Zuzanna Dawidowicz - ukończyła studia na Filologii Polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim (specjalizacja filmoznawstwo). Praca magisterska u prof. Alicji Helman. Zaliczyła krótki epizod w szkole podstawowej, potem pracowała jako korektor w Państwowym Instytucie Wydawniczym w Krakowie. Od 1990 w wydawnictwie ARKA i dwumiesięczniku ARKA - do jesieni 1993 roku. W grudniu 1993 roku założyła wydawnictwo ARCANA, którego prezesem jest do dzisiaj. Mężatka, dwoje dzieci.

Jak zapamiętała pani tamte wybory, okoliczności 4 czerwca? Gdzie wtedy pani była?

- W Krakowie i tam głosowałam pierwszy w życiu, choć nie byłam już młodą dziewczyną, ale na wybory w Polsce się nie chodziło. Nie wiem, czy to była euforia, ale na pewno radość. Przegonić komunistów, taki był zamiar. 5 czerwca był jednak rozczarowaniem, kiedy okazało się wybraliśmy niewłaściwie. Wszyscy poszliśmy demokratycznie do wyborów, zagłosowaliśmy na tych, na których chcieliśmy zagłosować. A tu się okazało, że strona solidarnościowa nie dotrzymała umów Okrągłego Stołu. I to było szokujące.

Jakich zmian spodziewała się pani po wyborach?

- Jako kobieta miałam trudności, powiedziałabym, takie życiowe. Miałam małe dziecko. Właściwie niczego nie można było kupić. Pamiętam to upokorzenie, gdy w książeczce zdrowia napisane miałam "pobrano ręcznik i kocyk, pobrano pieluszki tetrowe" – to było takie upokarzające! Panie w sklepach, które łaskę robiły, że dawały śpiochy w takim kolorze spranego różu majtkowego, to było straszne. Miałam nadzieję, że coś się zmieni, choć na początku nic się nie zmieniało. Rosły tylko ceny. Taka była nadzieja. Ci, którzy choć trochę interesowali się polityką, wiedzieli, że dogadywanie się z czerwonymi przy Okrągłym Stole do niczego nie doprowadzi. Jako społeczeństwo naprawdę nie wiedzieliśmy, na jaki temat rozmowy się toczą. Zresztą skąd mogliśmy mieć te informacje? Telewizja była ich, prasa była ich. "Gazeta Wyborcza", która zaczęła wychodzić na początku maja, też o tym nie informowała. Może gdyby w "Gazecie Wyborczej" ukazały się zdjęcia z Magdalenki, gdzie panowie piją bruderszaft z gen. Kiszczakiem, te wybory by wyglądały inaczej? Mówienie o tym, że my źle wybraliśmy, to było dla mnie tak, jakby ktoś dał mi w gębę! Dlaczego ja źle wybrałam?

Które z pani oczekiwań się spełniło?

- To, że np. można było założyć firmę. Zaczęły wychodzić pisma, które wcześniej było pismami podziemnymi. Najpierw po studiach zaczęłam pracować w państwowym instytucie, bo w innym nie można było. Ale potem powstała "Arka", która wyszła z podziemia,"Czas krakowski", nadzieja, że coś się innego dzieje. Bo rozczarowanie co do "Gazety Wyborczej" przyszło dość szybko. Ludzie pewnych rzeczy w ogóle nie rozumieli. Odnoszę wrażenie, że nikt nie zrozumiał apelu Lecha Wałęsy z 3 czerwca przed wyborami w telewizji. Powiedział, że będzie głosował na Komitet Obywatelski "Solidarność" i listę krajową PZPR-u. Przecież większość ludzi tego nie rozumiała, a przecież to byli inteligentni ludzie, mądrzy. Mieli nas za idiotów? Takie jednak odnoszę wrażenie, skoro jednak zagłosowaliśmy. Idąc za głosem serca i rozumu, ale nie biorąc pod uwagę zaleceń z obozu solidarnościowego.

Czy to jest pani największe rozczarowanie po 89' roku? Czy ta lista jest bardzo długa?

- Jest więcej rozczarowań. W tej chwili sytuacja jest bardzo niedobra. Mamy dzieci, które wchodzą w okres pracy zawodowej. Nie ma nigdzie pracy. Jest parę kierunków studiów, które mogą dać pracę. Ale przecież nie wszyscy mogą studiować, nie wszyscy mogą być inżynierami budownictwa czy lekarzami, bo to jest niemożliwe. Po co są te inne kierunki studiów? Jest takie rozprężenie kompletne. Ludzie stracili nadzieję. Wtedy miało się nadzieję. Nawet jeśli było ciężko, nawet jeśli nic w sklepach nie było. Często spotykaliśmy się w domach prywatnych, bo dokąd można było pójść. Była euforia. Czerwony tak czy inaczej w końcu ustąpi, bo musiał ustąpić, będzie dobrze. A w tej chwili jest taki rodzaj beznadziei, stagnacji. Bo nie ma radości. Jak obserwuję ludzi, to mam wrażenie, że uśmiechają się tylko obcokrajowcy. Polacy to jest taki ponury naród – guzik prawda! My wcale nie jesteśmy ponurzy! Tylko dajcie nam możliwość bycia radosnymi!

A co zalicza pani do największych swoich sukcesów w III RP?

- Wydaje mi się, że jednak 20 lat "Arcanów". Trochę to jest walka z przeciwnościami. Nikt za nami nie stoi – żaden duży biznes, nie mamy żadnych reklam. Jesteśmy zdani na siebie. Jednak tworzymy jakieś środowisko. I to takie na solidnych podstawach. Wydajemy dobre książki. I to jest takim sukcesem. Oczywiście rodzina – ale o rodzinie się zawsze mówi. Jeśli miałabym na to patrzeć, to III RP w żaden sposób nie przyczyniła się do tego, że mam rodzinę. Ci, którzy sobie piszą: ma żonę, dwoje dzieci.. . na to nie miała wpływu ani rzeczywistość czy komunistyczna, czy III RP. Właściwie jestem osobą spełnioną. Perspektywa tych 25 lat, wiedza, książki które wydajemy – choćby "Reglamentowana rewolucja" prof. Dudka o tych przemianach, powodują, że naprawdę człowiek ma krytyczne spojrzenie o przemianach. Ja nie wiem, czy można było inaczej. Mówiło się tak, że rozmowy trwają między konstruktywną stroną opozycji a liberalnym skrzydłem PRL: ja się pytam, jakim liberalnym skrzydłem był gen. Kiszczak z gen. Jaruzelskim? Poza tym ludzie w ogóle nie pamiętają, że w lipcu, czyli po wyborach, został zamordowany ks. Zych. Dlaczego to w ogóle nie było wspominane? Patrząc na to, że tak się stało, i mając to w pamięci - komuniści w ogóle nie oddawali władzy, nie mieli takiego zamiaru. Wydaje mi się, ze to jest porażka wszystkich. Może byliśmy za mało radykalni? Odnoszę wrażenie, że inne narody były bardziej radykalne. Gdyby stało się coś takiego na Węgrzech, może Węgrzy wyszliby na ulicę, my nie wychodziliśmy. Poza tym to, że Jaruzelski został prezydentem, to było jak policzek.

A jak się zmienił pani status materialny?

- Oczywiście, że jest lepiej. Status materialny nie predestynuje do tego, żeby człowiek naprawdę był euforyczny. Niemniej jednak wiem, że inni mają bardzo źle. Ci, którzy walczyli wtedy w "Solidarności", byli działaczami, szli w pierwszym szeregu – wcale nie mają dobrze. Mają nędzne emerytury, nie powodzi im się dobrze.

Kogo by pani wybrała na symbol 25-lecia?

- Wydaje mi się, że papież Jan Paweł II. To jest banalne. Gdyby nie Papież, nic by się nie udało. Po pierwsze miał ogromny autorytet, po drugie pierwsza pielgrzymka dała nam taki impuls. Dostaliśmy skrzydeł. Na Zachodzie rządzili trochę inni przywódcy. Reagan to nie był Bill Clinton ani Barrack Obama, Margaret Thatcher to nie jest Cameron. Oni wiedzieli, z kim mają do czynienia. Reagan wiedział, że to jest imperium zła. A Barrack Obama tak na pewno nie sądzi. W 89' roku wcale nie głosowaliśmy tak nadzwyczajnie. Frekwencja w I turze wyniosła tylko 62%, to była żenada. Co robiła reszta? Ludziom nie zależało. Ta frekwencja, jeśli idzie nas 50 % do wyborów, jest to strasznie smutne. To nie jest społeczeństwo obywatelskie. Gdybyśmy byli naprawdę społeczeństwem obywatelskim i poszlibyśmy głosować, interesowałaby nas polityka, to może dokonywalibyśmy lepszych wyborów. To jest taka nadzieja, że może kiedyś takiego wyboru dokonamy. Gdyby nie było takiej perspektywy, to nic nie ma sensu.


Patronat Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego

 

 


Partner Główny: