Zapis rozmowy Małgorzaty Niecieckiej Mac z Zofią Gołubiew, wieloletnią dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie.

Jest jakiś kubek dyrektor Zofii Gołubiew na poranną kawę w Muzeum Narodowym?

- Nie jest to kubek, ale filiżanka. Cenię ją, bo to prezent imieninowy od mojego sekretariatu sprzed lat. Od wielu lat piję z tego kubka, ale nie kawę. Od czasu zawału nie piję już kawy, ale herbatę.

Zofia Gołubiew rezygnuje z funkcji dyrektora Muzeum Narodowego w Krakowie

Tę filiżankę będzie trzeba niedługo spakować.

- Tak. Filiżankę pewnie zabiorę, bo to prezent. Jest dramat polegający na tym, że na parapetach wszystko jest do przeglądnięcia. Jest masa papierów. Myślę, że chyba wezmę urlop, żeby się spakować.

 

Za czym będzie pani tęsknić?

- Ciągle żyję jutrem. Nie myślę o tym. Cały czas jestem w tym małżeństwie. Nawet się zastanawiałam, czy nie usiąść i nie spisać wspomnień. Może niektóre by były interesujące, niektóre zabawne a niektóre smutne. Poświęciłam kawał życia temu muzeum. Trudno powiedzieć, że będę wspominała jakąś wystawę. Będzie wiele osobistych wspomnień. W tej chwili w telefonie mam masę nazwisk, których nie chcę zmazać. Te osoby nie żyją a ja z nimi pracowałam. Nie chcę wchodzić w smutne tony, bo życie idzie dalej. Jednak to jest ważne. To muzeum to mały świat. W tej chwili z rozmysłem się żegnam. Ten świat zaczął się zmieniać. Dawniej byliśmy wielką rodziną. Teraz nie jest to już mój świat.

 

Poczuje pani ulgę?

- Nie chcę tego tak nazywać. Nie czuję jednak wielkiej rozpaczy czy smutku. Wszystko przez to, że to już nie jest mój świat. Byliśmy kiedyś zaprzyjaźnieni.

 

Ostatnio głośno było o protestach muzealników. Dużo było buntów na pokładzie Muzeum Narodowego, którymi trzeba był pokierować?

- To jedna z rzeczy, która mnie już zniechęca do dalszej pracy. Źle zarabiający ludzie powinni mieć oparcie w związkach. Zaproponowałam wspólną prace. To jest też troska dyrekcji. Związki skierowały ostrze swoich działań przeciwko nam. To rzeczy, których nie akceptuję. To dalekie od etosu solidarności.

 

Do grudnia będzie trzeba podjąć jeszcze sporo ważnych decyzji. Polacy czekają na informację, co się stanie z Muzeum Czartoryskich. To będzie decyzja, która być może będzie kończyć pani kadencję.

- Może pani ma rację. Może tym ostatnim akordem przed zmianami politycznymi będzie ta decyzja? Przypomnę, że ta decyzja nie może być jednostronna. Jakby taka mogła być, to ministerstwo dawno by ją podjęło. Do tanga trzeba dwojga. Rada fundacji musi się zgodzić i umowa musi być obopólna.

 

Zostawi pani dla nowego dyrektora jakiś list z radami czy to będzie dla niego skok na głęboką wodę?

- Minister Omilanowska obiecała mi, że w drugiej połowie września dowiem się, kogo wyznaczy na tę funkcję. Od tego czasu mam nadzieję, że się będziemy spotykać dzień w dzień. Będę przekazywać tej osobie problemy. Mój poprzednik nie musiał mi tego robić. Ja byłam jego zastępcą. Marzyłam o wychowaniu następcy, ale to nie będzie nikt z moich kolegów. Z wielkim naciskiem będę prosiła następcę, żeby uszanował moją grupę zarządzającą, czyli moich zastępców. Dzięki nim to muzeum rozkwita. Myślę, że będę o to prosiła.

 

Co było najtrudniejsze w pracy historyka sztuki, który nagle musi się zajmować ekonomią, remontami, przywozem dzieł sztuki i tym podobnymi rzeczami?

- Pomaga mi to, że mój nieżyjący tata i brat byli architektami. Mam fantastycznych inżynierów. Umiem czytać plany i znam się na tym. Potrafię to zrozumieć. Redakcja wydawnictw. Historyk sztuki nie musi być redaktorem. Ja chciałam nim być. Moi koledzy z ulgą odetchną. Ja widzę każdy szczegół, denerwują mnie papierki. Zwracam na to uwagę. Czasem nie chcę chodzić po oddziałach, bo zawsze zobaczę coś źle powieszonego i się złoszczę.

 

Jakie jeszcze wystawy zobaczymy w muzeum? Jakie wystawy będzie pani organizować?

- Marzę o wystawie o roboczym tytule „Moda w PRL”. Rzecz się rozbija o pieniądze. Chciałabym to otworzyć w grudniu. Jak się nie uda, to chciałabym być zaproszona na początku przyszłego roku. Dwie przyszłoroczne wystawy są z mojej inicjatywy. Też liczę na zaproszenie. To wielka wystawa sztuki maryjnej na ŚDM i pierwsza w Polsce wystawa dobrego okresu sztuki węgierskiej. Pracujemy już nad tymi wystawami. Natomiast nie będę ich otwierać.

 

Są jakieś miejsca, które zawsze chciała pani odwiedzić i teraz będzie czas?

- Od czasu kiedy miałam kłopoty z sercem, nie zdecydowałam się na dwie atrakcyjne podróże służbowe – do Chin i Seulu. Chciałabym w Europie zobaczyć kilka miejsc. Zacznijmy jednak od Polski.

 

To będą muzea?

- Jak jest, ciekawe muzeum to bym zobaczyła. Nie jestem jednak wariatką na punkcie muzeów. Poza tym mamy z mężem skromny i niekomfortowy domek w pięknym krajobrazie Beskidu Wyspowego. Tam jest ogród zaniedbany przeze mnie.

 

Lubi pani słowo emerytura?

- Nie. Ono brzmi babcią w kapciach przy kominku czy przed telewizorem. Nie tak sobie wyobrażam siebie. Nigdy nie wchodziłam w te wzorce. Zawsze szłam na przekór. Taką miałam hipsterską naturę i cześć.