Wczoraj Grupa Azoty przedstawiła wyniki za II kwartał 2024 roku. Spółka odnotowała straty przekraczające 383 miliony, przy stracie przekraczającej 540 milionów w II kwartale roku 2023. Jak pani ocenia postępy związane z restrukturyzacją spółki?
- Ostatnie lata dla Grupy Azoty były dramatyczne. Poprzednicy nie podejmowali odpowiednich decyzji. Jak pan pamięta, na koniec 2023 były ponad 3 miliardy straty. To wielkie pieniądze. Rok wcześniej już było widać, że takie straty będą. Należało działać, żeby spółkę ratować. Trzeba było naprawiać to, co przez 7 poprzednich lat się zepsuło. Warunki zewnętrzne miały na to wpływ, ale firmy chemiczne na całym świecie nie są w tak złej sytuacji. Potrzebna była racjonalizacja kosztów. Były wielkie pieniądze na sponsoring, na składki na różne fundacje.
Mamy też zawiadomienie do prokuratury. Widać te zmiany związane z restrukturyzacją?
- Widać. Jak psuło się przez 8 lat, w pół roku zarządzania przez nowe władze spółki cudów się nie da zrobić. Zmiany widać. Są ograniczone pensje zarządzających, funkcji jest mniej, wycofano się ze sponsoringów i danin nałożonych na spółki skarbu państwa. Masa dobrych działań już jest. Przez tyle lat podejmować złe decyzje i oczekiwać, że w pół roku wszystko się uda odwrócić? To nie jest rozsądne. Sporo pracy przed nowym zarządem.
Jest porozumienie z Orlenem ws. polimerów. Spółka zamknie 22 instalacje, wycofa się też z kilku inwestycji. Obecne władze i związkowcy mówią to samo – bez zatrzymania napływu nawozów ze wschodu problem pozostanie. Jakie narzędzia ma tu rząd?
- To jeden z problemów do rozwiązania. Były fatalne decyzje ws. nowych linii technologicznych. Jeśli ponad 8 miliardów poszło do Polic i one nie pracują na takich obrotach, na jakich by mogły, żeby spłacać kredyt na nie zaciągnięty, to tam też ktoś podjął złe decyzje. Trzeba to rozliczyć, liczę, że takie audyty Grupa Azoty robi. Byłam na spotkaniu z zarządem, związkowcami. Dzisiaj zarząd dwoi się i troi, współpracuje ze związkowcami. Przypominam sobie nasze działania sprzed dwóch lat, gdy próbowałam interweniować ze związkowcami w Grupie Azoty, ale Solidarność była zachwycona. Ułożenie spraw pracowniczych, finansów, dobrego zarządzania nieco potrwa. Dzisiaj trzeba zacisnąć pasa.
Można coś więcej zrobić ws. rosyjskich i białoruskich nawozów, które przez redystrybucję płyną z Ukrainy?
- Można. Musi to zrobić cała Unia. Poprzednicy nie rozmawiali z Unią, ale się kłócili. My rozmawiamy. Liczę, że te napływające nawozy i produkty na nawozy, będą sprawnie zatrzymane. Różne polskie firmy, które korzystają z tego, przestaną to robić. Do zrobienia jest dużo w Grupie Azoty i w jej otoczeniu. W porozumieniu z UE mogą być kolejne restrykcje. Napływ nawozów może być mniejszy, ale potrzeba czasu. Gdyby wszyscy umieli rozmawiać i znali wspólny cel, byłoby łatwiej. Poprzednicy tego nie robili. My zaczynamy rozmowy od zera, a to wymaga czasu.
Widzi pani realną szansę na budowę wschodniej obwodnicy Tarnowa? Na wariant, który znamy od lat, nie ma pieniędzy.
- Ten wariant jest wpisany do programu, który poprzednicy nazwali 100 obwodnic na 100-lecie Niepodległości. Ktoś jednak zapomniał, że trzeba zmienić prawo. Miasto nie ma wystarczających dochodów i żąda się 300 milionów z kasy miejskiej. To nie jest łatwe. Po to był program, żeby miał mądre finansowanie. To była jednak wydmuszka. Obwodnice nie powstały, Tarnów czeka. Wydano wcześniej sporo pieniędzy na przygotowanie, dokumenty. Miliony zostały wyłożone z kasy miasta, kasy GDDKiA. Ktoś uznał, że to wyrzuci do kosza i zaczął rysować inną obwodnicę. To przykład marnotrawienia szans i pieniędzy. To kolejny przykład, gdy poprzednicy nie liczyli się z publicznym groszem.
Kiedy się doczeka i pod jakimi warunkami?
- Pod warunkiem że znajdziemy pieniądze i mądre rozwiązanie. Sześć obwodnic w tej części Polski powinno było powstać z tego programu. Nie powstało. Szukamy takiego rozwiązania problemu, żeby pieniądze z UE zasiliły ten budżet. Obwodnica ma wszystkie zgody, pozwolenia i czeka na realizację. Zabraliśmy się za to, gdy został zmieniony rząd. Poprzednicy nie widzieli takiej możliwości. Centrum Tarnowa – osiedle Zielone, aleja Jana Pawła - jest rozjeżdżane przez tiry. To wielka uciążliwość dla mieszkańców. Pracujemy nad tym. Z ministrem Klimczakiem znajdziemy pieniądze, które pomogą miastu.
Potwierdza pani pomysł KO, połączenia wyborów prezydenckich z referendum ws. aborcji? Takie informacje pojawiają się w mediach od kilku dni.
- Informacje medialne to jedno, rzeczywistość to drugie. Zadajmy to pytanie tym, którym zależy na referendum. Pewnie odpowiedzą.
W wymiarze politycznym byłoby to głosowanie nie tylko przeciwko kandydatowi PIS, ale też przeciwko kandydatowi Trzeciej Drogi, której politycy od dawna przekonują do referendum. Jeśli doszłoby do takiego połączenia głosowania, jak mogłoby brzmieć pytanie?
- Nie lubię gdybać. Jak będzie referendum, porozmawiamy. Mamy takie doświadczenia, że niestety referenda nie są dobrym pomysłem, bez znaczenia, z czym są połączone. Liczę na naszą odwagę, nie na referendum. Jeżeli jednak będzie, wtedy osoby wnioskujące o referendum, napiszą pytania.
Jeszcze lekcje religii w szkołach, mamy gorącą dyskusję. Jakie formy przekwalifikowania zaproponują państwo katechetom, z których część należy do ZNP? Słyszymy zapowiedzi bezpłatnych studiów podyplomowych. Jakich?
- Trzeba pytać tych, którzy będą się chcieli przekwalifikować. Nie ma ograniczenia godzin religii teraz. To kwestia przyszłego roku szkolnego. Teraz jest mądra decyzja, żeby oceny z religii nie wliczać do średniej. Nauczyciele są wszechstronni, potrafią wybrać sobie kierunek i przedmiot, gdzie nauczycieli brakuje. Sami nauczyciele też wiedzą, w czym czują się dobrze. Oni wybierają przedmiot najlepszy dla siebie.