Rafał Sonik by ł gościem programu "Przed hejnałem"

 

Sylwia Paszkowska: Rafał Soniki przyszedł dziś ze swoim beduinem, zwycięskim trofeum w Rajdzie Dakar, z którym się nie rozstaje.

 

Rafał Sonik: Faktycznie nawet w pokoju hotelowym jesteśmy razem. Wprawdzie nie widać jego twarzy ani nawet ramion, bo jest zasłonięty afrykańską chustą, ale jest i chyba się cieszy, że jest wreszcie w Polsce.

 

S. P.: O czym pan teraz marzy, jeśli mówimy o sporcie? Zrealizował pan najważniejszy cel, do którego dążył pan konsekwentnie przez kilka lat.

 

Rafał Sonik: Teraz moim marzeniem jest przekazywanie moim przyjaciołom, rodzinie, dzieciakom z Siemachy, ale i każdemu Polakowi przesłania, że daliśmy radę i razem zwyciężyliśmy w najtrudniejszym rajdzie świata. Moje zwycięstwo nie jest indywidualną wygraną. Jest skutkiem cech, które jako Polak posiadam. Jestem po prostu trochę dzielniejszy od moich konkurentów. Wtedy, kiedy było najciężej, wygrywałem z nimi. Oni wiedzieli: ten facet jest bardzo mocny, bardzo twardy. Byłem silny siłą kibiców. Wobec tego każdy z kibiców i każdy z Polaków w istocie może czuć się zwycięzcą. Moim marzeniem było i jest, żeby to państwu przekazać.

 

S. P.: Które momenty były najtrudniejsze?

 

Rafał Sonik: Nie ma smutniejszej wiadomości nad tę, że ktoś na rajdzie ginie. O znacznie mniejszej wadze, ale także smutną wiadomością jest sytuacja, w której ktoś traci pojazd. Z całą pewnością jedyną reakcją na takie informacje jest zabranie na metę marzenia tego, który odszedł. Bez względu na to, czy był to motocyklista, quadowiec czy inny zawodnik. Reakcja jest taka sama. Najbardziej doświadczony polski dakarowiec, Jacek Czachor, który był w drodze na Dakar, dowiedział się o śmierci dziecka. Jacek zawrócił oczywiście, ale swojemu przyjacielowi, Markowi, nakazał dojechać do mety i w ten sposób oddać hołd tym, dla których Dakar jest marzeniem. Ci, którzy wyjeżdżają na Dakar, mają pełną świadomość tego, że podejmują się największego sportowego wyzwania, jakie można sobie wyobrazić. Wszyscy zabraliśmy w sercach i symbolicznie – na naszych pojazdach – wspomnienie Kuby Czachora w postaci naklejki „In memory of Jackob Czachor” a potem niestety Michała Hernika w postaci tasiemki z jego numerem i nazwiskiem. Na matę oprócz radości zawiozłem na swoim quadzie hołd i świadomość, że wieziemy odpowiedzialność za tych, dla których to było marzenie. W drodze do realizacji tego marzenia przekroczyli ostateczną granicę.

 

S. P.: Nie ma pan takiej refleksji, że żaden rajd nie jest wart takich ofiar?

 

Rafał Sonik: Żaden rajd nie jest wart życia, to jasne, tyle, że nikt nie wie, gdzie leżą granice naszych możliwości. Na tym polega mit Dakaru. My nie chcemy ich przekraczać, ale ponieważ nie wiemy, gdzie one są, chcemy się z nimi zmierzyć. Co jest przesłaniem ale i skutkiem eskalacji trudności Dakaru, to fakt, że nam się wydaje, kiedy wyjeżdżamy pierwszy raz, że wiemy gdzie są granice naszych możliwości. Później okazuje się, że wcale ich tam nie ma. Były etapy po trzysta, czterysta kilometrów. W tym roku był etap, który miał tysiąc kilometrów, i wydawało się, że przejechanie takiej odległości jest niemożliwe. Okazało się jednak, że się da. W przesuwaniu granic wyobrażalnych możliwości dochodzimy do punktu, w którym gdzieś jednak ta granica leży. Ktoś nie jest w stanie jej przekroczyć albo jej dotyka i wtedy dzieje się źle. My jednak wciąż nie wiemy, gdzie ona jest.

 

S. P.: Miło się słucha pochwał i słów uznania?

 

Rafał Sonik: To jest cudowne, ale jednocześnie jest to duże zobowiązanie. Stając się osobą publiczną, czuję na sobie brzemię. To jest jednocześnie piękny bagaż odpowiedzialności wobec ludzi. Za postawę fair play, rodzaj przykładu, którego nie powinienem się wstydzić, otrzymuję energię, jakiej nie da żadna inna emocja. Ludzie mają w sobie ogromną potrzebę dzielenie się emocjami. To nieprawda, że społeczeństwo się atomizuje. Ono się raczej „oskorupkowuje”. Nie jest gotowe do manifestacji swoich emocji. Kiedy zdarzy się coś takiego, co tę skorupkę nakłuje, wtedy tych dobrych uczuć jest niesamowicie dużo i one są mocne, szczere, uczciwe. Pozytywne, dobre emocje, to największy kapitał, jaki można sobie wyobrazić.

 

S. P.: Nasza wspólna znajoma powiedziała, że jeśli Rafał Sonik postanowi, że wygra to wygra.

 

Rafał Sonik: Kiedy Marta Grzywacz powiedziała to, dobrych parę lat temu, potraktowałem to w kategorii abstrakcji. Nawet jej chciałem powiedzieć: „wiesz Marta, gdybyś wiedziała tyle, ile ja wiem o Dakarze, to na pewno byś tego nie powiedziała”, bo wiem jak abstrakcyjne jest to, żeby ten rajd zwyciężyć. Dziś muszę Martę przeprosić i jej podziękować, bo wychodzi na to, że to ona była wtedy prorokiem. Ja się wtedy z tego nawet trochę śmiałem w duchu i myślałem sobie: „Gdzie ty dziewczyno żyjesz, taka optymistka”.

 

S. P.: Konsekwencja to chyba pana żelazna cecha.

 

Rafał Sonik: Patrząc wstecz, z całą pewnością mogę powiedzieć, że jestem szczęściarzem. Nie wygrałem na loterii, fakt. Dakar to też nie jest kwestia rozdania. Nie gram zresztą w żadne gry hazardowe. Hazard w życiu jest absolutnym marginesem.

 

S. P.: Starty w Dakarze to nie jest trochę jak hazard?

 

Rafał Sonik: Nie, nie. Jedyny etap, którzy był rzeczywiście hazardem, to była solanka w Boliwii. Wtedy z kilkoma innymi zawodnikami bardzo głośno przeciwko temu protestowałem. Niestety te protesty nic nie dały. Kazali nam mimo wszystko jechać. Czołowi zawodnicy sprzeciwiali się pokonywaniu etapu, który był czysto hazardowy. Niestety, były względy, które nas do jazdy zmusiły. Ale chciałbym wrócić do tego, co było kilkanaście lat wcześniej. W 1992 roku postanowiliśmy z moim wspólnikiem wprowadzić do Polski koncern McDonald.

 

S. P.: Jadał pan w McDonaldzie?

 

Rafał Sonik: Od czasu do czasu, ale to nie był powód inwestycji. Dla Polski wejście McDonalda w 1992 roku to nie była kwestia jedzenia hamburgerów. To była kwestia realizacji w praktyce wielkiego wezwania, jakie wówczas ogłosił prezydent Wałęsa. Stwierdził, że Polsce potrzebni są amerykańscy generałowie, ale nie ci wojskowi, tylko ci gospodarczy. To była jedna z najsławniejszych wypowiedzi i to była prawda. Potrzebne nam były inwestycje, technologie, zatrudnienie, restrukturyzacja przestarzałej czy upadającej gospodarki. Wprowadzając McDonalda w 1992 roku do Polski, zaraz po Warszawie, myśleliśmy też Krakowie. Wtedy rozpętała się natychmiast burza jak to jest możliwe, żeby na krakowskim Rynku był McDonald. Ta burza nie miała nic wspólnego z przepisami prawa. Z punktu widzenia prawa mogliśmy to zrobić, pytanie było „jak”. Od podpisania kontraktu do rozpoczęcia inwestycji minęło siedem lat. Przez te siedem lat nauczyłem się cierpliwości, która teraz zaowocowała na Dakarze. Jestem za to wdzięczny, choć straciłem bardzo dużo czasu i pieniędzy.

 

S. P.: Słysząc o pana wygranej pomyślałam, że może być minus tego sukcesu: popularność quadów. Chyba nie umiemy z tych quadów korzystać tak, jak powinniśmy.

 

Rafał Sonik: Jestem quadowcem od 18 lat. Przeszedłem długą drogę ewolucji. Przez 9 lat startowałem w Polsce od południowej do północnej granicy, od wschodniej do zachodniej w kilkudziesięciu miejscach i widzę wyraźnie, że tam, gdzie środowiska quadowe są aktywne, tam powstają tory, tereny aktywne. Mamy mnóstwo obszarów, które nie są wartościowe przyrodniczo ani gospodarczo, np. wyeksploatowane złoża piasku, których w Polsce jest kilkaset i które tylko czekają na to, żeby przyjąć takich klientów. Pod warunkiem, że są to świadomi użytkownicy i świadomi właściciele. Myślę, że Polsce jest potrzebna tylko i wyłącznie świadomość. Jestem o tym bardzo głęboko przekonany, że quad jest najlepszym, nieodkrytym jeszcze narzędziem edukacji motoryzacyjnej. Quad nie tylko nie jest urządzeniem niebezpiecznym, jeżeli się go odpowiedzialnie użytkuje, ale wręcz może i powinien służyć do tego, żeby w jak najwcześniejszych latach na małe quadziki sadzać dzieci i uczyć ich, że im bardziej się rozpędzisz, tym droga hamowania będzie dłuższa. Uczyć ich na piasku, łącząc przyjemne z pożytecznym. Najwięcej wypadków śmiertelnych powodują kierowcy przez pierwszych kilka lat po zdobyciu prawa jazdy. Trzeba miesiącami pracować i uczyć ich, żeby mogli wyjechać na drogę publiczną. Tymczasem dzieciaki, które szkoliłem 15 lat temu, dziś jako kierowcy z prawem jazdy nie powodują żadnych wypadków. Bo u nich to, że jak śnieg pada, trzeba zmniejszyć prędkość jest odruchem a nie czymś o czym można zapomnieć wypadając z zakrętu pierwszego dnia zimy i wpadając na przystanek pełen ludzi. Jestem przekonany, że quad nie tylko nie jest narzędziem destrukcji, czy pojazdem szkodliwym. Jest nieodkrytym fantastycznym pojazdem edukacyjnym, który w przyszłości może radykalnie zmniejszyć ilość wypadków na polskich drogach.

 

S.P.: Dzieciaki z Siemachy jeżdżą na quadach?

 

Rafał Sonik: Oczywiście. Przynajmniej daw, trzy razy do roku zabieram dzieciaki z Siemachy na piaskownię i nie ma ani jednej złamanej ręki czy nogi. Jest bezpiecznie a ile w tym frajdy, to trzeba dzieci zapytać. Quad jest bezpiecznym urządzeniem dla każdego, jeżeli jest bezpiecznie użytkowany. Nie przeszkadza tym, którzy jeżdżą konno, bo po prostu jeździmy w innych miejscach. Dla jeźdźców konnych te same tereny niekoniecznie są aż tak atrakcyjne. Wzrost świadomości, mam nadzieję, teraz trochę przyspieszy i spowoduje, że będziemy mieli dużo lepsze rezultaty mądrego użytkowania quadów.

 

S. P.: Prezes stowarzyszenia Siemacha, ks. Andrzej Augustyński, pana przyjaciel, mówi, że chce być pan człowiekiem kompletnym. Zastanawiam się, czego jeszcze panu brakuje.

 

Rafał Sonik: W Dakarze brakuje mi już tylko godziny z haczykiem do takiego idealnego celu, którym jest niepopełnienie żadnego błędu powyżej jednej minuty.

 

S.P.: Czyli nie kolejna wygrana...

 

Rafał Sonik: Ja w tym roku zwyciężyłem nie z przeciwnikami, ale ze sobą. Przez siedem ostatnich „dakarów” dążyłem do tego, żeby popełniać coraz mniej błędów. Bo każdy błąd to jest albo strata czasu, albo uszkodzenie sprzętu i w efekcie jeszcze większa strata czasu. W ubiegłym roku przewróciłem się cztery razy, w tym roku już tylko dwa razy. W ubiegłym roku straciłem prawie 3 godziny. W tym roku godzinę z haczykiem. To dążenie do doskonałości jest bardzo dostrzegalne dla konkurentów. Oni z tym się mierzą. To widać na trasie. Nieraz dostrzegam zawodnika, który jedzie na danym fragmencie trasy, czasem niezwykle ryzykownym i trudnym powyżej swoich umiejętności. Potrafię mniej więcej przewidzieć, kiedy on będzie miał problem. Z kolei inni zawodnicy usiłują mnie wyprzedzać tam, gdzie to wyprzedzanie jest niezwykle ryzykowne. Idąc na większe ryzyko, dają mi większą szansę.

 

S. P.: Czego brakuje w tej szerszej perspektywie, nie tylko „dakarowej”?

 

Rafał Sonik: 10 lat temu mądra osoba powiedziała mi, że człowiek umiera wewnętrznie, wtedy kiedy przestaje mieć marzenia, bo wszystkie zrealizował. Wobec tego jestem pełen marzeń i nieraz na trasach dojazdowych Dakaru nucę sobie piosenkę; „Kiedy serce pełne wiary a głowa pełna marzeń”.. i moja głowa taka jest.