potrzebą realizowania życia na swoich zasadach, czyli niegotowością do pójścia na kompromisy, do wzięcia odpowiedzialności za siebie i innych. Takich osobowości, to w przypadku mężczyzn, rzadziej kobiet, które nazywane są osobowościami Sigma, czyli samodzielnych, bogatych, dobrze wykształconych, kuszących i pociągających mężczyzn, którzy grają na siebie - jest bardzo dużo dzisiaj. Przez długie pokolenia nas nie było stać na życie w pojedynkę, na wynajęcie samemu mieszkania,na prowadzenie własnego gospodarstwa domowego, opłacanie wszystkich rachunków jednoosobowo. To był luksus. Dzisiaj stać nas na to, oczywiście nie wszystkich, ale stać nas na to w dużo większym stopniu niż przed laty, więc możemy takie decyzje podejmować. No i one oczywiście spotykają się z koniecznością wytłumaczenia się, szczególnie dla starszych pokoleń. Jak babcia pyta co roku na święta, a kiedy wnuczek, a kiedy drugie?
To bardzo często na takie pytania pojawia się odpowiedź, my dziecka mieć nie będziemy, ale mamy psa.
- Psiecko, pani redaktor. Psiecko lub kociecko.
I to też jest nowy trend.
- Tak jest i rzeczywiście ja jako miłośniczka zwierząt i pani redaktor na pewno też, chciałybyśmy dla naszych pupili jak najlepiej. Więc my te dziecka, psiecka i kociecka kochamy, ale nigdy zwierzęta nie były w randze potomków, czyli członków rodziny, bo to jednak w tym porządku natury to są zwierzęta, a nie ludzie. I ten rozwój emocjonalności wobec zwierząt też jest nowym zjawiskiem. Życzymy oczywiście wszystkim dobrego serca do zwierzaków, natomiast czy to są psiecka czy kociecka, to już niech każdy rodzic takiego okazu sam decyduje. Faktycznie, rozszerza nam się w ogóleskład osobowy rodziny. Niedługo sztuczna inteligencja wejdzie też na salony i będziemy mieli Rosi, naszą asystentkę domową, psiecko, kociecko. Trochę futurystycznie to brzmi, ale myślę, że całkiem niebawem się tego doczekamy.
Czy przed nami jest kryzys polskiej tradycyjnej rodziny składającej się z mamy, taty i dzieci?
- Tak rozumianej rodziny kryzys już jest i rzeczywiście doświadczamy tego kryzysu. Pytanie, czy doświadczamy kryzysu rodziny, czy definicji rodziny? Tutaj mogłybyśmy dyskutować i rzeczywiście to nuklearne ujęcie jest dzisiaj rozszerzone.
Dla mnie najważniejsze jest to, żeby ludzie realizowali społecznościowe, grupowe potrzeby, by mieli odpowiedzialność, brali ją za innych i byli w stanie poświęcić się też trochę, bo rodzina to też poświęcenie. I żebyśmy my jako społeczeństwo przetrwali, to są nam potrzebne rodziny. Rozumiane w sposób formalny lub nieformalny, ale potrzebujemy dzieci, troski, miłości. A w jakich konfiguracjach to będą ludzie realizować, no to już pozostawmy historii rozwojowi społeczeństwa. Nie zapominajmy, że to właśnie w rodzinie jest transmisja wartości, norm, zachowań, tego co szanujemy, tego co kochamy, tego czego nienawidzimy. Jest nam potrzebna taka arena, gdzie będziemy mogli bezpiecznie podzielić się tym, co myślimy i nauczyć żyć w społeczeństwie. Myślę, że tego warto bronić.