Sinice już nie tylko w Bałtyku. To też efekt zmian klimatu

Na popularnych małopolskich kąpieliskach mamy zakazy kąpieli: w Trzebini, do niedawna jeszcze w Przylasku Rusieckim. Pojawiły się sinice, które do tej pory kojarzyliśmy raczej z Bałtykiem. Skąd się wzięły? W zamkniętych akwenach, w słodkiej wodzie.

Prof. Stanisław Rybicki: Były, tylko się nie rozmnażały tak dynamicznie. W tej chwili mamy zmianę klimatu, mamy znacznie wyższe temperatury powietrza, znacznie wyższe temperatury wody. Długie okresy bez deszczu, bezwietrzną pogodę, to wszystko bardzo nagrzewa masy wody. Tak się dzieje także w przypadku kąpielisk. Podnosi się temperatura w tych obszarach, gdzie sinice się namnażają, a tempo rozwoju tych mikroorganizmów rośnie wykładniczo, wraz ze wzrostem temperatury. Trafiły na bardzo dobre warunki i rozmnożyły się do takich ilości, że zobaczyliśmy, że te sinice istnieją także w wodach słodkich. Nigdzie nie było powiedziane, że one w wodach słodkich nie mają prawa występować.

Tego jeszcze nie było! Woda w trzebińskim Balatonie nie nadaje się do kąpieli

Jak długo trwa powrót do stanu „normalności” w takich zbiornikach wodnych?

Kilka dni. Jeżeli są przedsięwzięte działania od usunięcia w sposób mechaniczny, przez zastosowanie środków, które podnoszą stopień natlenienia wody, a zatem utrudniają rozwój sinicom, a także przez zmiany pogodowe, deszcz, obniżenie temperatury, silny wiatr – to są czynniki, które mogą spowodować, że w ciągu kilku dni to ustąpi. Cały czas musi być monitorowane i tak jest.

Skoro są to skutki zmian klimatycznych, to oznacza, że musimy się przygotować na powtórkę takiej sytuacji.

Musimy się przygotować, ale nie bezwolnie godzić na to, tylko będziemy opracowywać procedury, jak temu przeciwdziałać. Tak jak Pan zaznaczył, możliwie jak najszybciej likwidować takie zjawiska. To jest nieuniknione. Widzimy, że ten klimat jest inny niż kilkanaście lat temu.

Przenieśmy się do Trzebini. Tam, jak czytamy w komunikacie, są niepokojące wyniki mikrobiologiczne. Co to oznacza? Bakterie coli?

Nie znam karty wyników badań laboratoryjnych, ale z reguły pod tym enigmatycznym zapisem są pałeczki okrężnicy, czyli bakterie z przewodu jelitowego człowieka. I stąd podejrzewamy, że to jest niestety Escherichia coli, czyli bakteria, która normalnie jest w każdym z nas i jej obecność w jelicie grubym odpowiada za prawidłowe trawienie. Jak dostaje się na zewnątrz i znajdzie się w sposób niekontrolowany wokół człowieka czy na powierzchni skóry, czy właśnie tak jak tutaj w wodzie, wywołuje skutki niekorzystne. Z tego co wiem, tam wykryto bakterie, a nie słyszeliśmy o przypadkach, czyli prewencja zadziałała. Zamknięto kąpielisko, zanim zaczęły się niekorzystne przypadki, co odróżnia to od innych miejsc, gdzie mieliśmy bakterie Escherichia coli w wodzie i skutki w postaci już rozstroju żołądka, czy jakichś innych chorób gastrycznych itd.

Czyli przypadek trzebiński to prawdopodobnie wina człowieka i całego systemu wodno-kanalizacyjnego.

Jeżeli, podkreślam, to są te bakterie, o których mówimy – bo nie dostałem tych wyników – to rzeczywiście tak jest. Sinice są, natomiast klimat się zmienił, one w sposób naturalny się rozwinęły.

Winą człowieka jest lokalizacja kąpieliska, na co nie ma wpływu. Tam się je lokalizuje, gdzie jest woda. Inną winą człowieka jest to, że pojawiają się na terenach wokół substancje pokarmowe, nawozowe. Jeżeli przedostają się mikroorganizmy chorobotwórcze z systemów kanalizacyjnych, to już jest wina konkretnego człowieka, wina mierzalna. Może to jednak być sytuacja bardziej złożona, typu zrzuty z kanalizacji ogólnospławnej itd.

Czy grozi nam skażenie wody pitnej w zbiorniku w Dobczycach?

Wróćmy do zmian klimatu, do sinic. Skoro to spotkało Przylasek Rusiecki, to niewykluczone, że to samo może stać się na najpopularniejszych kąpieliskach – na Zakrzówku i Bagrach.

Teoretycznie tak, z tym, że w Zakrzówku mamy większą głębokość. Ci, którzy jeżdżą na Zakrzówek wiedzą, że ta temperatura nie jest porywająco wysoka. W Bagrach jest podobnie jak w Przylasku. Sanepid bardzo mocno to monitoruje i jeżeli to nastąpi, mówiąc kolokwialnie, odetnie nas od tych kąpielisk. Metrolodzy zapowiadają zmianę pogody, to też może nas uchronić. Jeżeli będzie parę chłodniejszych dni, popada deszcz, powieje silny wiatr i sinice będą miały, trudno powiedzieć „pod górkę” jeśli ktoś żyje w objętości wody, ale coś podobnego.

Bagry czy Zakrzówek - to jedno. A co ze zbiornikiem wody pitnej w Dobczycach?

W warunkach obecnych nie czuję realnego zagrożenia dla zbiornika w Dobczycach. On jest bardzo silnie monitorowany. Zbiornik w Dobczycach ma inną morfologię, inną budowę. Tam płytkie są tylko części wlotowe od strony Myślenic, na wysokości Osieczan. Tam rzeczywiście słońce penetruje i są warunki do namnażania się organizmów. W głównej objętości (zbiornika – red.) jest zbyt chłodno, zbyt mało pożywienia, żeby to się rozwijało. I tak anegdotycznie powiem, osoba odpowiedzialna za jakość wody w krakowskich wodociągach, dr Tadeusz Bochnia, jest uznaną w Polsce sławą w dziedzinie badań nad sinicami, ma z tego zresztą doktorat. I on, i zawodowo, i hobbystycznie pilnuje, żebyśmy nie byli zagrożeni. A organizacyjnie, co jest rzeczą niepopularną, krakowskie wodociągi od kilkudziesięciu lat bardzo walczą o to, żeby ograniczyć dostęp czy zakazać dostępu do objętości zbiornika. On jest bardzo mały, bardzo limitowany i to też jest cena, którą mieszkańcy płacą swoim komfortem wypoczynkowym za to, że możemy sobie powiedzieć, że to nam nie grozi.

Burzliwa historia, malownicza panorama i... darmowe parkingi

System jest więc taki, że nawet gdyby, hipotetycznie, sinice pojawiły się w zbiorniku dobczyckim, nie oznacza to natychmiastowego odcięcia wody pitnej.

Przede wszystkim, ujęcie wody w Dobczycach wtedy, kiedy ono powstawało, czyli w latach osiemdziesiątych, a projekt jeszcze dekadę wcześniej, było jednym z nowocześniejszych w Europie i chyba takim nadal pozostaje. Umożliwia pobieranie wody z różnych poziomów. W związku z czym jest monitorowana jakość wody na różnych głębokościach i pobiera się każdorazowo z tej głębokości, gdzie woda jest najwyższej jakości. Jeżeli pojawiłyby się jakieś problemy „zakwitowe”, do sinic jeszcze mamy daleko, to omija się tę objętość wody. Z drugiej strony nie grozi nam to dlatego, że układ technologiczny zakładu uzdatniania wody na Rabie jest tak rozwinięty, że i procesy wstępnego utleniania i procesy absorpcji na węglu aktywnym są w stanie usunąć. Poruszył Pan temat zaopatrzenia w wodę – tam już nie ma problemu sinic jako takich. Problemem jest to, że sinice produkują toksyny. Wodociąg na Rabie, tak jak powiedziałem, nie dopuści do tego, żeby powstały w zbiorniku sinice. Jakby im się coś udało, to nie dopuści, żeby je pobrano. Tak jest przygotowany, żeby się tych toksyn pozbyć. Ten układ zabezpieczeń jest bardzo dobry.

Rejsy edukacyjne po zamkniętym na co dzień Zbiorniku Dobczyckim

Zakaz rekreacji na zbiorniku w Dobczycach to cena, którą warto zapłacić

Powiedział Pan też o tej cenie, jaką płacą Małopolanie – nie mogą korzystać ze zbiornika w Dobczycach. Pomysły, żeby rekreacyjnie, choć trochę, go otworzyć, co jakiś czas jednak powracają. Na przykład dla białej żeglugi. To jest całkowicie wykluczone?

To jest wykluczone albo ograniczone do tego, co jest. Tam się poruszają łodzie serwisowe, jakieś jednostki, które są obsługiwane przez osoby, które utrzymują bezwzględny reżim sanitarny. Trzeba pamiętać, że w momencie, w którym dopuszczamy, nie tylko w Dobczycach, jakikolwiek rodzaj rekreacji na takim akwenie, to obserwujemy skokowy wzrost zanieczyszczeń. Niezależnie od kwestii deklaratywnych, zbierania śmieci i tak dalej, pojawiają się różnego rodzaju zanieczyszczenia, nieobojętne dla jakości wody. To jest cena, którą ja też płacę. Też kiedyś marzyłem, że popływam sobie na żaglu w Dobczycach, a nie gdzieś daleko stąd. Natomiast to jest cena, którą warto zapłacić.

Czyli to tylko i wyłącznie polityka, nieracjonalne myślenie.

Szczęśliwie, jestem tak daleko od polityki, że mogę sobie pozwolić tylko na racjonalne komentarze. Warto chronić ten zbiornik. Są inne możliwości rekreacji na tych bardzo sympatycznych terenach. Przepracowałem młodość przy budowie tego zbiornika i pamiętam, jak też szereg mieszkańców liczyło, że będą tereny rekreacyjne. Troszeczkę, nie troszeczkę, znacząco zmieniła się świadomość. Swego czasu doszły głosy z Brzączowic, gdzie jest taka ładna zatoka, że mieszkańcy mają dość tych, co tam szukają rekreacji. Wbrew wszystkim deklaracjom osoby, które tam przyjeżdżają na dziką lub półdziką rekreację, zostawiają wściekły bałagan. Co potwierdza moją tezę, że deklaratywnie zawsze się mówi: będziemy chronić, zbierać śmieci, nikt nie będzie nic wyrzucał, nikt tam nie będzie paskudził. A rzeczywistość, jak to się mówi, skrzeczy.

Szef Wód Polskich w Krakowie mówi wprost: woda jest po prostu za tania

Po pierwsze, czy skutki zmian klimatu wpłyną na jakość naszych wód, w tym zbiornika w Dobczycach?

Skutki te wpływają na jakość wody. Oczywiście, że tak. Obserwujemy większe wahania natężenia przepływu. Zbiorniki tak solidne jak Dobczyce są mniej wrażliwe na to, dlatego, że one wyrównują przepływy i są w stanie utrzymywać odpowiednią ilość wody przez okrągły rok. Natomiast większy problem dostrzegam w mniejszych rzekach Małopolski, które też są źródłem zaopatrzenia w wodę. Na nie też trzeba popatrzeć w skali regionu. Problem tam już narasta, dlatego, że zmieniający się klimat powoduje, że są coraz dłuższe okresy suche, kiedy jest bardzo niski przepływ. Przepływ bardzo bliski nienaruszalnego. I potem są okresy bardzo intensywnych opadów, które z punktu widzenia zaopatrzenia w wodę, jeżeli nie ma zbiornika, to przelatują przez tę dolinę bezproduktywnie. Będziemy to obserwować. Operatorzy wodociągów w Małopolsce się do tego bardzo mocno przygotowują. Są przygotowani zawodowo, znają technologię. To już jest kwestia pewnej umowy społecznej, bo trzeba się powoli zacząć liczyć z tym, że będą konieczne inwestycje.

Co to dokładnie znaczy i o jakich inwestycjach mówimy?

Obniżenie jakości wody ujmowanej to obniżenie jakości wody w rzece, z której my potem produkujemy wodę do spożycia. Polskie prawodawstwo, podobnie jak prawodawstwo unijne, oparte jest na bardzo bezwzględnej zasadzie. To, co trafia do sieci, jest niezależne od kłopotów, które ma operator. On musi sobie dać radę z tym, co pobiera i musi spełniać bardzo restrykcyjne wymogi, jeżeli chodzi o wodę uzdatnioną. Przewiduję i myślę, że będzie to zjawisko długotrwałe i silne, że będziemy obserwować konieczność wzrostu kosztów wody. To nieuchronne. Ten wzrost kosztów wody odbieranej przez mieszkańców – ze względu na konieczność lepszego badania i w niektórych miejscach uzupełnienia układu technologicznego. Dlatego, że operator nie może się zasłonić złą jakością ujmowanej wody. On musi tę złą jakość przezwyciężyć tak, żeby odbiorca uzyskiwał wodę bezpieczną, a w Krakowie nawet smaczną.

Woda górska "krystalicznie" czysta? Pili i się zatruli

Szef Wód Polskich w Krakowie mówi wprost: woda jest po prostu za tania. On też mówi o tym w kontekście zasobów wodnych. Grozi nam taka sytuacja jak z południa Hiszpanii, że zaczniemy albo będziemy musieli reglamentować wodę?

W Krakowie, w dającej się przewidzieć przyszłości, nie widzę czegoś takiego, chociaż niezapomniany James Bond mówił: „nigdy nie mów nigdy”. Dlatego, że mamy właśnie ten zbiornik w Dobczycach, mamy jeszcze parę innych źródeł, dwa poważne systemy zaopatrzenia wody na Rudawie i Dłubni. Kraków tę wodę ilościowo i jakościowo ma zabezpieczoną. W tych regionach, o których pan mówi, szczególnie w Katalonii, złożyły się dwie rzeczy. To nadmiar turystów, polityka wpuszczania każdego, kto przyjedzie i przyleci, a z drugiej strony Katalonia rozwinęła w latach 70. rolnictwo, bardzo silnie opierając je na sztucznych nawodnieniach. Sztuczne nawodnienia nie są silną tradycją w Polsce. Są regiony, gdzie to się stosuje, ale nie jest to aż tak jak w Hiszpanii. Oni tej wody zużywają bardzo dużo. Inaczej wygląda to na Sycylii, a ostatnio nawet były jakieś głosy z Niemiec. Trzeba odróżnić problem z wodą jako taką, a problem z nadmiarem turystów, których nie wytrzymuje tkanka miejska urbanistyczna, a nie tylko system wodociągowy.

To przykład Zakopanego.

Tak, ale Zakopane, którego system wodociągowy znam bardzo dobrze i świetnie znam załogę SEWIK-u, który za to odpowiada – oni mają już to przerobione. Wiem dobrze, że tam są już plany na etapie projektowym zwiększania tego. Szczerze mówiąc, jeżeli Zakopane wytrzymywało Małyszomani,ę, gdzie zjeżdżało i korzystało z sieci wodociągowej ponad sto tysięcy osób jednorazowo, to oni sobie z tym dadzą radę. Oni planują pewne inwestycje, bo muszą to robić. Natomiast Zakopane ma regulator w postaci wąskiego gardła dojazdowego. Koledzy w SEWIK-u wykonują bardzo dobrą pracę i oni sobie z wodą sobie świetnie dadzą radę. Inną kwestią jest urbanistyczna pojemność Zakopanego i ilu ludzi można tam wcisnąć. Chętnych jest wielu.