Elektrownie jądrowe w Polsce – „pora z chęci przejść do czynów”
Premier Tusk mówi o 2025 jako roku przełomowym dla polskiej gospodarki. To może być rok przełomowy w jakimś sensie także dla polskiej energetyki?
- Będzie przełomowy, jeśli zapadnie ostateczna decyzja o budowie elektrowni jądrowej na Pomorzu. Premier powiedział, że rząd chce budować elektrownie. Ale dowodem empirycznym będzie umowa o budowę między polskimi elektrowniami jądrowymi a amerykańskimi – Bechtel oraz Westinghouse. Ta umowa jest zapowiadana na 2025 rok. Żeby zdążyć, nie może zostać zawarta później. Z tego punktu widzenia to powinien być rok przełomu. Kolejna sprawa to model finansowy elektrowni jądrowej, który musi zostać zatwierdzony przez komisję w 2025 roku, żeby nie było dalszych opóźnień tego projektu.
Na pewno przełomem jest to, że już nikt nie spiera się, czy budować elektrownię jądrową w Polsce. Wszystkie siły polityczne się zgadzają, więc czas budować. I oby taki przełom faktycznie nastąpił w tym roku.
Mówi pan o elektrowni jądrowej w Lubiatowie.
- Dokładnie tak, chodzi o trzy reaktory na Pomorzu, to technologia AP1000 ze Stanów Zjednoczonych. Partnerzy, czyli ze strony polskiej – Polskie Elektrownie Jądrowe, ze strony amerykańskiej Bechtel i Westinghouse z pierwszym reaktorem zaplanowanym obecnie na 2035 rok. Każdy kolejny co rok, żeby w 2037 roku te trzy reaktory dawały bezpieczeństwo energetyczne od północy.
Jak pan odbiera zapowiedzi szefa rządu kolejnej lokalizacji drugiej elektrowni jądrowej? Tutaj nie mamy jeszcze umowy.
- Wiemy, że atom powinien przynieść efekt skali i wtedy ma sens. Jeden reaktor to za mało, musimy mieć flotę reaktorów. Widać to choćby po Francji, która jednocześnie bezpieczeństwo dostaw i efektywną politykę klimatyczną z najmniejszymi emisjami CO2 dzięki temu, że źródła odnawialne są zabezpieczane energetyką jądrową. Chcemy tego samego u siebie, tylko że chcemy tego od wielu lat.
Program Polskiej Energetyki Jądrowej przyjęty w 2021 roku również mówi o dwóch lokalizacjach, przynajmniej na początek. Przechodzimy do czynów. Także w 2025 roku powinniśmy poznać tę drugą lokalizację, gdzieś między Koninem a Bełchatowem, we współpracy z tym samym albo kolejnym partnerem.
Musimy to wszystko rozstrzygać, bo inaczej nie zdążymy na czas, a luka wytwórcza na nas nie poczeka. Mamy za mało elektrowni w stosunku do zapotrzebowania. Luka będzie rosła. Oczywiście źródła odnawialne pomogą ją zapełniać, ale chodzi o moce dyspozycyjne, niezależne od pogody: dotychczas węgiel, w okresie przejściowym gaz, ale docelowo właśnie atom.
Co może być decydujące dla lokalizacji tej drugiej elektrowni jądrowej?
- Po pierwsze - lokalizacja musi być bezpieczna. Mamy już krótką listę miejsc, w których mogłaby się taka elektrownia znaleźć. Atutem będzie również dostępność infrastruktury, bo bloki jądrowe można przyłączać do sieci tam, gdzie kiedyś były bloki węglowe. Bełchatów, Konin – z tego punktu widzenia są cenne.
Ważny będzie też partner projektu, bo pierwotnie nasze dokumenty strategiczne zakładały, że budujemy całą flotę z jednym partnerem właśnie ze względu na efekt skali, na tempo polonizacji technologii, budowę kadr, budowę kompetencji w kraju. Tak zrobili Koreańczycy, którzy w dekadę skoreanizowali sobie technologię i dzisiaj stają w szranki o dostęp do projektów, między innymi w Polsce.
Musimy to rozstrzygnąć i miejmy nadzieję, że ta lokalizacja będzie wybrana w tym roku. Za poprzedniej władzy słyszeliśmy dużo o Koninie, teraz więcej słyszymy o Bełchatowie. Tam w latach 30. elektrownia Bełchatów, największa tego typu w Europie, prawie 5 GW, będzie musiała być odłączana ze względu na wyczerpywanie się złóż węgla brunatnego. To będzie luka do wypełnienia także przez energetykę jądrową.
Minister Domański mówi o innym modelu finansowania. Co to oznacza w kontekście takiej inwestycji jak elektrownia jądrowa?
- Atom to jest droga inwestycja. Tak jak w sektorze obronności drogie są najlepsze myśliwce, ale potem dają bezpieczeństwo, z tego punktu widzenia musieliśmy dofinansować elektrownię jądrową w pierwszej lokalizacji ustawą, która daje finansowanie z budżetu sięgające 60 mld zł. To będzie 1/3 kosztu szacowanego na niecałe 200 mld zł.
Następny obiekt byłby równie kosztowny. Są rozważania na temat wstawienia tam albo technologii małych reaktorów jądrowych we współpracy z sektorem prywatnym z zastrzeżeniem, że ta technologia jeszcze nigdzie nie działa, jest na etapie badania rozwoju; albo właśnie większego włączenia rynku finansowego, sektora kapitału prywatnego do takiego modelu finansowego, w którym budżet państwa byłby mniej obciążony.
Te rozmowy odbywają się też na poziomie europejskim i tutaj ciekawe sojusze są do zawiązania. Do tej pory rozmawialiśmy z Amerykanami. Podchodzili do tej współpracy bardzo rynkowo, ale nie chcieli się zaangażować w finansowanie. Francuzi, znani z rozmów z pierwszą administracją Donalda Tuska, proponują wejście kapitałowe w ten projekt. Być może pomogliby składać ten model na poziomie europejskim, bronić przed oporami w komisji, szukać modeli finansowych z sektorem prywatnym gdzieś w Europie. Piłka jest w grze, natomiast nie możemy się wiecznie zastanawiać. Do rozstrzygnięcia musi dojść teraz i z tego punktu widzenia to powinien być rok przełomu.
SMR-y (małe bloki modułowe – red.) wciąż są aktualne?
- Tak, pamiętamy projekt Orlenu i Synthosa – reaktor w każdej gminie. Jest więcej rezerwy w tym momencie. Orlen zapisał w swojej nowej strategii przyjętej w tym roku dwa reaktory BWRX-300 do 2035 roku, czyli mówiąc kolokwialnie projekt nie został „zaorany”. Pierwszy reaktor ma stanąć w Kanadzie, nie w Polsce i to w 2028 lub 2029 roku. Dopiero potem ta technologia być może zostanie zastosowana w Polsce. Nie słyszymy już o 2028, ale o 2035 w naszym kraju; nie o wielkiej flocie tych reaktorów w każdej gminie, ale o dwóch pierwszych lokalizacjach Orlenu – na początek we Włocławku. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Na tym etapie nie można z pełnym przekonaniem powiedzieć, że na przykład małe reaktory jądrowe mogłyby być częścią tej rządowej strategii budowy bezpieczeństwa energetycznego, ponieważ temu będą służyć systemowe elektrownie jądrowe, które powstają na całym świecie. Kiedy SMR-y potwierdzą, że są zdolne do pełnienia takiej funkcji, wtedy będzie można je wkomponować. Wiadomo, że biznes prywatny przede wszystkim interesuje się rozwojem tej technologii, widać to po gigantach technologicznych.
To ważny aspekt wypowiedzi premiera, który mówił, że toczą się rozmowy o budowie centrów danych w Polsce, czy to Googla, Amazona, czy IBM. Takie żarłoczne energetycznie centra danych potrzebują stabilnych dostaw i one liczą na małe reaktory jądrowe. Więc może tutaj będzie jakaś synergia.
Energetyka wiatrowa stoi w miejscu – „problemem czysta polityka”
Dlaczego tak długo trwa to odblokowywanie energetyki wiatrowej na lądzie? Decyduje kalendarz wyborczy?
- Oczywiście. Jeszcze we wrześniu zeszłego roku pisałem o tym, że wiatraki znowu poczekają na wybory, ponieważ teraz czekają nas wybory prezydenckie. Wiadomo, że kandydaci zabierają głos w sprawie polityki energetyczno-klimatycznej. Rywale obecnej ekipy mówią o krytyce Zielonego Ładu, krytykują źródła odnawialne, a więc regulacje liberalizujące rozwój lądowej energetyki wiatrowej znowu mogą zostać złożone na ołtarzu politycznym i znowu czekać na wakacje, kiedy skończą się wybory. Tylko że w wakacje wszyscy wyjadą na urlopy i wygląda na to, że temat wróci dopiero jesienią.
Generalnie lądowa energetyka wiatrowa może powstawać w zgodzie z regulacjami środowiskowymi, za zgodą samorządów – tych, które chcą. W Głubczycach mieliśmy ostatnio referendum w sprawie projektów wiatrowych. Ono nie było wiążące ze względu na zbyt małą frekwencję, natomiast większość głosujących była przeciwko. W społeczeństwie jest więc ten sentyment negatywny, który może zostać wykorzystany politycznie, a było tak już przecież w przeszłości.
Czyli sama ustawa wiatrakowa nie jest skomplikowaną legislacją, problemem jest czysta polityka.
- Przecież te przepisy są przedmiotem dyskusji od kilku lat, jeszcze z poprzednią ekipą. Dawno temu branża wiatrowa zgodziła się z samorządami, że jest kompromis 500 metrów od zabudowań i teoretycznie wszystko jest ustalone. Przepisy czekają. Znowu nie pojawiły się na rządzie w tym tygodniu. Zobaczymy, czy faktycznie będą przeciągane aż do wyborów prezydenckich. Szkoda, bo oczywiście lądowe farmy wiatrowe powinny powstawać w sposób zrównoważony, a mogą dać kolejne gigawaty energetyce w Polsce, dostawy energii po atrakcyjnej cenie, więc jeżeli komuś nie przeszkadzają, to powinny powstawać w zgodzie z przepisami.
„Gaz powtórzy rolę węgla w systemie elektroenergetycznym w oczekiwaniu na atom”
Co jest jeszcze istotnego dla rozwoju naszej energetyki? Szef rządu mówił o inteligentnych sieciach przesyłowych, jest jeszcze kwestia gazoportów.
- Tak, potrzebujemy bezpieczeństwa dostaw gazu. Czekając na te bloki jądrowe, większe czy mniejsze, będziemy w okresie przejściowym palić gazem. Ciepłownictwo węglowe będzie się transformować zużyciem gazu, a przy okazji dostarczy więcej energii systemowi elektroenergetycznemu. Szykowane są kolejne gigawaty gazówek. I to są kolejne inwestycje, które będą finansowane z rynku mocy. Gaz powtórzy rolę węgla w systemie elektroenergetycznym w oczekiwaniu na atom. Kolejne gigawaty planowane są przez największych graczy jak Orlen czy PGE, więc będziemy palić gazem. Aby nie powtórzyć błędu Niemców, oczywiście nie sprowadzamy ani grama gazu rosyjskiego. Sprowadzamy go z całego świata, więc musimy zabezpieczyć dostawy, między innymi przez pływający gazoport FSRU, który ma w 2028 roku stanąć w Zatoce Gdańskiej. Przygotowania są kontynuowane. Trzeba pilnować tego projektu.
„Nie stać nas na to, by wracać do Nord Stream 2”
Tych błędów niemieckich jest więcej. Raz, uzależnienie od rosyjskiego gazu; dwa, zamknięcie elektrowni jądrowych. Czy możliwy się wydaje panu powrót do Nord Stream 2 po wyborach do Bundestagu? Może nie teraz, ale za cztery lata, jeśli AFD nadal będzie rosnąć w siłę.
- Siły prorosyjskie i część biznesu niemieckiego chciałoby pójść tą pozornie łatwiejszą ścieżką powrotu do gazu rosyjskiego, który przecież jest tani. Bez żartów – on prawie skończył się recesją w Niemczech.
Niestety są tacy, którzy chcieliby wrócić do Nord Stream 2. Na drodze staną dwie sprawy. Po pierwsze sankcje amerykańskie wobec Nord Stream 2 AG, które wciąż obowiązują, zostały przedłużone i one nie pozwolą funkcjonować tej firmie, która jest operatorem gazociągu. Po drugie mamy certyfikację w Niemczech. Ona została zamrożona w odpowiedzi na inwazję rosyjską na Ukrainie. Ktoś mógłby chcieć ją odmrozić, ale wówczas pojawi się szereg możliwości działania Polski. Tutaj wiele nam się udało, przecież ten projekt jeszcze nie umarł, ale jest opóźniony o dekadę, m.in. dzięki staraniom Polski. Ma nałożony kaganiec w postaci dyrektywy gazowej, czyli przepisów unijnych wywalczonych m.in. przez Polskę, które go ograniczają. Wreszcie stał się celem sabotażu, który rodzi obawę o bezpieczeństwo pracy takiej infrastruktury.
Nawet jeśli ktoś w Niemczech będzie miał taki głupi, niebezpieczny dla nich pomysł, żeby wracać do Nord Stream 2, to jest szereg narzędzi do jego dalszego blokowania.
To nastroje typowe dla Niemiec? Czy też inne rządy również spoglądają w stronę rosyjskiego gazu?
- Jesteśmy w stanie zapewnić bezpieczeństwo dostaw gazu do Europy całkowicie bez gazu rosyjskiego. Mamy plan REPowerEU, który zakłada, że porzucimy wszystkie surowce rosyjskie do 2027 roku. Stracilibyśmy te wszystkie inwestycje, które podjęliśmy na rzecz uniezależnienia od Rosji, gdybyśmy nagle dokonali zwrotu.
Są takie siły w Europie Zachodniej zmęczone kryzysem energetycznym, spowolnieniem gospodarczym. Natomiast to jest maraton, a nie sprint. Wszystkie wydatki na walkę z kryzysem energetycznym, na zwiększenie niezależności od Rosji, zostaną zaprzepaszczone, jeżeli teraz zejdziemy z tego kursu. Na końcu są tanie dostawy energii po atrakcyjnej cenie, bez zależności od Rosji i miejmy nadzieję też jakaś bezpieczna przyszłość Ukrainy po zakończeniu wojny. Piłka jest cały czas w grze. Niektórym już brakuje werwy, ale to nie jest czas na to, żeby oddawać mecz walkowerem.