"To było kuszące, by zrobić tylko zabawną Stryjeńską, ale wiedziałam, że wtedy byłaby niepełna. Gdy przeczytamy całą książkę, to zauważymy zabawną Stryjeńską, ale i Stryjeńską, która życie rodzinne spaliła na ołtarzu sztuki" - mówi w rozmowie z Radiem Kraków Angelika Kuźniak, autorka biografii artystki.
Czy była spełniona i szczęśliwa? Jakich wyborów życiowych żałowała najbardziej – oto pytania, które do dziś pozostają zagadką. Odpowiedzi na nie szukamy w programie "Przed hejnałem" w rozmowie z Angeliką Kuźniak, autorką biografii artystki „Stryjeńska. Diabli nadali”.
Fragmentów biografii słuchamy na antenie Radia Kraków w cyklu Z radiowej biblioteki. Codziennie od poniedziałku do piątku o 11:45. Czyta Iwona Bielska.
Angelika Kuźniak, autorka biografii Stryjeńskiej
- Wielkie gratulacje. Spodziewała się pani, pisząc książkę „Stryjeńska. Diabli nadali”, że odniesie ona taki sukces? Że w przeciągu kilku tygodni zostanie wyczerpany nakład?
Oczywiście, że nie. Podczas spotkań autorskich tłumaczę, że najpierw książkę piszę dla siebie. Pisząc, nie myślę o słuchaczach, bo nie mogę kochać się z całym światem. Piszę książkę, by móc wybronić najprostsze słabości w sobie i by nie było mi całkiem źle, gdy ktoś tę książkę będzie krytykował. Stryjeńska to jednak postać niszowa - przynajmniej nią była.
- Co takiego jest w Stryjeńskiej, co najpierw zafascynowało panią, a potem czytelników?
To się zaczęło od wystawy. Ta wystawa była w 2008 roku w Krakowie, przygotowana przez pana Lenartowicza. Potem przyjechała do Warszawy. Poszłam na nią i nagle zobaczyłam ruch, tempo, barwę i pomyślałam sobie - co się musi dziać w tej kobiecie, skoro taka furia bywa w jej obrazach. Zafascynowało mnie też to, że zajmowała się wieloma rzeczami. Tworzyła nie tylko wielkoformatowe obrazy, ale też litografię, małe obrazy, zabawki, karty, rękawiczki. Napisałam do wydawnictwa Czarnego z propozycją tematu książki o niej. Monika Sznajderman, szefowa wydawnictwa, reaguje entuzjastycznie, gdy się przynosi niszowy temat. W tym samym czasie założyłam profil Zofii Stryjeńskiej na FB. Zaczęłam o niej szukać informacji, czytać jej listy i notatki. W Krakowie macie całą spuściznę Zofii Stryjeńskiej.
- W Bibliotece Jagiellońskiej miesiąc temu zakończyła się wystawa jej rękopisów, przekazana przez rodzinę.
Miałam jeszcze to szczęście, że Martynka Sokołowska, wnuczka Stryjeńskiej, zgłosiła się do mnie i ona umożliwiła mi korzystanie z tej całej spuścizny. Szperałam jeszcze dość długo. Stryjeńska zawsze mówiła, że ma nieomylne chlaśnięcie pędzlem, przynajmniej do jakiegoś czasu. Okazało się, że ma też nieomylne chlaśnięcie językiem. Ten jej język jest bardzo barwny, krwisty, bardzo współczesny i z łatwością można nim komentować dzisiejsze wydarzenia. To pociągnęło ludzi na FB. Stryjeńska tym, którzy sprawnie posługują się w internecie, już przed książką coś mówiła.
- Z tej książki wyłania się bardzo smutny portret kobiety. Z jednej strony podziwianej artystki, która błyskawicznie robi karierę, ale z drugiej strony ciągle musi borykać się z problemami finansowymi. Nie układa jej się też życie osobiste.
Tak. Mówiłyśmy o języku, który mógł uwieść, ale mógł też zwieść. Ona jest postacią tragikomiczną. Zastanawiałam się, czy ja Stryjeńską lubię. Nie mogę tego powiedzieć. Czasem jej współczuję, bo ciągle goniła za forsą - jak sama mówiła. Z drugiej strony denerwuję się na to, że potrafiła odrzucić swoje dzieci. Moja przyjaciółka powiedziała niedawno - nie wiem, czy Stryjeńską lubię, ale na pewno ją szanuję. Kiedy zaczynałam pisać tę książkę, to najważniejsze dla mnie było to, by jej nie prześmiać. To było kuszące, by zrobić tylko zabawną Stryjeńską, ale wiedziałam, że wtedy byłaby niepełna. Gdy przeczytamy całą książkę, to zauważymy zabawną Stryjeńską, ale i Stryjeńską, która życie rodzinne spaliła na ołtarzu sztuki. Jej dzieci wychowywała siostra Karola Stryjeńskiego, bo matka je odrzuciła. To była surowa osoba, ale dzieci wspominały ją jako bardzo kochającą. W latach międzywojennych była nazywana księżniczką malarstwa polskiego. Miała wszystko. Nie potrafiła gospodarować pieniędzmi. Spalała się w miłości. Kochała tak, jak żyła. Bardzo smutny moment był dla mnie, gdy odkryłam, że pomimo iż nie była szczęśliwa w miłości, po dwukrotnym pobycie w szpitalu psychiatrycznym, wciąż mówiła o swoim przyjacielu mężczyźnie - Karolu Stryjeńskim, pierwszym mężu.
- Bardzo przeżyła jego śmierć. To jest też zdumiewające, jak surowo potraktowała swoją córkę, która była dla niej rozczarowaniem, gdy się urodziła. Pomimo że ona sama musiała przebrać się za mężczyznę, by móc studiować malarstwo w Monachium. To może dzisiaj nas rozczarowywać, że nie było w niej potrzeby solidarności z innymi kobietami.
Nie usprawiedliwiam Stryjeńskiej. To dla Magdy - córki było bardzo trudne. Martynka Sokołowska jest córką Magdy i wiele godzin rozmawiałyśmy, by zrozumieć tę relację. Pytałam, jak matka czuła się później, jako dorosła osoba. Dowiedziałam się, z jakim trudem zgodziła się na opublikowanie pamiętników Stryjeńskiej. Rozumiem, że kobiety mogą się denerwować, że matka odrzuciła dzieci i zajęła się malarstwem. Jednak wyobraźmy sobie taką sytuację: jest rok 1934, Stryjeńska maluje, chodzi na czworakach, owija głowę bandażem, jest całkowicie zatracona, ale gdy przychodzi list od dzieci, to wszystko odrzuca. Ona pamiętała o dzieciach, ale najpierw była artystką. Wbiła sobie w głowę, że jeśli nie będzie przywozić dzieciom podarków, to one nie będą jej kochały. A one tylko czekały na matkę. Nie umiała być matką, mimo że bardzo chciała nią być.
- Bardzo się miotała. Nie wiedziała, co wybrać - czy wyjechać, by realizować kolejne zlecenie, czy zostać z dziećmi, bo powinna to zrobić.
Powinna - to jest ciekawe. Nie wiemy, czy ona społecznie wbiła sobie do głowy, że powinna zostać z dziećmi, czy rzeczywiście tego chciała. Bardzo trudna była ta relacja. W pewnym momencie Martynka dała mi fragmenty pamiętnika mamy. Tam, ta 18-letnia dziewczyna, która ma wyjść w świat, w którym mogą powiedzieć, że Zofia Stryjeńska ma dorosłą córkę, to ta dziewczyna mówi matce - "Mamusiu, nie martw się, ja nie powiem nikomu. Ty zawsze będziesz dla mnie mateczką w złotych ramkach za szkłem" Jeśli myślimy o karze dla Stryjeńskiej, to matka chyba nic okrutniejszego od dziecka nie może usłyszeć.
- Zofia Stryjeńska w okresie międzywojnia fascynowała swoim talentem czy fascynowała też swoją osobowością? Mówiło się o niej półwariatka.
Malarsko to były dobre lata dla niej, bo wpisała się w potrzeby Polaków. Stryjeńska widziała wszystkie typy słowiańskie, przekupki. Stryjeńska była bardzo lubiana towarzysko. Trudno powiedzieć, czy była odległa od postaci bardzo ekscentrycznych. Miała niebywałe poczucie humoru. Była piekielnie inteligentna, ładna, zdolna. Ja bym się jej bała.
- Uważa się powszechnie, że zmierzch jej popularności nastąpił po II wojnie światowej, ale tak naprawdę już w latach 30. przestano fascynować się tym, co proponowała w sztuce.
Tak, dlatego, że malowała bardzo dużo i powtarzała się. Są obrazy bardzo podobne, ale innymi kolorami namalowane. Podejmowała się zobowiązań, ale nie dotrzymywała ich, bo ciągle goniła za tą forsą. Malowała knoty - tak nazywała słabsze obrazy. Myślę, że miała świadomość, że maluje coraz gorzej. W latach 50. i 60. przychodziły zamówienia z kościołów i to jeszcze podpisywała nazwiskiem, pomimo że nazywała te obrazy knotami. Były też hiperknoty i je podpisywała pseudonimem Mokka. Niewielu o tym wiedziało. Stryjeńska, która w latach 30. cieszyła się, że obraz zadrgał życiem, nagle w latach 60. wyrzeka się wszystkiego. Wie, że maluje na zamówienie, że te obrazy są fatalne. Stryjeńska już w latach 30. przestała być popularna, malowała za dużo i już nie chciano jej obrazów.
- Umarła w Szwajcarii. Do dziś żyje jej parę wnuczek. Miała pani z kimś porozmawiać o niej?
Z Martynką mam najlepszy kontakt. Ona określa babcię jako dworcową madonnę, która kojarzy jej się z walizką. Problem relacji artystki z wnukami polegał na tym, że Stryjeńska nie chciała mówić po francusku. Uważała, że jeśli nie mówi dobrze, to w ogóle nie będzie się odzywać. Były zachowania wręcz okrutne, gdy wnuczka podchodziła do niej w autobusie czy kościele i ona odpowiadała - ale ja pani nie znam. Niezwykłą rozmową dla mnie była rozmowa z pierwszą żoną syna Stryjeńskiej. Dzięki niej wiem, jak umierała Stryjeńska. U Stryjeńskiej zdiagnozowano schizofrenię. W ostatnich tygodniach życia opiekująca się nią ciocia, całe noce siedziała ze Stryjeńską, która potwornie się bała.
- Zofii Stryjeńskiej spełniło się marzenie z dzieciństwa. Poświęciła wszystko, by móc zostać głośną artystką.
Opracowuję teraz pamiętniki i tam znalazłam drugą część modlitwy:"Panie Boże odbierz mi wszystko, rodzinę, miłość, ale daj mi sławę". Stryjeńska po latach napisała, że dość skrupulatnie ją Pan Bóg rozliczył, ale sławy jej nie dał - co jest nieprawdą.
- Może dzisiaj byłaby zadowolona, kiedy na nowo jest o niej głośno.
Myślę, że miałaby do mnie pretensję, bo jej nie oszczędzam.
- Łatwiej się pisze o osobach, które już nie żyją?
Tak, to prawda.
- Kogo następnego dla nas pani odkryje?
Właśnie chcę zrobić sobie przerwę od biografii. Mam w głowie książkę o śmierci, przygotowuję też tom z reportażami. W głowie mi kołacze Zuzanna Ginczanka. ale to może za kilka lat albo wcale.