Kanał La Manche, czyli odcinek łączący Francję z Anglią albo tak jak w twoim przypadku Anglię z Francją, który w najwęższym miejscu ma szerokość 32 kilometry. Byłem pływakiem, więc jestem w stanie sobie wyobrazić, jaki to jest dystans do pokonania. Niewyobrażalnie trudny byłby w wodzie basenowej, gdzie zbiornik jest zamknięty i wszystko jest bezpieczne. Co czułaś, kiedy dopłynęłaś? Przygotowywałaś się do niego długo.

Jak wyszłam z wody, nie wiedziałam, co się dzieje. To było wzruszenie i szok. Bardzo dużo emocji, wszystkie bardzo intensywne i pozytywne. Chyba się tam poryczałam. Na plaży, gdzie wylądowałam, była grupka francuskich kibiców, którzy wiwatowali, bili brawo. To nie było takie samotne dopłynięcie, tylko faktycznie tam byli ludzie, którzy też się cieszyli. Byłam szczęśliwa.

W ogóle to płynięcie było dobre. To płynięcie było takie moje. Byłam całą sobą w tym płynięciu i znalazłam tam to, po co płynęłam, czyli doświadczenia czysto estetyczne związane z kolorami  wody, z poczuciem wielkiej przestrzeni, z odnajdywaniem różnego gatunku meduz po drodze i po prostu byciem w tym płynięciu. Było też dużo trudnych momentów, ale było tak, jak sobie wymarzyłam. To też było dla mnie zaskakujące, bo się obawiałam, że się okaże, że to nie jest takie, jakie sobie wymarzyłam. Marzenia pokryły się z rzeczywistością, to cudowne uczucie.

Jeżeli ktokolwiek płynął promem między Francją a Anglią, to widział, że to jest olbrzymia masa wody, fale, prądy, warunki. Nie można powiedzieć, że coś się pokonało, bo po prostu ta woda pozwoliła mi w danym momencie przepłynąć siebie. Byłam dobrze przygotowana fizycznie i psychicznie, mentalnie, natomiast tutaj trzeba mieć dużo pokory, bo człowiek jest nikim w świecie tego żywiołu. Pozwolił mi ten kanał na bycie w tym płynięciu i doświadczeniu przez tyle godzin, więc jestem mu wdzięczna.

Ile godzin to zajęło? 12 godzin z haczykiem, tak?

Tak, 12 i pół. Spodziewam się, że mogę płynąć i 20 godzin, bylebym wylądowała we Francji. Te 12 i pół godziny faktycznie mnie zaskoczyły. Warunki były sprzyjające, ja też potrafiłam je wykorzystać, potrafiłam płynąć szybko tam, gdzie powinnam płynąć szybko, żeby wykorzystać prądy, zdążyć się załapać na jakiś prąd, bo to jest zawsze taka gra, to nie jest proste płynięcie.

Między Anglią a Francją są 32 kilometry, natomiast rzeczywiście przepłynęłam 40 kilometrów. Tego tak się nie czuje, bo część płyniesz gdzieś tam, próbujesz się przebić przez jakiś prąd, a są fragmenty, gdzie płyniesz zgodnie z prądem, z jakąś taką kosmiczną prędkością. Trzeba się zgrać z tą wielką wodą, falą, żeby to dobrze wykorzystać.

Dokonałaś tego jako osoba z niepełnosprawnością narządu ruchu. Czy w jakichś innych momentach odczuwałaś tę swoją niepełnosprawność? Czy coś cię może zaskoczyło w innych sytuacjach podczas przepłynięcia kanału La Manche?

Moja niepełnosprawność wiąże się z tym, że mam trochę mniejszą masę mięśniową w jednej nodze, mam też dosyć specyficzne ustawienie stopy pod kątem prostym, więc ta noga jest bardziej hamulcem niż elementem napędowym w trakcie płynięcia. Staram nią ruszać, ale raczej jest balastem.

Przez to, że ona się nie rusza w trakcie płynięcia, ma też trochę gorsze krążenie, więc próbowałam zwrócić uwagę, żeby jednak czasem nią poruszać, żeby nie następowało wychłodzenie tej nogi. Jedyna taka dolegliwość była związana z takim poczuciem trochę zesztywnienia w niektórych momentach. Mam też od kilku lat endoprotezę stawu biodrowego i czułam pewien rodzaj zesztywnienia.

Bałam się trochę, że to zesztywnienie przerodzi się w ból, więc musiałam poruszać nią w innych kierunkach, żeby się rozruszała, ale tak jak mówisz, żyję z tą nogą 43 lata, więc trochę się przyjaźnimy już nawet. O rzeczach, które mi przeszkadzają, wynikających z niepełnosprawności wiem nie od dziś. To jest element bycia mną, ale nic dodatkowego. Trzeba otwarcie przyznać, że ta noga jest raczej hamulcem niż elementem napędowym, ale taka już jestem. 

Rozmawiałem kiedyś z jednym z biegaczy ultra, który pokonuje maratony po trasach górskich czasami nawet koło 100 kilometrów. Powiedział: Marcin tam na trasie, gdzie już biegniesz, gdzie walczysz ze swoimi ograniczeniami, ze swoimi słabościami, nie liczy się tak naprawdę siła mięśni, siła organizmu, tylko sama głowa”. O czym człowiek może myśleć w takiej zimnej wodzie, gdzie jest pewnie ciemno, gdzie nie widzi za bardzo, gdzie płynie? 

Dużo jest takich rozkmin, ile procent w tego typu wysiłkach stanowi głowa, ile przygotowanie fizyczne. Jedno bez drugiego nie ma szansy zaistnienia. Fizycznie byłam świetnie przygotowana i mentalnie myślę, że też. 

Wystartowaliśmy w nocy, więc pierwsze półtorej godziny było ciemno. Nie mam problemu z nocnym pływaniem. Na całej trasie nie miałam stanów lękowych. Natomiast to, o czym się myśli, to są chyba takie dwie kategorie. Jedna rzecz to są myśli, które przychodzą po prostu do głowy, te tysiące myśli, na które nie masz wpływu, które się pojawiają i one są różne - od tego, czy żebym pamiętała, żeby zapłacić ZUS, jak wyląduję, przez to, że, jest druga godzina, to chyba nie dopłynę, skoro jest tak dziwnie już na samym początku. Druga grupa myśli to są te myśli, które sama wprowadzam. Lubię zapraszać różne wydarzenia, różne osoby do swojej głowy w czasie płynięcia i sobie siedzieć w tych myślach, to są takie myśli z wyboru. Wśród tych myśli z wyboru dużo jest takich myśli bardzo prostych, związanych z koncentracją na teraźniejszości. Ponieważ mam takiego świra przyrodniczego, byłam skupiona na tym, żeby wypatrywać meduz. Na początku byłam bardzo zmartwiona, bo było ich strasznie mało.

Nie bałaś się, że cię nie poparzą?

Poparzyła mnie finalnie jedna. To było raczej przyjemne niż bolesne, więc skupiałam się na doświadczeniu tego, co się dzieje teraz, jak bardzo słona jest ta woda, czy jest tylko słona, czy już gorzka z tej słoności, jak słońce świeci, co się dzieje. Jeżeli chodzi o takie myślenie, ile mi zostało, ile przepłynęłam, to nie.

Francja pojawia się dosyć szybko i dosyć szybko ją widać. Wiem, że to zupełnie nic nie znaczy, że ją widzisz, że to może być wieczność. O tym, że mam to, pomyślałam jakieś może 200 metrów przed końcem. Prawda jest taka, że ja nie ukształtowałam tego podejścia sama. Pracuję od wielu lat z Danielem Krokoszem, psychologiem sportu, z którym robimy superrobotę. Pracujemy nad tym, żeby wiedzieć, że myśli są po prostu myślami, a nie rzeczywistością, a rzeczywistość jest gdzie indziej i żeby wracać do tej rzeczywistości i łapać to, co jest dla mnie ważne, wartościowe i istotne w tym płynięciu.

Nie mam serca cię zatem pytać, co będzie dalej.

Nie, nie pytaj, bo nie musi być nic dalej. Bo to nie wygląda tak, że zawsze trzeba skakać najwyżej i pływać najszybciej, pokonywać jakieś rzeczy.

Niesamowite jest to, jak ty to świetnie o tym opowiadasz i że ty tego kanału nie zdobyłaś, tylko go przepłynęłaś i on ci to umożliwił. Miałaś za sobą kilka nieudanych prób, gdzie warunki spłatały ci figla, Kanał powiedział nie i tego nie zrobiłaś.

Dokładnie tak. Mam jeszcze taką jedną ciekawostkę, którą bym chciała powiedzieć. Coś, co może być jeszcze bliższe twojemu pływackiemu sercu.

Najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu też przy asyście mojej łódki, mojego kapitana, odbędzie się pierwsza próba przepłynięcia kanału przez osobę niewidomą. Będzie dziewucha, która startowała normalnie, jest medalistką paraolimpijską, będzie podejmowała próbę przepłynięcia kanału właśnie nie widząc tego piękna, tej wody.