Znać się na tłumaczeniu komiksu oznacza znaleźć język postaci i odnaleźć język twórcy tego komiksu i tymże językiem przemówić tylko w nieco innej wersji. (…) W „Żeń-Szeniu” tych głosów było bardzo wiele: od rolników pracujących w Wisconsin, przez laotańskich emigrantów, po głos samego autora, który opuścił amerykańską wieś na rzecz Los Angeles i Portland”.
- mówi tłumacz komiksu "Żeń-Szeń. Zgniłe korzenie" - Piotr Czarnota.
Tadeusz Marek: Piotrze, my dziś w stronę Wisconsin.
Piotr Czarnota: Wisconsin między innymi, bo „Żeń-Szeń” Craig’a Thompsona zabiera nas w bardzo wiele miejsc. Wisconsin to podstawowe miejsce, ta macierz autora, jednak podążając wzdłuż 45. równoleżnika zaglądamy też na zachód i na wschód: do Chin, do Korei, do kilku innych miejsc, w których mieszkał Craig.
Będziemy jednak przekraczać nie tylko granice państw, ale także granice potocznego myślenia o komiksie. W „Żeń-Szeniu” próżno bowiem szukać tradycyjnych okienek z dymkami. To jest raczej złożona, wielopłaszczyznowa mapą myśli, graficzny esej, który równocześnie jest próbą zrozumienia swoich korzeni.
Zgadza się. Chociaż komiks ten nie jest mangą, to tłumaczenie, dosłowne tłumaczenie słowa manga, czyli: „niepohamowane obrazy” tutaj można by zastosować, bo rzeczywiście Craig operuje nimi w absolutnie niepohamowany sposób. Zupełnie nie trzyma się tego klasycznego zachodniego podejścia do opowiadania panel po panelu, strona po stronie. Bardzo często w „Żeń-Szeniu” daje sobie przestrzeń na to, aby po prostu zatrzymać się na chwilę i zrobić większy kadr, większą opowieść i po prostu przyjrzeć się [swoim myślom -przyp. aut].
Swoją drogą, to ciekawe, że to album, który nigdy miał nie powstać. Po wydaniu „Blankets”, w którym Thompson rozliczał się z dzieciństwem i zabierał czytelników do świata chłopca dorastającego w purytańskim domu, stwierdził, że już nie będzie sięgał w stronę memuarów, nie będzie tworzył już autobiograficznych komiksów, a tutaj okazało się, że jednak stworzył. I wygląda to trochę tak, jakby za pomocą „Żeń-Szenia” próbował rozliczyć się ze sobą sprzed 20 lat i nie tylko opowiedzieć o swoich doświadczeniach, ale przede wszystkim zrozumieć mechanizmy, które stoją u ich podstaw. Słowem odpowiedzieć sobie na pytanie: „Dlaczego moje korzenie są zgniłe?”.
Zgadza się. Sama strona formalna tego komiksu jest bardzo ciekawa, jeżeli spojrzymy na sposób, w jaki ten komiks oryginalnie powstał, a to, co tutaj właśnie leży przed sobą, czyli wydanie zbiorcze, bo warto wspomnieć, że Thompson tworzył ten komiks oryginalnie w formie zeszytowej. Trochę miało być to właśnie takie spojrzenie do przeszłości i hołd oddany zeszytowym komiksom, trzydziestodwustronnicówkom, tym klasycznym, które znamy, kiedy na przykład mówimy o Spidermanie…
I które stworzyły jego i jego brata, które stały podstaw ich formacji takiej estetycznej.
Tak jest. Kiedy pracowali w polu, to po to, żeby tego dolara za godzinę zarobionego, wydawać po prostu na komiksy. I w oryginalnej formie te zeszyty składające się na „Żeń-Szeń” miały zupełnie inny układ narracyjny, zupełnie inne podejście fabularne, ponieważ w każdym kolejnym jednym zeszycie Craig podejmował po prostu jeden temat, czy to właśnie dzieciństwa, czy rodziny, czy kwestii swojej wyprawy do Chin, czy kwestii imigrantów. Natomiast kiedy zebrał to w tą formę zbiorczą, troszeczkę poprzestawiał strony, wymieszał w coś dużo bardziej spójnego i wydawałoby się teraz już nierozerwalnego, bo te 400 stron, kiedy czyta się je w wersji zbiorczej, to można naprawdę zupełnie nie wpaść na to, że to wyglądało wcześniej zupełnie inaczej.