Prekampania prezydencka w zasadzie się rozpędza. Lada dzień poznamy najważniejszych kandydatów w wyborach prezydenckich. Pan w książce „Narodziny III RP”, pisząc o wyborach prezydenckich w roku 1990, podział kompetencji między prezydentem a szefem rządu nazywa wprost klątwą. Czym do dziś ta klątwa skutkuje?
Klątwa skutkuje tym, co się nazywa „pęknięciem egzekutywy” albo po prostu „koabitacją”. Obecna większość sejmowa, rząd jest przynajmniej częściowo sparaliżowany z powodu tego, że nie potrafi się dogadać z prezydentem Dudą. Cierpi na tym tak naprawdę całe państwo.
Ten konflikt być może rozwiążą przyszłoroczne wybory prezydenckie. Jeśli nawet go rozwiążą, to mamy, można powiedzieć, ponad półtora roku takiego częściowego paraliżu najwyższych organów państwowych. A jeśli go nie rozwiążą, bo wybory prezydenckie wygra polityk niezwiązany z obecną większością parlamentarną, to ta koabitacja jeszcze bardziej się przedłuży.
To wszystko zaczęło się w roku 1990, kiedy – w moim przekonaniu – właśnie wprowadzono zmianę Konstytucji i powszechne wybory prezydenckie. To utrwaliła obecnie obowiązująca Konstytucja. Niestety jest to model wadliwy. On jest oparty na idealistycznym założeniu, że dla dobra Rzeczpospolitej politycy w randze premiera i prezydenta będą ze sobą współpracować. Historia III RP dowiodła, że oni rzadko chcą ze sobą współpracować. Raczej się ze sobą spierają, konkurują, rywalizują. To pokazuje właśnie wadliwość tego ustroju, dlatego nazywam to klątwą roku 90’. To się wtedy zaczęło i z tym się dalej męczymy.
Światełka w tunelu nie widać, bo tak naprawdę politycy nie chcą reformy tego ustroju. Nie widać, żeby próbowali na ten temat dyskutować, a przydałaby się nam jakaś forma reformy ustrojowej. Mogłaby iść w bardzo różnym kierunku. Najbardziej radykalna, ale zapewne niepopularna społecznie, byłaby likwidacja powszechnych wyborów prezydenckich.
Jest też inne rozwiązanie. Przy zachowaniu prezydenta wybieranego w wyborach powszechnych można doprowadzić do takiej separacji kompetencji między premierem a prezydentem, żeby tego pola do konfliktu nie było tak wiele, czy wręcz żeby go w ogóle nie było.
Są dziś szanse na wyjście z tego defektu ustrojowego?
Niestety nie ma, dlatego że nie ma poważnej dyskusji w Polsce na temat nowelizacji Konstytucji. Nie mówiąc o uchwaleniu nowej. Widać wyraźnie, na przykładzie wymiaru sprawiedliwości, jak potwornie ciąży to na funkcjonowaniu państwa.
Nawet jeżeli w przyszłym roku prezydent będzie kompatybilny z większością sejmową, to nie będzie oznaczało końca kryzysu w polskim wymiarze sprawiedliwości. Jeżeli w 2027 roku znowu się zmieni większość sejmowa, to będziemy dalej brnąć, na przykład, w awanturę wokół Sądu Konstytucyjnego, którego w praktyce nie ma i jakoby go nie było. Podobnie mamy z innymi organami – z Sądem Najwyższym, który jest właściwie podzielony obszarem jakichś, kompromitujących państwo polskie, wojen dwóch grup sędziów. Nikt nie potrafi tego zatrzymać, bo to by wymagało tak naprawdę resetu konstytucyjnego. Dwie główne formacje musiałyby się dogadać co do tego, jak będzie wyłaniany Sąd Konstytucyjny, jak będzie organizowany Sąd Najwyższy.
A przecież nie jest to tylko kwestia wymiaru sprawiedliwości. Ten konflikt się rozlewa na kolejne obszary państwa i jest już w tej chwili destrukcyjny. Prędzej czy później, a nawet już rozbija się na wiarygodności polskiej jako na przykład obszaru inwestycji. Z czasem zacznie nas po prostu bardzo mocno bić po kieszeni. Niestety wielu ludzi obserwujących te igrzyska albo z lekceważeniem, albo wręcz z jakimś takim zainteresowaniem, nie zdaje sobie sprawy, że to prędzej czy później już uderzy ich właśnie po kieszeni. W przyszłości – uderzy ich jeszcze bardziej.
"Wojna na górze", czyli trzeba sięgnąć do początków
Przypomnijmy te okoliczności, które sprawiły, że doszło do takiego, a nie innego podziału prerogaty w 1990 roku.
Doszło do tego za sprawą tak zwanej „wojny na górze”. O tym jest cały rozdział w mojej książce, czyli konflikt wewnątrz obozu solidarnościowego związanego z tym, że Lech Wałęsa jeszcze jako lider Solidarności zaczął zgłaszać aspiracje do prezydentury. Przypomnę, wówczas prezydentem był generał Wojciech Jaruzelski. Druga część obozu solidarnościowego, której przewodził premier Tadeusz Mazowiecki, nie chciała uznać aspiracji Wałęsy do prezydentury. Z tego właśnie wziął się konflikt zwany „wojną na górze”. Cytuję tu oczywiście słynne określenie Lecha Wałęsy.
Konflikt ten postanowiono rozwiązać w formie powszechnych wyborów prezydenckich, w których naród miał się wypowiedzieć, czy bardziej popiera Wałęsę, czy bardziej popiera Mazowieckiego. Jak wiemy, Mazowiecki tu sromotnie przegrał. Nie tylko, że nie wszedł do drugiej tury, ale właśnie został upokorzony przez słynnego Stana Tymińskiego, o czym traktuje jeden z kolejnych rozdziałów w mojej książce. Staram się przybliżać tam właśnie dramatyczne wydarzenia narodzin III RP. Nie tylko w wymiarze politycznym, bo oczywiście piszę też o aferach gospodarczych, o zmianach społecznych, które wtedy się zaczynają za sprawą planu Balcerowicza.
To jest taka panorama zmian lat 1989-91, które – z uwagi na skalę – opowiadam na przykładzie dwunastu tematów. To nie jest całościowa historia, którą kiedy indziej już napisałem. Raczej pogłębienie dwunastu wątków, poczynając od Okrągłego Stołu, a kończąc na wyprowadzeniu wojsk sowieckich z Polski, co się wprawdzie dokonało w roku 1993 ostatecznie, ale wstępne porozumienie w tej sprawie zostało zawarte jesienią 1991 roku.
W rozdziale poświęconym transformacji gospodarczej przytacza pan słowa jednego z szefów Międzynarodowego Funduszu Walutowego – opinię, że dzięki temu, że nasza gospodarka została dobrze ukształtowana w pierwszych latach transformacji, Polsce udało się dobrze przejść przez kryzys światowy w roku 2008. Dziś widzimy, że Polska jest nadal liderem wzrostu w Unii Europejskiej. Profesor Piątkowski pisze o złotym wieku. Lata 90. o tym zdecydowały?
Ja myślę, że wtedy zostały zbudowane fundamenty. Jeżeli pan ma dom, to niekoniecznie fundamenty przesądzają o tym, że to co jest na parterze czy na kolejnych piętrach jest takie piękne. Wiemy też, że jeżeli te fundamenty są złe, to dom, choćby nie wiem jak miał piękną fasadę i najwyższe piętra, po niedługim czasie zacznie się rozpadać. Jak nie ma solidnych fundamentów, to taki jest los każdej budowli.
Moim zdaniem lata 90. stworzyły zdrowe fundamenty. Myśmy je niestety już częściowo podkopali. Nawiązuję do tego, co mówiłem o kwestiach związanych z państwem prawa i chaosem prawnym, który został w Polsce wywołany. Na szczęście jeszcze nie podkopaliśmy ich aż tak mocno na skutek wojen politycznych w ostatnich latach, żeby te fundamenty już przestały trzymać całą konstrukcję. Pozostaje nadzieja, że ten proces osłabiania tych fundamentów zostanie powstrzymany.
Proces kopania fundamentów jest bolesny. To jest oczywiście pewna metafora kosztów społecznych. Z pewnym niepokojem śledzę debaty na temat na przykład planu Balcerowicza, gdzie właściwie problem kosztów społecznych przesłania w ogóle skalę tego sukcesu. Z przerażeniem czytam komentarze na przykład na moim kanale YouTube, że właściwie w 1989 roku mieliśmy w ogóle kwitnącą gospodarkę, wszystko było znakomicie, tylko „ten straszny Balcerowicz to wszystko zniszczył”. To pokazuje skalę niewyobrażalnej ignorancji ludzi, którzy nie rozumieją, że Polska była w roku 1989 bankrutem ekonomicznym. Byliśmy jednym z najbardziej chorych gospodarczo państw nie tylko Europy, ale i świata.
Mieliśmy wyjątkowo duże zadłużenie w stosunku do wielkości naszej gospodarki i przede wszystkim niezwykle mało produktów, które ktokolwiek chciał kupować. I kiedy Sowieci, wskutek rozpadu Związku Sowieckiego, też przestali to kupować, to nasz eksport właściwie kompletnie siadł. Musieliśmy przejść naprawdę radykalną kurację, tak jak ktoś, kto – mówiąc kolokwialnie – zapuścił się bardzo mocno.
Byliśmy krajem z jakąś chorobliwą nadwagą, tylko że ta nadwaga była raczej czymś odwrotnym, bo tak naprawdę był deficyt wszystkiego. Dzisiaj trwa dyskusja, czy można to było zrobić bezboleśnie. Odpowiadam wszystkim: nie, nie można było. I nie ma kraju, który byłby tu wzorem.
Są pokazywane kraje, gdzie skala kryzysu transformacyjnego była mniejsza, na przykład Słowenia. Tylko że Słowenia była kompletnie nieporównywalna z Polską, po pierwsze, z racji punktu wyjścia. Była najbogatszą jugosłowiańską republiką. Po drugie, miała bardzo dobre relacje z Austrią. Można powiedzieć, że Austria wzięła na siebie część kosztów transformacji tego niewielkiego kraju, tak jak na przykład transformację dawnego NRD wzięły na siebie Niemcy Zachodnie. My nie mieliśmy takiego dobrego wujka po żadnej z naszych granic. Nawet krajom bałtyckim pomogły kraje skandynawskie nieporównanie bardziej niż nam ktokolwiek.
O tym się kompletnie nie pamięta. Wyklina się, że jakieś firmy pobankrutowały, że ludzie w PGR-ach nie mieli do „pierwszego”. To wszystko jest prawda, ale z drugiej strony głodu nie było. Mówi się o samobójstwach, bo ludzie tracili pracę. To jest prawda, tylko że ludzie popełniali też samobójstwa w stanie wojennym, popełniają je obecnie z powodu depresji i różnych innych chorób. Dla mnie to nie jest argument przeciwko zmianom ekonomicznym z początku lat 90.
Bilans III RP - pozytywny?
Nawet używa się takiego sformułowania „retraumatyzacja lat 90”. Z czego ona wynika?
Mam wrażenie, że to jest związane z tym, że my jesteśmy w ogóle mało zadowolonymi ludźmi. Polacy mają skłonność do pesymizmu, do rozpamiętywania krzywd i win. To widać też w innych naszych debatach historycznych.
Rzadko jesteśmy z czegoś w pełni zadowoleni,jeśli już, to na przykład z bitwy pod Grunwaldem. Wygraliśmy – klękajcie narody, tak? Prawda jest taka, że głównie fascynujemy się właśnie zwycięstwami militarnymi, a znacznie mniej zwycięstwami gospodarczymi czy cywilizacyjnymi. Zmiana naszego nastawienia jest bardzo trudna.
Jak przychodzi do kwestii gospodarczych, to ignoruje się to, że Polska uchodzi na świecie za przykład jednej z najbardziej, jeśli w ogóle nie najbardziej, udanej transformacji gospodarczej – z racji tych wyników ekonomicznych trwających po dzień dzisiejszy, z pewnym krótkim epizodem pandemicznym, kiedy odnotowaliśmy spadek. To wszystko jest ignorowane, natomiast wraca się właśnie do tego, że zbankrutował taki czy inny zakład. To jest jakieś dla mnie zupełnie dziwne nastawienie. Po prostu brakuje nam optymizmu.
Weźmy na przykład ostatnią powódź. Choć zwykle uchodzę za radykalnego krytyka PIS-u i Platformy, tu pochwalę, że wspólnym dziełem obu ekip, a także i rządów SLD i jeszcze rządu Jerzego Buzka, który zapoczątkował inwestycje w Raciborzu. Zbudowaliśmy po wielkiej powodzi z 1997 roku wielki zbiornik, który uratował w tym roku Opole i Wrocław. A co my mówimy? Że nie udało się uratować mniejszych miejscowości w Kotlinie Kłodzkiej. Nie udało się, bo ktoś tam to zablokował, ktoś nie dopatrzył. Proszę zwrócić uwagę, że skala tego niezadowolenia kompletnie przesłoniła sukces, jakim jest zbiornik raciborski. To jest naprawdę gigantyczny sukces Polski. Otwarto go 4 lata temu po 20 latach budowy, w zasadzie w ostatniej chwili. Oczywiście wyrażam współczucie powodzianom z Kotliny Kłodzkiej i uważam, że trzeba im pomagać. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę, że skala tego nieszczęścia bez tego zbiornika, byłaby bez porównania większa.
Nie widzę entuzjazmu, tylko wszyscy się koncentrują na szukaniu winnych, kto w tej Kotlinie Kłodzkiej zawalił. I dobrze, szukajmy ich, tylko nie szukajmy wyłącznie ciemniejszej strony. Pokazujmy też to jasno, że w końcu udało się nam zrobić coś, co ma sens.
W książce pokazuje pan wielkie zmagania legislacyjne, które próbowały jakoś ogarnąć zmiany polityczne, społeczne na początku lat 90., choćby słynna afera spirytusowa. Dziś ta praktyka legislacyjna jest inna. Czy w tej trudnej rzeczywistości też tak postępujemy, jak postępowaliśmy na początku lat 90.?
Złe prawo ciągle się pojawia, ale dzisiaj mamy sporo bezpieczników, także dzięki rozbudowie mediów, dzięki aktywnej opozycji, że nie da się w tak ordynarny sposób okradać budżetu państwa, jak to miało miejsce w roku 1989 i 1990. Opisuję te działania na przykładzie afery alkoholowej.
To też udało się w końcu zatamować, tylko że minął ponad rok od momentu, jak – w czasach Rakowskiego – tę aferę rozkręcono. Udało się rządowi Mazowieckiemu tę „rzekę alkoholu” płynącą do Polski bez zysków dla budżetu państwa zatamować. Trwało to jednak rok.
Dzisiaj, mam wrażenie, tego rodzaju ordynarny przekręt byłby już niemożliwy, natomiast oczywiście zdarzają się inne, bardziej wyrafinowane. One też są związane z wyłudzaniem różnego rodzaju dotacji z budżetu państwa. Pamiętamy te wszystkie klientelistyczne praktyki z czasów rządów PiS-u, które wybitnie mi się nie podobały. Mimo wszystko nie było to jednak tak prymitywne jak w przypadku „alkoafery”.
To jest pewien postęp. Dziś trzeba się wykazać większą wyobraźnią i wyrafinowaniem, żeby okraść budżet państwa. Nie zmienia to faktu, że to ciągle jest możliwe. Zgadzam się, że trzeba patrzeć na to i próbować uszczelniać ciągle, na przykład słynne mafie VAT-owskie. Tu też pewien sukces został odniesiony – to akurat PiSowi udało się ograniczyć. Szkoda tylko, że im się parę innych rzeczy nie udało. Równolegle zdemolowali nam wymiar sprawiedliwości przez pseudoreformę pana Ziobry.
Moja książka jest napisana w takiej konwencji. Mówię o narodzinach III RP, że tam są nie tylko jasne, ale i ciemne strony. Staram się je równoważyć i pokazywać, że generalny bilans tamtego okresu jest dla Polski pozytywny. Oczywiście nie znaczy to, że wszystko się nam udało. To nie jest jakiś panegiryk na cześć III RP. Mam nadzieję, że czytelnik odbierze to jako zrównoważony obraz.