W listopadzie będzie aż sześć dni wolnych od handlu. Tymczasem portale ekonomiczne piszą o śmierci konsumenta w Polsce. Konsument umarł?

- Z czego wynikają te silne tezy o śmierci konsumenta? Główny Urząd Statystyczny podał wstępne dane dotyczące dynamiki sprzedaży detalicznej we wrześniu tego roku w stosunku do września 2023. I co się okazuje? Po pierwsze, że w cenach stałych, a więc w ujęciu realnym, realnych towarów i usług kupiliśmy trzy procent mniej. To jest bardzo dużo, ponieważ dynamiki odnotowywane we wcześniejszych miesiącach były dodatnie. A po drugie - analitycy, prognostycy banków, instytucji finansowych i ekonomiści pomylili się w swoich przewidywaniach. Oczekiwali niewielkich wzrostów, tymczasem mamy duże spadki.

Każda zarobiona złotówka kupuje mniej

To oczywiście trzy procent mniej niż we wrześniu 2023 roku. Co zatem się dzieje? Rozpocznę od tego słowa na „i”, najczęściej przywoływanego - inflacja.

- No nie uciekniemy od niej. Niestety inflacja wciąż jest poniżej pięciu procent, ale to dużo na tle historycznych danych, co powoduje oczywiście erozję naszej siły nabywczej. Każda zarobiona złotówka, kupuje mniej. Po drugie - płace w ujęciu realnym, a więc właśnie skorygowane już o inflacje, wzrastają. Tyle że bardzo wolno i w związku z czym nastroje konsumenckie są nieco gorsze. Mieliśmy we wrześniu powódź, a to nie jest bez znaczenia dla całości konsumpcji w kraju. I mamy do czynienia ze spadkiem w innych gałęziach gospodarki - przede wszystkim produkcja przemysłowa odnotowuje bardzo niską dynamikę. To oczywiście przekłada się na dochody ludzi i na wydatki.

Słabo sprzedają się także mieszkania. Rynek mieszkaniowy determinuje sprzedaż w innych sektorach, choćby sprzętu AGD. Też to ma znaczenie?

- Tak. Wśród tych pozycji, w których odnotowaliśmy największe spadki są również meble, AGD, RTV, ale nie tylko na tym oszczędzamy. Okazuje się, że kupujemy mniej tekstyliów, odzieży, obuwia, a nawet - i to jest chyba najbardziej niepokojące - podstawowych produktów, czyli żywności, napojów.

Konsument chce usług

Czy wzrost płac ma wpływ (hamujący, jak się wydaje), na wszystko co dzieje się w sprzedaży?

- Przede wszystkim trzeba wziąć pod uwagę, że w ostatnich latach w Polsce dynamika płac nominalnych była bardzo wysoka. Dlatego, że mieliśmy do czynienia z inflacją, a więc pracownicy mieli coraz wyższe oczekiwania płacowe. Wartości płacy minimalnej były ustawowo podnoszone. Teraz mieliśmy do czynienia z taką sytuacją, w której przez długi czas płace wzrastały w tempie porównywalnym - albo większym - od inflacji. Wtedy nasze realne zarobki rosły. Dziś niestety inflacja utrzymuje się na dość wysokim poziomie, bo znacząco przekracza jednak ten cel Narodowego Banku Polskiego czyli 2,5 procent, a dynamika wynagrodzeń nie jest tak wysoka i przez to możemy sobie pozwolić na niższe wzrosty płac.

Za to skoczy w styczniu.

- Tak, zgadza się. W przyszłym roku, niestety, poziom inflacji, czy stopa inflacji, która jest oczekiwana przez większość ekonomistów dalej przekracza te 2,5 procent, a więc cel inflacyjny. Wygląda na to, że inflacja cechuje się tym, co ekonomiści często określają jako pewną uporczywość. Była wysoka w latach 2022-2023 i teraz jej spadki do poziomów takich, jak obserwowaliśmy powiedzmy w roku 2018 czy 2019 potrwają kilka lat.

Portale ekonomiczne piszą o śmierci konsumenta, ale znalazłem i takie, gdzie czytamy, że polski konsument chce teraz usług, ma już dość rzeczy. Co pan na to?

- Wraz z rozwojem gospodarczym we wszystkich gospodarkach świata obserwujemy przechodzenie zarówno produkcji, jak i konsumpcji w stronę usług. Im bardziej zaawansowane gospodarki, tym udział usług w całości konsumpcji jest coraz wyższy. Również to obserwujemy w Polsce. Bo proszę pamiętać, że zgodnie z piramidą potrzeb, jak już zaspokoimy najważniejsze fizjologiczne potrzeby (głód, pragnienie), to wspinamy się po drabinie coraz wyżej i chcemy usług. Chcemy wydawać na rzeczy, które już nie są tak bardzo fundamentalne, ale które jednak wciąż poprawiają nam jakość życia.

Polacy więcej wydają na usługi

A może umarł konsument, jakiego znaliśmy do tej pory, a narodził się konsument świadomy?

- Niewykluczone, że tak jest. Mieliśmy spadki w tych wszystkich kategoriach - tekstylia, odzież, meble, RTV i żywność, więc jeżeli byłoby przesunięcie preferencji konsumentów w Polsce, to obserwowalibyśmy spadki w jednej kategorii i wzrosty w drugiej. Konsumpcja ulegałaby dekompozycji, a tutaj spadki niestety są we wszystkich kategoriach.

47 procent badanych uważa, że ma za dużo rzeczy.

- Pewnie wielu z nas rzeczywiście by się podpisało pod takim stwierdzeniem, ale gdyby przyszło nam rozstać się z tymi rzeczami, to już byłoby nieco trudniej.

Faktem jest, że z roku na rok Polacy coraz więcej wydają na usługi i ten trend na pewno się będzie utrzymywał tak długo, jak będą rosnąć nasze realne zarobki. Mam nadzieję, że to osłabienie dynamiki, które teraz obserwujemy, jest jedynie przejściowe.

Klasa średnia, czyli kto? Klasa średnia, czyli kto?

Jednocześnie ponad 80 procent z nas uważa, że produkty wytworzone zgodnie z ideą zrównoważonego rozwoju są zbyt drogie.

- Tak. I te produkty często mają przyznawane różnego rodzaju certyfikaty, aplikują o różnego rodzaju znaczki, które pokazują, że ten towar jest fair trade albo pochodzi z dobrego źródła, chów jest ekologiczny lub uprawa. Mamy taki wybór i jeżeli chcemy, żeby jajka były od zadowolonych kurek, to musimy zapłacić nieco więcej.

Ponad 90 procent ankietowanych twierdzi, że stara się nie marnować żywności, choć i tak marnujemy jej 5 milionów ton rocznie.

- Tak, ale jak się popatrzy na dane z Europy Zachodniej czy ze Stanów Zjednoczonych, to - ze względów kulturowych w dużej mierze i pamięci czasów mniejszego dobrobytu - skala marnowania żywności jest mniejsza. Myślę, że tutaj dobrym rozwiązaniem jest przyjęcie czy rozszerzenie regulacji prawa, które pozwalałoby na łatwiejsze przekazywanie żywności (przekazywana żywność nie byłaby opodatkowana, dotyczy to restauracji, sklepów, firm).

Niedziele handlowe czy jednak nie?

Wracając do konsumenta i konsumpcji jako takiej - jakie znaczenie ma zatem dyskusja powrotu niedziel handlowych?

- Ta dyskusja, proszę zauważyć, wpisuje się w nieco szerszy trend debaty o tym, które dni powinny być wolne. Mówimy teraz, że Wigilia może będzie wolna albo jeszcze 4 czerwca. Jedni argumentują, że im więcej będziemy mieli niedziel handlowych, dni pracujących w ogóle, tym więcej wydamy; drudzy mówią, że nie ma to znaczenia, bo jeżeli coś musimy kupić, to kupimy i w inny dzień. Większość handlu i tak wyemigrowała do internetu, więc to nie ma znaczenia. Myślę, że przede wszystkim jest to dyskusja polityczna, a argumenty ekonomiczne po obu stronach są jednakowo mocne.

Podsumowując: zakaz handlu w niedzielę nie wpłynął w sposób znaczący na konsumpcję, na poziom konsumpcji, bo ona stale rosła w ostatnich latach.

- Krótkoterminowo obserwowaliśmy przesunięcia i tak było w Polsce i w wielu innych krajach, które wprowadzały te rozwiązania. Ale w dłuższym okresie wszystko się wyrównało, ludzie przesunęli zakupy na inne dni; myślę, że nie ma to dużego znaczenia. Niczego nie zmieni też wolna od handlu Wigilia.

Uważam, że większa dyskusja dotyczy tego, czy powinniśmy pracować w Wigilię czy nie. Bo tu łatwo jest przedstawić wyliczenia, które mówią, że nie przychodząc do pracy stracimy 6 miliardów złotych, ale pamiętajmy o tym, że możliwość nie pójścia do pracy 24 grudnia dotyczy tylko części osób i część zawodów. Ciągły czas pracy czy handel – tu ludzie i tak będą pracować, zatem wolna Wigilia nie ma dużego znaczenia gospodarczego.

Jednak jest to pewien krok w kierunku zwiększenia liczby wolnych dni od pracy, być może przejścia do jakiegoś modelu polegającego na skróceniu tygodnia pracy,. Myślę, że to jest bardziej krok w tę stronę.

Solidarność mówi: doskonały pomysł z Wigilią wolną od pracy, ale włącznie z handlem.

- No właśnie. Jeżeli więc włącznie z handlem, to argumenty o tym, że dostaniemy czas w Wigilię, żeby zrobić zakupy, są nietrafione. W ten sposób moglibyśmy właściwie przesuwać ten dzień wolny jeszcze dalej w grudzień. Powinniśmy podchodzić do tematu pragmatycznie i brać pod uwagę, że duża część osób i tak 24 grudnia będzie musiała pracować.

W listopadzie 6 dni bez handlu i rozumiem, że przy okazji dwóch przedłużonych weekendów wydamy więcej niż do tej pory?

- Tak, wydamy więcej . Oczywiście Święto Wszystkich Świętych czy 11 listopada nie cechują się tak dużym wzrostem konsumpcji jak święta Bożego Narodzenia czy Wielkanoc, ale jednak Polacy wydają duże kwoty. Szacuje się, że około miliarda złotych na same znicze i kwiaty, oprócz tego musimy doliczyć oczywiście żywność i paliwo.

Na co może pozwolić sobie polska gospodarka

Tak przy okazji - okazuje się, że jesteśmy światową potęgą produkcji zniczy, wyłącznie na rynek wewnętrzny czy na zewnętrzny też?

- W dużej mierze na rynek wewnętrzny, bo u nas ta tradycja jest bardzo silna. Z badań sondażowych wynika jednak, że nie wydajemy wiele na znicze – od kilkudziesięciu do maksymalnie kilkuset złotych. Więc w stosunku do wydatków na święta Bożego Narodzenia- nie tak dużo.

I tylko połowa z nas wydaje w ogóle, to jest też ciekawe, jakiekolwiek pieniądze na Wszystkich Świętych. Ale to przekłada się jednak na miliard złotych wartość tej branży w Polsce, więc całkiem pokaźna kwota.

Na co dziś może sobie pozwolić polska gospodarka a na co nie?

- Myślę, że ten sukces gospodarzy, który polska gospodarka odnotowała w w ostatnich 20, 30 latach w dużej mierze przekładał się na szybką dynamikę konsumpcji. Konsumpcja stanowiąca trzy czwarte naszego łącznego produktu, to jest ciągle najważniejszy motor napędowy. Trzeba jednak pamiętać, że wysoka dynamika konsumpcji będzie możliwa do utrzymania tylko wtedy, kiedy inwestycje będą rosły. Kiedy wysoką dynamikę utrzyma też produkcja i gdy sektor eksportowy będzie wzrastał.

Bardziej zwróćmy uwagę na to, co się dzieje w sektorach produkcyjnych i wytwórczych, chociażby w sektorze nieruchomości - bo to nam da w dużej mierze informację dotyczącą tego, co się będzie działo w konsumpcji za kwartał, dwa czy nawet za kilka lat.