Wypalenie, depresja, myśli samobójcze, samotność, podwójne życie, uzależnienia - czy to są przypadki powszechne wśród polskiego duchowieństwa czy odosobnione? Co pokazują badania?

- Badań oczywiście mamy niewiele, bo nie prowadzi ich sam Kościół. Nikt nie sprawdza tak naprawdę dobrostanu psychicznego duchownych. Więc jeżeli mamy jakieś badania, są to pojedyncze projekty badawcze naukowców, którym udało się dotrzeć do określonych grup kleru katolickiego w Polsce. I  doświadczenia psychologów, psychiatrów pracujących z duchownymi. Wszystkie te źródła, jak również moje rozmowy z wieloma duchownymi, zarówno do książki, jak i do tekstu, wskazują, że nie są to odosobnione przypadki. Oczywiście nie znaczy to, że każdy ksiądz rzymskokatolicki w Polsce przeżywa kryzys psychiczny, że każdy boryka się z problemami emocjonalnymi czy psychologicznymi, ale skala tych problemów jest duża. A struktura, w której księża funkcjonują, sprzyja temu, żeby one się nawarstwiały, żeby było trudno z nimi sobie radzić.

Jakie znaczenie dla dobrostanu psychicznego duchownych ma ta wtórna socjalizacja w seminarium? W środowisku mocno zhierarchizowanym, o charakterze przemocowym…

- Seminaria w Polsce, w zdecydowanej większości przypadków, to klasyczne instytucje totalne, w których cały plan dnia jest określony, każdy ruch kleryka jest monitorowany. Są bardzo restrykcyjne zasady kontaktu ze światem zewnętrznym, co sprawia, że środowisko bardzo szybko się hermetyzuje – jest dosyć jednolite i jednocześnie oparte na niedookreślonych zasadach. Jeden z moich rozmówców mówił mi, że w seminarium trzeba być średnim, bo jak się jest za słabym, to się wylatuje; ale jak się jest za bardzo do przodu, też się wylatuje. Więc do tej niedookreślonej normy wszyscy próbują się dostosować. Brakuje psychologów na etatach, którzy mogliby służyć wsparciem klerykom na ważnym etapie ich kształtowania się, formowania się. Także formowania się ich dojrzałego albo - jak się później okazuje - kompletnie niedojrzałego - wyboru życiowego. Edukacja seminaryjna odgrywa ważną rolę i jest tą socjalizacją, tak jak pan redaktor powiedział, do funkcjonowania później w samej instytucji Kościoła. A to również jest oparte na relacji zależności i - niestety zdecydowanie zbyt często - przemocy. Oczywiście to się zmienia i w różnych diecezjach wygląda inaczej.

To, na co pan zwraca uwagę, to również fakt, że seminarium jest czymś odwrotnym od prawdziwego życia. W seminarium nic nie zależy od młodego kleryka. W życiu prawdziwym sam musi podejmować decyzje. Kim zatem jest duchowny opuszczający seminarium?

- W trakcie pracy nad książką „Pastwisko. Jak przeszłość, strach i bezwład rządzą polskim Kościołem” usłyszałem, że seminarium przygotowuje do bycia dobrym klerykiem i dobrym księdzem. W sytuacji, w której człowiek nie ma głosu, w zasadzie nie jest w stanie o niczym decydować, nagle ma mówić z ambony i tłumaczyć prawdy wiary? To rzeczywiście jest aż karykaturalne. Poza tym - reagowanie w konfesjonale na trudne dylematy, jakie mają osoby przychodzące do spowiedzi; uczenie w szkole, bo posłano tam księdza jako nauczyciela. Nagle to on jest tym, którego się słucha, mimo że ma doświadczenie tego, że jego głos nie ma żadnego znaczenia. On podejmuje kluczowe decyzje; musi sobie zorganizować czas, mimo że dotąd ktoś to robił za niego. To on, wychodząc ze środowiska hermetycznego i jednolitego, spotyka się z całą różnorodnością społeczeństwa i wspólnoty wiernych. I seminarium go do tego nie przygotowuje. Wrzuca się go na bardzo głęboką wodę, licząc, że nie utonie. No niektórzy toną.

Czy w polskim Kościele mówi się o problemach psychicznych? Czy jest coś takiego, jak pomoc psychologiczna w seminarium? W Kościele?

- W bardzo ograniczonym stopniu. Ale to również się zmienia. Wpisuje się w rytm zmian ogólnospołecznych. Korzystanie z pomocy psychoterapeutycznej jest w społeczeństwie coraz powszechniejsze i rzadziej obarczone jakimś tabu czy piętnem. W Kościele to się zmienia wolniej, ale jednak. Młodsi księża, młodsi zakonnicy częściej korzystają po prostu z fachowej pomocy psychoterapeutycznej niż ich koledzy ze starszych roczników, ze starszych pokoleń. Ale nie ma to zazwyczaj charakteru pomocy systemowej. Bo nie może go mieć. Bo w rzeczywistości, w której ksiądz, zwłaszcza przed probostwem, jest w pełni zależny od arbitralnej, jednoosobowej decyzji przełożonego (ordynariusza, biskupa diecezjalnego), to prawdopodobieństwo, że zwróci się do niego, żeby porozmawiać o problemach natury psychicznej (wypalenie, depresja, ataki paniki, kryzys wiary), jest niewielkie. Kapłan ma zwrócić się do człowieka, od którego wszystko później będzie zależeć? Przecież w aktach zostanie, że miał roczny urlop z powodu kłopotów ze zdrowiem psychicznym. Wybierze milczenie. Jak to powiedział jeden z moich rozmówców w tekście z najnowszego numeru „Tygodnika Powszechnego” - trzeba uprawiać terapeutyczną partyzantkę, tak, żeby kuria się nie dowiedziała.

Tomasz Terlikowski: „Nie obawiam się metropolity krakowskiego”

Tymczasem młody duchowny słyszy, że powinien więcej się modlić albo oddać się Jezusowi.

- To narracja, która przez dekady niestety kształtowała podejście Kościoła rzymskokatolickiego do rozmaitych kryzysów u duchownych, również u sióstr zakonnych, kleryków. Było przekonanie, że Chrystus jest tym najlepszym lekarzem, który nas umocni i pomoże poradzić sobie z każdym problemem. I to nie znaczy, że dla osób wierzących perspektywa duchowa i praca duchowa nie ma znaczenia w dbaniu o dobrostan psychiczny, ale z całą pewnością modlitwa nie zastąpi leczenia psychiatrycznego tam, gdzie ono jest niezbędne. Czy też pomocy psychoterapeutycznej tam, gdzie ona jest niezbędna. Kościół rzymskokatolicki jest raczej pokłócony z osiągnięciami współczesnej psychologii; oczywiście biskupi mają różne podejście. Dopóki Kościół nie przeprosi się ze współczesną psychologią, nie będzie szans na stworzenie realnego systemu profilaktyki, a później wsparcia dla duchownych w kryzysie psychicznym.

Jak trudna jest perspektywa - tak naprawdę samotnej - starości w domu księży emerytów?

- Wielu księży boi się tego, bo rzeczywiście starość księżowska w Polsce potrafi być bardzo smutna i bardzo samotna. Zwłaszcza jeżeli byli to księża, którzy dali sobie wmówić - co wciąż w wielu seminariach jest wtłaczane do głowy klerykom - że nie należy zawierać przyjaźni z wiernymi świeckimi, ponieważ prowadzi to do zeświecczenia; że to nieodpowiednie i nie służy ich powołaniu. Więc na starość bardzo często księża zostają sami.

Problem domów księży emerytów, czy też zakonnych infirmerii dla starszych duchownych, będzie się coraz większy. To też problem z ich finansowaniem - młodych księży jest z każdym rokiem mniej, co widać we wszystkich statystykach. Więc będziemy mieć sytuację, w której młodzi księża są poddawani bardzo silnej presji w związku ze zmianami społecznymi, z sekularyzacją, z laicyzacją społeczeństwa. Są cały czas zależni od biskupów ze starszego pokolenia (jak to zazwyczaj jest w Kościele rzymskokatolickim), nie będą mieć wpływu na to, kto zostanie następcą; to jest stan ciągłego napięcia.

Społeczeństwo coraz mniej chce ich słuchać, a wyzwań zarówno ekonomicznych, jak i duszpasterskich przybywa. Kiedy zostaną wreszcie proboszczami, nie będą mieć wsparcia kolejnych młodszych księży, bo tych nie będzie. Więcej pracy, a na koniec ta starość, która będzie jeszcze trudniejsza niż dziś, ponieważ wspólnota księżowska się skurczy i zestarzeje. A to wpłynie też na relacje i zadbanie, w ich ramach, o dobrostan psychiczny księżowskich seniorów.

Jak rozwiązać te problemy? Jakie rekomendacje mają ci, którzy bezpośrednio spotykają się z nimi?

- Pomysłów jest dużo. Najpierw jednak trzeba przeprosić się osiągnięciami współczesnej psychologii, zatrudnić psychologów na etatach w seminariach, żeby mogli oni wspierać kleryków. Wprowadzić system superwizji dla spowiedników. Być może telefon zaufania. I stworzenie takich procedur, w których zgłoszenie problemu ze zdrowiem psychicznym nie skutkuje odstawieniem na boczny tor i nie wpływa na dalszą księżowską drogę. Poza tym otworzenie się na relacje ze świeckimi. To wszystko są rzeczy, które są możliwe do zrobienia. Bardzo ważnym elementem, który mógłby pomóc, byłoby badanie dobrostanu psychicznego księży. Można badać, jak funkcjonują młodzi księża w parafiach - dostają tam wsparcie czy są niszczeni. Czy lepiej radzą sobie księża na wsi, w małych miasteczkach, czy w dużych miastach; jaki wpływ ma uczenie w szkole. Tych pytań badawczych, które można zadać, jest bardzo dużo. Warto poznać na nie odpowiedzi, żeby potem unikać takich sytuacji: ksiądz w kościele cmentarnym przez kilkanaście lat odprawia nawet po dziesięć pogrzebów dziennie; potem często trafia do szpitala psychiatrycznego. A można przecież wymyślić system, w którym te osoby się zmieniają co rok albo co dwa lata. Ale Kościół musi się otworzyć na rozwiązania, które podpowiada współczesna psychologia.

Publicysta: „Marek Jędraszewski zacementował swoje stanowisko tak, jak papieskie okno na Franciszkańskiej 3”