Gościem programu "Przed hejnałem" jest człowiek, który ożywił postaci 37 największych rodzimych zbójników. Bo nadludzkie moce, niecodzienne przygody i walka o sprawiedliwość nie są domeną wyłącznie amerykańskich superbohaterów. Harnasie, o których pisze historyk i etnolog Bartłomiej Grzegorz Sala, autor książki "Księga karpackich zbójników", działali między XVI a XIX wiekiem od Śląska Cieszyńskiego po Huculszczyznę, zapuszczali się nawet w głąb Śląska, na Morawy, pod Kraków i Przemyśl oraz na Podole i Bukowinę.
Zbójnictwo to ważny element kultury górali karpackich. Kim byli w rzeczywistości ci bohaterowie legend?
Te osoby, które potem były wielbione przez górali jako bohaterowie, obrońcy wolności i swobody, jako ci, którzy rabują bogatych i oddają pieniądze ubogim, byli tak naprawdę zwykłymi rabusiami pozbawionymi zasad etycznych.
Czyli raczej nie chcielibyśmy ich spotkać na swojej drodze?
Zdecydowanie nie. Wszystko im się do rąk kleiło, często byli brutalni. Ta rozbieżność między pierwowzorami, a późniejszymi, kanonicznymi wersjami żywotów zbójników jest ogromna. Zdarzały się pojedyncze, szlachetne gesty w wykonaniu pojedynczych harnasiów - te jednak należały one do rzadkości.
Dlaczego kultura w ten sposób nobilitowała tych ludzi?
Z pewnością na wyobraźnię działały pojedyncze przypadki. Józef Baczyński napadając na kościół w Inwałdzie nie połakomił się na parafialne dobra, a jedynie zażądał od księdza jego prywatnych pieniędzy, szanując sacrum. Zapewne chodziło także o to, że każdy potrzebuje bohaterów. Potrzebowali ich również dumni gazdowie podhalańscy. Oczekiwali tych bohaterów coraz liczniejsi wielbiciele Tatr, Zakopanego, Podhala, przy czym ta mitologizacja zbójnictwa nastąpiła w XIX wieku, kiedy było ono w zaniku, gdy w górach kryli się pojedynczy epigoni jak Wojtek Mateja.
Jak groźni potrafili być tacy zbójnicy?
Znamy przypadki, gdy zbójnik torturował, przypalał swoje ofiary. Miał do dyspozycji cały wachlarz możliwości, jeśli chodzi o okrucieństwo, choć to oczywiście nie znaczy, że każdy lubił się pastwić. Spotkanie ze zbójnikiem było zawsze potencjalnie niebezpieczne.
Ondraszek - był synem miejscowego wójta. Niektóre legendy podają, żę kształcił się w szkole pijarskiej. Dlaczego rzucił wszystko dla zbójowania?
Najprawdopodobniej migał się od wojska. Trzeba pamiętać, że pobór do wojska w dawnych czasach łączył się z kilkudziesięcioma latami spędzonymi poza domem rodzinnym. Werbownicy, którzy pojawiali się we wsiach, urządzali regularne łapanki, żeby tych młodych junaków zabrać do armii cesarskiej, z której wychodzili już jako mocno dojrzali ludzie. Często początki tych zbójnickich karier wiązały się z jakimiś wpadkami, drobnymi przestępstwami, które sprawiły, że człowiek musiał się ukrywać i z konieczności zajmował się takim procederem.
Wygląda na to, że to był taki męski fach. Ale była tam jedna kobieta.
Maronka związana z Beskidem Małym. To jednak była postać fikcyjna stworzona w XIX wieku. Kobiety parające się zbójnictwem zdarzały się, ale częściej w warstwie szlacheckiej niż wśród chłopstwa.
Co Pana sprowokowało do zajęcia się tym tematem? W książce widzimy portrety poszczególnych zbójników. Czy chciał Pan jakoś przybliżyć, ocalić ten temat?
Temat Karpat i kultury karpackiej zawsze był mi bliski. Po pierwsze chciałem nakreślić portrety tych kilkudziesięciu najważniejszych czy najbardziej barwnych zbójników. Po drugie chciałem połączyć opracowanie naukowe z legendami, żeby czytelnik miał pełen obraz: jaki rzeczywiście był ten zbójnik i jakie opowieści o nim potem tworzono.
Te zbójeckie kariery były burzliwe i stosunkowo krótkie i kończyły się tragicznie.
Zbójnicy kończyli na szubienicy w wieku dwudziestu kilku, trzydziestu lat. Było to życie niebezpieczne, burzliwe, ale w jakiś sposób fascynujące i kusiło wielu młodych ludzi.