W Krakowie trwa Grechuta Festiwal z licznym wydarzeniami i koncertami dedykowanymi Markowi Grechucie. W Radiu Kraków w programie "Przed hejnałem" gościmy m.in. panią Danutę Grechutę – żonę artysty, Andrzeja Sikorowskiego, który znał Marka Grechutę od lat 70. i Jakuba Barana – autora wywiadu rzeki z Danutą Grechutą.
Sylwia Paszkowska: Spotykamy się dokładnie w dziewiątą rocznicę śmierci Marka Grechuty, który wciąż obecny jest i w piosenkach, i w pamięci. Żyje poprzez ten Festiwal, który odbywa się w Krakowie i żyje dzięki młodym artystom, którzy chcą wykonywać te piosenki. Często zwracają się do pani młodzi artyści z prośbą o możliwość wykonywania piosenek Marka Grechuty?
Danuta Grechuta: Z pokorą, ale ciągle. Ostatnio wśród młodych są nawet zamierzenia, aby robić widowiska z piosenkami Marka Grechuty, zbliżone do widowisk muzycznych, czy całe spektakle teatralne.
Sylwia Paszkowska: Zaczęliśmy od piosenki "Twoja postać", którą będzie pan śpiewał w niedzielę. Wiem, że tekstu jeszcze pan nie umie.
Andrzej Sikorowski: Ten tekst mam gdzieś w głowie, bo przecież jako admirator piosenek Marka, wiele z nich nuciłem razem z nim. Gorzej zapamiętuję te piosenki, których sam nie napisałem. "Twoja postać" to kompilacja wierszy Micińskiego i Czechowicza - z dodatkiem tekstu Marka. Refren Marka wszedł mi do głowy szybko, natomiast z Micińskim jest trochę gorzej, bo tam jest dużo takiej symboliki. W niedzielę postaram się zaśpiewać bez błędu.
Sylwia Paszkowska: Chyba bardzo trudno jest śpiewać piosenki Marka, ponieważ te jego wykonania były tak charakterystyczne.
Andrzej Sikorowski: Myślę, że wszyscy, którzy będą śpiewać jego piosenki, nie zamierzają z Markiem rywalizować. Wiadomo, że nie zbliżymy się do pierwowzoru, bo to jest coś nie do podrobienia. Chodzi raczej o przypomnienie...
Sylwia Paszkowska: Państwo przeżyli ze sobą 36 lat w małżeństwie, wcześniej jeszcze ponad dwa lata znajomości. Jakie było to pierwsze spotkanie?
Danuta Grechuta: Na pytanie, czy to była miłość od pierwszego wejrzenia, odpowiadam, że to była miłość od drugiego wejrzenia. Marka zobaczyłam pierwszy raz na scenie podczas Festiwalu Piosenki Studenckiej. Piosenką "Tango Anawa" zwyciężył ten konkurs na piosenkę, Maryla Rodowicz zwyciężyła jako wykonawca. Wyraźnie się odróżniał i trudno było nie zwrócić na niego uwagi.
Sylwia Paszkowska: Dziewczyny się w nim kochały, a pani nie należała do tego grona wielbicielek.
Danuta Grechuta: Nie miałam w zwyczaju tak się zakochiwać w artystach. Nigdy nie myślałam, że będę żoną jakiegoś znanego artysty. Marek miał być architektem. Kiedy poznaliśmy się, on kończył studia.
Sylwia Paszkowska: Kiedy spotkaliście się w Sylwestra, on przyszedł z kimś innym i pani też.
Danuta Grechuta: Przyszliśmy zupełnie oddzielnie i nie zwróciliśmy na siebie uwagi. Było bardzo dużo ludzi, cały kabaret Anawa. Z Markiem tak nas los połączył.
Sylwia Paszkowska: Nie dokuczały pani wielbicielki Marka? Otrzymywali Państwo przecież bardzo dużo listów.
Danuta Grechuta: Marek nie traktował tych listów jako uciążliwe, bo w ogóle do nich nie zaglądał. To do mnie należało pakowanie ich w worki. W naszym dwupokojowym mieszkanku na Dębnikach, kiedy wysypaliśmy te listy, to podłoga w małym pokoju była cała zaścielona. Rozsypaliśmy je, bo Marek postanowił komuś odpisać, ale jak zobaczył, ile ich jest, to zrezygnował.
Andrzej Sikorowski: Czas popularności Marka, to w Polsce nie był czas popularności w takim amerykańskim stylu. Gwiazd nie szarpano na ulicy, nie zdzierano z nich odzieży, nie musieli kryć się w rezydencjach z basenami za murami, bo takich zwyczajnie nie było. Marek mógł zupełnie spokojnie chodzić po ulicy.
Sylwia Paszkowska: Poznaliście się w latach 70. On był od pana kilka lat starszy i już z pewną pozycją. Jak traktował pana, takiego początkującego?
Andrzej Sikorowski: Poznaliśmy się podczas FAMY. Przyjechał w aurze już artysty uznanego, z koncertem towarzyszącym. To był czas płyty "Korowód". Spotkaliśmy się na ulicy i rozmowa zeszła na zupełnie przyziemne tematy związane z zakwaterowaniem. Potem spotykaliśmy się przy różnych okazjach, szybko znaleźliśmy też wspólny język. Może dlatego, że Marek była wielbicielem sportu, więc mieliśmy o czym gadać. Niekoniecznie realizowaliśmy się, rozmawiając o estradzie. Marek znał składy trzecioligowych drużyn, wiedział, jakie są transfery w B klasie. Rozmawialiśmy kiedyś o bardzo podniosłych sprawach związanych z reprezentacją, a Marek nagle mówi, że go martwi los Płaszowianki. Jak były wielkie imprezy sportowe, to Marek nie występował.
Danuta Grechuta: To były dni zarezerwowane w kalendarzu, a dziś myślę, że Lewandowskiego by uwielbiał.
Sylwia Paszkowska: Trudno było namówić panią Danutę do wspomnień?
Jakub Baran: Prawda nakazuje mi powiedzieć, że sytuacja była odwrotna - to pani Danuta przyszła do mnie. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale tak właśnie było.
Danuta Grechuta: To z kolei wynikało z okoliczności. Bardzo wiele osób i dziennikarzy pytało o rzeczy z życia prywatnego, a w dawnych czasach nie było takiego zwyczaju obnoszenia się ze wszystkim.
Sylwia Paszkowska: Nam się wydaje, że Marek Grechuta był utkany tylko z wyższych uczuć, że był taką postacią nierzeczywistą ze względu na to, co śpiewał i jak śpiewał.
Danuta Grechuta: Do tego stopnia, że nikt nie wiedział, że miał żonę. Wiele osób przyjmowało to ze zdziwieniem.
Sylwia Paszkowska: Rzeczywiście w życiu prywatnym był tak daleki od spraw przyziemnych? Wszystko na panią spadało?
Danuta Grechuta: Musiał jakoś te męskie role pełnić w miarą swoich możliwości, ale zważywszy na to, że większość czasu spędzał poza domem, to to spadało na mnie. Spędzał życie w hotelach, tam go obsługiwano, więc kiedy wracał do domu, te obyczaje przenosiły się.
Sylwia Paszkowska: To był taki artysta renesansowy, bo oprócz tego, że pięknie śpiewał, studiował architekturę, malował, na Politechnice Krakowskiej stała nawet ławeczka w kształcie banana przez niego zaprojektowana.
Danuta Grechuta: Tak, w czasach studenckich. Dziś nikt w ogóle nie wie, że była. To była taka ławeczka przez niego wymarzona, wielopokoleniowa. Miała kształt banana, który się rozszerzał. W tym najszerszym miejscy było miejsce dla dziadków, potem rodzice i dzieci. Nie wiem, dlaczego jej nie ma.
Sylwia Paszkowska: Pierwszy list, który do pani wysłał, był w środku pusty.
Danuta Grechuta: Tak, był pusty. Była pięknie wymalowana koperta, nie było nawet mojego nazwiska, było tylko imię i dokładny adres.
Sylwia Paszkowska: A jak pani odpowiedziała?
Danuta Grechuta: Wycięłam swoja twarzyczkę z uśmiechem i przesłałam mu uśmiech. Takie to były młodzieżowe zaczepki.
Andrzej Sikorowski: Była w tamtych czasach pewna doza pierwotnego romantyzmu i myślę, że Marek świetnie pasował do tamtych czasów.
Sylwia Paszkowska: To, że jego piosenki ciągle cieszą się taką popularnścią, to wskazuje na to, że jest w nas tęsknota za czymś takim ulotnym, nieuchwytnym, niedopowiedzianym.
Andrzej Sikorowski: Może te piosenki Marka przenoszą nas w trochę inny świat, a przez to, że są kultowe, to coś w nas budzą.
Sylwia Paszkowska: Czy powstanie film o Marku Grechucie i muzeum Marka Grechuty?
Danuta Grechuta: Wszystko wskazuje na to, że nie powstanie, bo to wymaga ogromnych nakładów. A film? Kilka lat temu powstał film dokumentalny. Inny film - to musiałby być film muzyczny, zrobiony przez kogoś ogromnie zdolnego. Może ktoś taki się objawi.