Czym jest ustawa antyhejterska?
Kilka dni temu w Sejmie odbyło się pierwsze czytanie tzw. ustawy antyhejterskiej. Nowe przepisy dawałyby osobie dotkniętej hejtem możliwość złożenia tzw. „ślepego pozwu”. Na podstawie tego pozwu sąd będzie mógł zażądać danych umożliwiających identyfikację sprawcy. Czy państwo ma rzeczywiście wszystkie narzędzia, żeby dotrzeć do hejtera i go ukarać?
I tak, i nie. Ta ustawa ma za zadanie rozwiązać problem hejtu w internecie. Innymi słowy sytuację, w której na jakimś portalu społecznościowym, głównie mówimy o Facebooku czy Platformie X, osoba nam nieznana napisze w stosunku do nas czy wobec nas jakiś obraźliwy komentarz, serię komentarzy bądź jakieś informacje, które mogą nas zniesławiać. Cały czas mówimy o projekcie ustawy. Do tej pory osoba poszkodowana takim komentarzem miała bardzo ograniczone możliwości działania.
Odpowiedzią na ten problem jest złożony projekt nowelizacji kodeksu postępowania cywilnego, który właśnie wprowadza ten „ślepy pozew”. Jeżeli składamy pozew przeciwko komuś, to musimy powiedzieć przeciwko komu. Musimy podać jego dane. Tutaj nie wiemy, kim jest ten hejter. W związku z tym nie dało się złożyć takiego pozwu. Teraz będzie można złożyć powództwo do sądu, gdzie przedstawi się zrzuty ekranu tegoż Facebooka, tegoż X bądź dowolnego innego portalu i podać, że nie jesteśmy w stanie ustalić, kim jest ta osoba. Do gry wchodzi więc sąd, który w terminie 7 dni od złożenia pozwu występuje z żądaniem do usługodawcy, u którego doszło do naruszenia dóbr osobistych, o nadesłanie wszystkich posiadanych danych pozwanego. Innymi słowy sąd zwraca się do Facebooka, do platformy X.
Czy te platformy przekażą te dane?
Duża szansa, że nie przekażą, ale wyobraźmy sobie, że jednak by przekazały. Mają na to 7 dni. To, co identyfikuje tego hejtera to jest m.in. adres IP. Ten z kolei nadawany jest przez dostawcę systemu teleinformatycznego. Drugi krok polega więc na tym, że sąd po uzyskaniu adresu IP zwraca się do tego przedsiębiorcy telekomunikacyjnego. Dostawca w ciągu 7 dni musi odpowiedzieć, komu nadał ten numer. Innymi słowy, coś co wcześniej osoba (poszkodowana – red.) musiała robić na własną rękę, w zasadzie z zerową szansą na powodzenie, teraz będzie robił wymiar sprawiedliwości.
To jeśli np. ktoś napisze w sieci o mnie, że jestem pijakiem i złodziejem, i zgłoszę się z tym do sądu, to ten potraktuje mnie poważnie? Które powództwo będzie traktowane poważnie, a które nie?
Czas pokaże. Nie wiemy, w jaki sposób sądy będą do tego podchodzić. Jeżeli takie przepisy wejdą w życie, będzie miał pan możliwość ustalenia, kto napisał, że jest pan pijakiem i złodziejem. To pozwoli panu ewentualnie prowadzić dalsze etapy postępowania. Oczywiście, założeniem ustawy jest też to, że będzie to w pewien sposób jakiś hamulec ograniczający się. Nagle przestajemy być totalnie anonimowi. To poczucie, że mogę powiedzieć i napisać wszystko, bo nikt mnie nie złapie, nikt mi nic nie zrobi. W związku z tym mogę wylewać hejt, swoje żale i obrażać dowolną liczbę osób. Musimy pamiętać, że jest narzędzie, które może służyć do pociągnięcia mnie do odpowiedzialności za słowa, które wypowiedziałem.
Otwieramy drzwi do cenzury w internecie?
Tego bym nie powiedział. Granica pomiędzy hejtem a wolnością słowa zawsze będzie obecna, tylko gdzie ona jest. Czy, jeśli ktoś napisze, że redaktor Bańka jest kiepskim redaktorem, to już jest hejt? Czy to już jest jakaś informacja zniesławiająca, czy po prostu dopuszczalna krytyka? Ta linia będzie języczkiem u wagi w przypadku rozstrzygnięć sądowych. Problem hejtu, takiego ordynarnego, oczywistego, niszczącego życie prywatne, zawodowe, jest oczywisty. Hejt jest wykorzystywany do walki przeciwko przedsiębiorstwom. Wynajmę armię trolli, która będzie pisała, że, na przykład, mój główny i jedyny konkurent świadczy bardzo słabe usługi. Mogę cokolwiek wymyślić, co finalnie doprowadzi do upadku takiego przedsiębiorcy.
Pojawia się problem skuteczności tych rozwiązań. Gdy ktoś korzysta z VPN-u, z jakichś innych serwerów pośredniczących, sieci firmowej – adres IP nic nam nie powie. Firma, która jest identyfikowana pod jednym adresem IP, może zatrudniać nawet 500 osób.
To bezzębne przepisy.
Nie, cały czas mówimy o projekcie. Kilka rzeczy trzeba będzie jeszcze poprawić. Część tego rozwiązania, to działania prewencyjne. „Uważaj, bo już przestajesz być anonimowy. Możemy wykorzystać aparat państwa do tego, żeby cię ścigać”.
Czym są "slappy"?
Chciałbym zapytać o „slappy”, czyli strategiczne pozwy przeciwko partycypacji społecznej. Firmy, rządy, składają je przeciwko aktywistom i dziennikarzom. Nie chodzi jednak o to, żeby wygrać, ale o to, żeby nękać aktywistę, dziennikarza. Ostatecznie, żeby sobie dali spokój. Dlaczego Polska jest tak temu przychylna?
Nie wiem, czy jest przychylna, ale rzeczywiście we wszystkich rankingach Polska jest na pierwszym miejscu państw, w których ta liczba „slappów” jest największa. To są pewne braki proceduralne w polskich przepisach. W kwietniu tego roku uchwalona została dyrektywa Parlamentu Europejskiego właśnie w sprawie ochrony osób, które angażują się w debatę publiczną przed bezzasadnymi roszczeniami.
To jest dyrektywa, która wymaga od państw członkowskich wprowadzenia w ciągu dwóch lat przepisów dotyczących minimalnych standardów w zakresie ochrony osób fizycznych i prawnych, które uczestniczą w debacie publicznej. Przykładowa sytuacja: dziennikarz, w ramach dziennikarskiego śledztwa, pisze artykuł o bardzo majętnej firmie, która narusza prawo, na przykład wylewa ścieki do rzeki. Ta firma, reprezentowana przez sztab prawników, wytacza milionowe powództwa przeciwko temu jednemu dziennikarzowi lub małej lokalnej gazecie. Taka redakcja stanie przed ogromnym dylematem. Albo się uciszę i nie będę drążyć sprawy, albo cały majątek wydam na obsługę prawną i wieloletnią walkę przed sądem.
Dyrektywa ma temu przeciwdziałać, zobowiązując państwa członkowskie do wdrożenia przepisów, które będą zapobiegały tego typu sytuacjom, między innymi poprzez wprowadzenie katalogu przesłanek. One mają wskazywać, że takie postępowanie jest „slappowe”, ma na celu tłumienie debaty publicznej, umożliwiając sądowi już na bardzo wczesnym etapie uznanie bezzasadności takiego roszczenia i odrzucenie powództwa. W ogóle nie przechodzimy na ten dalszy etap procesu. Sąd, badając tę sprawę, ocenia, że to jest ewidentny przykład tego, że ktoś, dziennikarz, społecznik ma być uciszony. Wtedy to powództwo oddala.
Pytanie, czy nie należałoby przejrzeć już istniejących przepisów. Często przywoływany przykład, tzw. „lex Ardanowski” i utrudnianie polowań, za które można trafić na rok do więzienia. Przeciwników, ekologów, obrońców zwierząt nie brakuje, i też są częścią debaty publicznej.
Tu mamy trochę inną sytuację, bo mamy przepis prawny. Powództwo przeciwko aktywiście, który chce przeszkadzać w polowaniu jest niepotrzebne, po prostu zostanie złożone zawiadomienie albo zawiadomiona policja. Aktywista narusza de facto prawo.
Lepszym przykładem jest historia prof. Dulaka, wybitnego profesora nauk biologicznych, wielokrotnie wymienianego w prestiżowym rankingu najlepszych naukowców na świecie, który zajmował się między innymi komórkami macierzystymi. Wskazywał on na nieskuteczność wszystkich terapii oferowanych przez podmioty, które oferują magiczne właściwości czy możliwości korzystania z tychże komórek macierzystych. Za podnoszenie argumentów naukowych, absolutnie zasadnych, przy wsparciu wielu innych naukowców, dostał wiele powództw z Polskiego Banku Komórek Macierzystych na ogromne pieniądze, żeby zaprzestać zniesławiania. O jakie zniesławianie chodzi? Mamy wybitnego, światowego naukowca, który mówi, że to po prostu nie działa, tak? Że to jest nabijanie ludzi w butelkę, wyciąganie od chorych ludzi setek tysięcy złotych za coś, co nie ma żadnego naukowego uzasadnienia. To jest właśnie przykład powództwa dużego zamożnego podmiotu wobec światowej klasy naukowca, który ośmielił się powiedzieć: szanowni państwo, to, co oferujecie za grube pieniądze, po prostu nie ma podstaw naukowych. Przytłaczamy naukowca dużą ilością pozwów, żeby przypadkiem nie pracował dalej naukowo.
Przepis, który pozwoli sądowi już na wstępnym etapie odrzucić sprawę, z uwagi na to, że zachodzi podejrzenie „slappu”.
Powinniśmy nawet pójść dalej. U nas tych powództw jest bardzo dużo, jak na skalę europejską. Powinien być szerszy zakres przesłanek, większa dopuszczalność oceny przez sąd tej bezzasadności.
Z dyrektywy wynika obowiązek zapewnienia mechanizmu wczesnego oddalenia roszczenia, które ma zmierzać do stłumienia debaty publicznej na jego oczywistą bezzasadność. Języczkiem u wagi w tym wszystkim jest owa „oczywista bezzasadność”. Zarzuty, które mogą być podnoszone w stosunku do tej nowelizacji są takie, że może to być czasem ograniczenie wolności słowa. Ktoś naprawdę może niezasadną krytykę wobec mnie stosować, a moje roszczenie może być od razu odrzucone przez sąd, z uwagi na ryzyko „slappu”. To broń obosieczna. Cel jest bardzo słuszny. Życie jednak pokazuje, że czasem przepisy uchwalane w słusznym celu, mogą być wykorzystywane przez osoby w przeciwnym kierunku.