Agnieszka Barańska: Zapowiadany, oczekiwany Wiktor Loga Skarczewski, aktor Teatru Starego w Krakowie. To zacznijmy od nagród. W zeszłym roku dostałeś prestiżową nagrodę im. Leona Schillera w uznaniu za poziom artystyczny i znakomite kreacje sceniczne w Narodowym Teatrze Starym. Cieszysz się z nagród? One coś potwierdzają, dają więcej wiary w siebie, a  może ty takiego potwierdzenia nie potrzebujesz?

Wiktor Loga-Skarczewski: Myślę, że każdy aktorów potrzebuje takiej wiary. Zawsze miałem takie odczucie, że to, co robimy, nad czym pracujemy, nie robimy wyłącznie dla siebie.  Zabawa w teatr  to nie jest jakaś indywidualna czy zbiorowa terapia. Robię to dla widzów, więc ta forma akceptacji przez widzów jest bardzo ważna tym bardziej, kiedy taka nagroda wypływa jeszcze ze środowiska aktorskiego.

 

W obecnych czasach bycie aktorem to jest ciężki kawałek chleba. Mało jest czasu na dojrzewanie. Trzeba wejść, zabłysnąć i ustąpić miejsca innym?

To, tak skomplikowana kwestia. Nie wiem, czy uda mi się odpowiedzieć na nią jednym zdaniem.

 

Myślisz sobie, że szkoda, że nie urodziłeś się wtedy, kiedy Holoubek?

Tak, czuję się w swoim myśleniu ostatnim Mohikaninem, który niejednokrotnie sobie powtarzał, że lata 60. czy może nawet 50. to był idealny czas na start zawodowy. Kiedy rozwijała się telewizja, powstawały pierwsze seriale, to wtedy robiło większe wrażenie, gdy ktoś tytułował czy nazywał się mianem aktora i to przez duże A. Dzisiejsza rzeczywistość może ten termin trochę spłyca.

 

A może konkurencja sprawia, że jesteśmy lepsi?

Konkurencja nieustannie rośnie. Widzimy to także przy wzrastającej z roku na rok liczbie kandydatów do Szkoły Teatralnej. Wspominał mi ostatnio mój starszy kolega, Roman Gancarczyk, że dawnej tych kandydatów było 500 na 20 miejsc. W tej chwili jest ich około 1200.
 .

A co było Twoją motywacją, by zostać aktorem?

Jakaś głęboka fascynacja tym, że teatr łączy tak wiele dziedzin sztuki. Co więcej, to co dzieje się na scenie, jest obrazem żywym. Taką inicjację teatralną  przeżyłem w szkole podstawowej, kiedy moja polonistka organizowała przedstawienia teatralne , w którym grałem leśną trzcinę. Wiłem się na wietrze jako długa łodyga trawy. Potem przyszło to poważniejsze wyzwanie, rola Kirkora w Balladynie i myślę, że wtedy złapałem tego bakcyla.

 

Porozmawiajmy jeszcze o Twojej roli pedagoga. Jak płakać na zwołanie? Tego podobno także można się nauczyć?

Trzeba obierać dużo cebuli ;)

To jest duże uproszczenie twierdzenie, że szkoła ma nauczyć płakać na zawołanie. Raczej przy tym zawodzie pracujemy na emocjach. Szkoła uczy te emocje rozwibrowywać, trzymać bardziej na wodzy, bardziej kontrolować, czy też sięgać po takie, z którymi w życiu codziennym nie mamy do czynienia, z tymi bardziej ekstremalnymi.

W szkole trzeba przede wszystkim nauczyć się czegoś na temat życia i człowieka. Nawet taka banalna rzecz, że teatru nie tworzy się w pojedynkę i trzeba nauczyć się funkcjonować w zespole, to też ważne.

Nie lubię myśleć o sobie: pedagog, nauczyciel. Póki co czuję się o kilka la starszy i bardziej doświadczony, ale jednak kolega.


Postawienie granicy pomiędzy własnymi przeżyciami, a  przeżyciami swojego bohatera bywa trudne?

Te tematy, postaci, które odtwarzamy, cały czas za nami chodzą. Trudno się od nich odciąć. Trudno odciąć jak tasakiem. To nie jest tak, jak w fabryce: wychodzę, podbijam kartę i czuj ę się wygodnie Cały czas mielę, "rozpulchniam" temat - jak mówiła moja Pani Profesor.

 

Rozumiem, że z aktorem żyje się trudno.

Doceniam i podziwiam moich bliskich za wyrozumiałość. Mamo, Tato!  Dziękuje bardzo i pozdrawiam.


Czy we współczesnych czasach publiczność może nie chcieć aktora?

Ta energia, którą my jako aktorzy odbieramy od publiczności, każdego wieczoru jest zupełnie inna. Jeżeli widz jest milczący, to czujemy, że uderzamy głową w mur i niejednokrotnie zastanawialiśmy się, czy źle zrealizowaliśmy jakiś spektakl. Ale publiczność jest nieprzewidywalna, bo taka sala milcząca potem klaszcze na stojąco, wychodzi z entuzjastycznymi komentarzami na ustach i potem wraca na kolejne przedstawienia. To jest dla mnie niezbadana zagadka.

 

Co z debiutem reżyserskim?

Roi mi się w głowie wiele planów.

 

W sobotę, 28 lutego premiera Witkacego.

Aby najlepiej zareklamować ten spektakl, to trzeba przypomnieć, że zaczęliśmy obchody 250-lecia teatru publicznego w  Polsce. Jest także Rok Witkiewiczów. Witkacy snuł raczej apokaliptyczne wizje ogólnoludzkiego zbydlęcenia, więc nie wiem, czy to jest zachęcające. Staramy się dla tego spektaklu znaleźć korzenie w naszej dzisiejszej rzeczywistości i takie odnośniki, które nas kierują ku futurystycznej wizji tej rzeczywistości za lat kilka. Postaramy się opowiedzieć o kondycji człowieka.