Profesor Artur Jurczyszyn, lekarz chorób wewnętrznych i lekarz hematolog. Pracuje od wielu lat w Katedrze i Klinice Hematologii Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Medicum i jest także od 16 lat prezesem Fundacji Leczenia Szpiczaka.

Przenosimy się do małego Krakowa czyli do Przemyśla, gdzie się Pan urodził.

To się stało 17 czerwca 1971 roku, czyli skończyłem 53 lata. Chodziłem tam do szkoły podstawowej, w której pracowała moja mama. Potem do Liceum Ogólnokształcącego numer 2 przy ulicy Basztowej. To jest o tyle ciekawe, że liceum mieściło się w budynku, w którym kiedyś było seminarium greckokatolickie. Zajęcia WF-u mieliśmy w dawnej kaplicy.

Skończyłem to liceum w 1990 roku, czyli w czasach przełomu. Zaczynałem studia na Akademii Medycznej imienia Mikołaja Kopernika w Krakowie, a skończyłem Uniwersytet Jagielloński Collegium Medicum. Trafiłem na czas, gdy medycyna wróciła na UJ.

Przemyśl, piękne miasto. I Pan ten Przemyśl lubi, i ja też ten Przemyśl lubię. Często tam jeżdżę z takim sentymentem, bez żadnych związków rodzinnych. To jest miasto pogranicza: kulturowego, językowego, przenikania się różnych spraw.

To jest mały Kraków, miasto kościołów. Zawsze robię sobie spacer na Rynek. Odwiedzam niedźwiadka, bo Przemyśl ma niedźwiadka w herbie. Muszę się oczywiście przejść ulicą Kazimierzowską, ulicą Franciszkańską. Bywam również w Katedrze przemyskiej.

Nie możemy nie wspomnieć o profesorze Rudolfie Weiglu, który z Przemyślem był związany. Lekarz, wynalazca szczepionki przeciwko tyfusowi, kilkukrotny kandydat do Nagrody Nobla. W Przemyślu są przechowywane pamiątki po nim m.in. cały system do karmienia wszy.

Parę lat temu była wystawa jemu poświęcona w Muzeum Narodowym w Przemyślu. Myślę, że może wrócimy jakoś do tej wystawy, bo rzeczywiście te "weiglana" czekają w magazynie na pokazanie.

Tutaj już zahaczamy o to, co Pan bardzo lubi, mianowicie o historię medycyny. To nieczęsto się zdarza, żeby lekarza, który ma tyle aktywności na co dzień, tą historią medycyny tak bardzo się fascynował. Po pierwsze fascynował, a po drugie, że potrafi Pan to docenić, uwiecznić i oddać, nie chcę używać za wielkiego słowa hołd, ale taki ukłon w stronę tych, którzy byli wcześniej.

Trochę tak jest. Zmienia się medycyna w dobie sztucznej inteligencji, ale należy pamiętać o naszych nauczycielach, szczególnie tu w Krakowie, gdzie narodziła się hematologia. Takim pionierem był bez wątpienia profesor Tadeusz Tempka. Od pół roku mamy rondo Tadeusza Tempki przy Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie. Mamy też tam tablicę jemu poświęconą i mamy dęba Tadeusz, którego zasadziliśmy 9 października w 75. rocznicę powstania Polskiego Towarzystwa Hematologicznego tu w Krakowie. Profesor Tempka nie tylko się zajmował hematologią, również balneologią i w lutym tego roku odsłoniliśmy tablicę upamiętniającą profesora Tempkę w Krynicy, tam, gdzie przez 20 lat był ośrodek naukowy stworzony przez niego i w ten sposób oddaliśmy mu hołd.

No ale też śledzi Pan postępy, czy drogę naukową profesora Ludwika Hirszfelda. Tego, który odkrył grupy krwi.

W tym roku są dwie okrągłe rocznice, bo jest 140 lat od narodzin profesora Hirszfelda i 70 lat od śmierci. Z Krakowem nie był związany, ale był związany z Warszawą, mieszkał na Saskiej Kępie. Upamiętniliśmy go tablicą w Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa przy ulicy Saskiej. Krwiodawcy, którzy tam przychodzą, mogą zobaczyć tę tablicę i wspomnieć profesora Hirszfelda, który rzeczywiście był postacią nietuzinkową i był nominowany też do Nagrody Nobla.

Profesor Aleksandrowicz nam się tutaj pojawił, bo oczywiście, skoro o hematologii krakowskiej mówimy, to profesor Aleksandrowicz musi wybrzmieć.

To prawda. W ostatnim czasie byłem nad jeziorem Rożnowskim, gdzie prof. Aleksandrowicz miał domek letniskowy. I okazuje się, że często od piątku do poniedziałku tam odbywały się takie minikonferencje.

O co chodzi w tym pokrewieństwie dusz między medycyną a sztuką?

Trzy lata temu zrobiliśmy reprint książki profesora Franciszka Waltera „Wit Stwosz, rzeźbiasz chorób skórnych” z 1933 roku.

Przy całej tej różnorodności działań, książek, zainteresowaniu historią medycyny, są jeszcze murale i inne upamiętnienia.

Zacznę od muralu dla Jana Bukowskiego, wybitnego, wszechstronnego, a zapomnianego artystę młodopolskiego. Udało się również upamiętnić w Krakowie Krzysztofa Komedę, który tu mieszkał przez 4 lata. Krzysztof Komeda, poza tym, że był znakomitym kompozytorem, był lekarzem laryngologiem, skończył studia w Poznaniu. Po studiach już wspólnie z Zofią Komedową przyjechali do Krakowa. Mieszkali przy ulicy Chodkiewicza 4 i później wyjechali do Warszawy, ale tutaj wzięli ślub.

I tutaj m.in. film „Niewinni Czarodzieje” Andrzeja Wajdy, w którym Komeda gra. Ta muzyka właśnie urodziła się w Krakowie.

Jeszcze różne inne Pana pasje, bo na Pana stronie są też zdjęcia „Mój Kraków”. Sięga Pan po aparat fotograficzny?

Kraków uwielbiam. Zawsze ten Kraków był, bo moi rodzice studiowali w Krakowie. Moja mama studiowała biologię w latach 60. XX wieku, tato leśnictwo. Pamiętam takie zdjęcia z juwenaliów mojego ojca, który był bardzo aktywnym studentem. Zawsze marzyłem o tym, żeby po liceum właśnie tutaj do Krakowa przyjechać na studia. No i to się udało.

Dworzec kolejowy w Przemyślu piękny.

Piękny. A teraz Przemyśl z wiadomych powodów zasłynął, bo wszyscy pamiętamy 24 lutego 2022 roku. Przemyśl był tym pierwszym przystankiem dla uchodźców z Ukrainy i rzeczywiście wszyscy pomagamy w tych trudnych czasach.

Ożywa trochę Przemyśl, bo czasem jest takie wrażenie, że takie senne miasto, trochę pozbawione młodych ludzi?

Trochę tak jest, bo rzeczywiście kiedyś Przemyśl był miastem wojewódzkim. Teraz troszeczkę podupadł. Młodzi ludzie wyjeżdżają. Natomiast ma swój klimat absolutnie.

Przecież to miasto medycyny, niedźwiadka, kościołów i fajek...

POSŁUCHAJ CAŁEJ ROZMOWY