Czy to dla nich ten cykl felietonów? Niezupełnie, choć żaden słuchacz nie jest wykluczony, jeśli tylko ma ochotę nadstawić ucha. Mam jednak przed oczami pewien konkretny typ człowieka. Nazwałem go człowiekiem zmęczonym. To ten, który w chrześcijańskiej narracji przeczuwa wciąż potencjał dobra i piękna, ale z trudem może wysłyszeć tę subtelną nutę w jazgocie, jaki dobywa się czasem z gardeł kościelnych mówców; to ten, którego pociąga etyka miłości i ofiary, ale częściej bywa nią ujęty w działaniu swoich post-chrześcijańskich znajomych i publicznych aktywistów niż wśród członków parafialnej grupy modlitewnej. Człowiek zmęczony bywał na pielgrzymkach - papieskich i tych do Częstochowy; czytał Tischnera albo słuchał Pawlukiewicza, ba, Szustaka może i oglądał. Ale teraz.. teraz… czuje zmęczenie. I już nie wie. Mój człowiek zmęczony po jednym z najdziwniejszych lat w najnowszej historii, roku 2020, nie wie, czy chce wrócić. Nie chodzi tylko o powrót na mszę ”na żywo” vs. udział “online”. Chodzi raczej o to poczucie zmęczenia i wypalenia, które widzę zarówno u tak wielu bliskich mi ludzi, jak i wśród obcych w konfesjonale - tych, którzy jeszcze do konfesjonału docierają. I wcale nie o ostatni rok chodzi, a o ostatnie 10 lat. A może 20? Może więcej? Człowiek zmęczony nie wie już, czy chce wracać do tego świata proboszczów i procesji, świata pielgrzymek i rekolekcji, świata spowiedzi i dróg krzyżowych, jednym słowem do zorganizowanego świata polskiego katolicyzmu. A cóż powiedzieć o zaufaniu? Jak zaufać po filmach braci Sekielskich, po reportażach “Więzi”, po tylu historiach przestępstw i ich tuszowania, historiach grzechu dotykającego diecezje i zakony, nie wyłączając mojego. Człowiek zmęczony często chciałby znaleźć powód, by nie odchodzić, ale… taki powód musiałby być silniejszy od tego wszystkiego, co mojego człowieka zmęczonego zmęczyło. Czy mam taki powód dla niego, dla Was?
Nie wiem. Nie wiem, czy to czas na klasyczną apologetykę - powody i argumenty, analizę źródeł i historię doktryn. Mnie samemu bardzo one pomogły w odkrywaniu chrześcijaństwa, ale wydaje mi się, że dzisiejszy zmęczony człowiek może zregenerować swoją nadzieję tylko wtedy, gdy zstąpi do źródła, gdy zanurzy się w wodzie żywej. Dla mnie tą żywą wodą wypływającą spod tronu Boga w niebie i nawadniającą pustynie naszego świata jest… liturgia. Tak, liturgia, czyli tajemnica Boga-Trójcy, żywa Miłość, wylewająca się poza świątynię w niebie i przynosząca wieczną nowość staremu światu zmęczonego człowieka. Liturgia trzyma mnie przy życiu. A że wstępujemy właśnie w trzy najświętsze dni chrześcijańskiego roku - Triduum Paschalne - to właśnie o celebracji Triduum pragnę Wam opowiedzieć, wybierając po jednym krótkim tekście z Wielkiego Czwartku, Wielkiego Piątku oraz Wigilii Paschalnej. Może pociągną Was one i zaproszą głębiej, w serce tajemnicy Boga? Może to właśnie z powodu liturgii warto zostać?