- A
- A
- A
Trzech Króli z Janem Kantym Pawluśkiewiczem
Specjalne wydanie „Południka CaféJan Kanty Pawluśkiewicz
-
-
-
-
-
-
-
crop_free
1
/ 7
Symbolika Trzech Króli, Morze Czerwone w malarstwie (żel-art) Jana Kantego Pawluśkiewicza, „Cicha noc” w języku koreańskim, Muzyka Mozarta na instrumentach indyjskich i pieśń „Świecie nasz” w pełnym niespodzianek wykonaniu…
Specjalnym gościem ELŻBIETY I ANDRZEJA LISOWSKICH w święto Trzech Króli był JAN KANTY PAWLUŚKIEWICZ - kompozytor (muzyki teatralnej, filmowej, piosenek) i malarz (specjalizujący się w technice żel-art), współzałożyciel zespołu „Anawa”, artysta przez wiele lat związany z krakowską „Piwnicą pod Baranami”.
Andrzej Lisowski: Czy nie sądzi pan, że Trzech Króli, o których będzie za chwilę mowa, czy magów, jak chcą inni, którzy przybyli do stajenki w Betlejem, że to była pielgrzymka, taka pierwsza ważna historycznie podróż, symboliczna dla świata chrześcijańskiego? Czy pan myśli w muzyce, czy też w malarstwie, takimi skojarzeniami historycznymi, legendami, opowieściami? Czy te historyczne umocowania ważne są w pana twórczości?
W znacznym stopniu, ale najpierw muszę się odnieść do tego, co Pan mówił na początku. Cytując Wiesława Dymnego, muszę powiedzieć "Kapkę" poznałem się na "indo", dzięki krótkiemu wykładowi pani Elżbiety w pobliskiej restauracyjce, na temat Trzech Króli też, inaczej mówiąc magów. Dlaczego magów?
Elżbieta Lisowska: Dlatego, że w tekście greckim jest użyte 'magoi', jest to określenie na perskiego "magus, mag". A mag to był zoroastryjski, zaratrusztiański kapłan. To stara religia, która była w Iranie jeszcze przed Islamem, narodziła się ok. 1200 r. p.n.e. I magowie to byli z jednej strony kapłani, ale Grecy nazywali tak wszystkich ludzi, którzy posiadali wiedzę. Gdybyśmy tak popatrzyli na ten rdzeń indoeuropejski, co on znaczy: ten, który posiada moc. To byli astronomowie, astrologowie, którzy posiadali wiedzę. Z drugiej strony, Trzej Królowie na pewno pochodzą z terenu szeroko pojętego Iranu. Musieli bardzo długą drogę przebyć. A gwiazda? Kiedyś, gdy podróżowało się morzem, pustynią, trzeba było mieć punkt odniesienia. Tym punktem odniesienia były gwiazdy.
Naturalnie. Nie mówię tak, dlatego że podróżuję w kierunku gwiazd. Gwiazdy lekceważę, aż wstyd mi się przyznać. Piękny wstęp pani tu powiedziała. Rozpoczął pan Andrzej o podróżach, skojarzeniach, historii. Jakie elementy z tych wymienionych mają znaczenie? Wszystkie. Myślę, że najważniejszym jest ten, który Państwu też jest bliski – to jest elementarny, podstawowy ruch. Nie zmiana miejsca – niedostrzegalny ruch. To jest sytuacja przypisywana nie tylko do bezustannej wędrówki, istoty bytu. Natomiast w sztuce, mzyce ruch jest czymś podstawowym.
A,L.: Mamy dla Pana mały prezent.
[muzyka]
A.L.: Jak Pan myśli, skąd ta muzyka, interpretacja, wykonanie?
Moje próby odgadnięcia mogą być zbyt radykalne, ponieważ we wczesnej młodości, kiedy kontakty z zagranicą były bardzo ograniczone, mimo wszystko moje towarzystwo podhalańskie wykazywało w tym kierunku nie tylko dynamikę, ale też znajomość sprawy. Ten tekst rozbrzmiewał też w okolicy Turbacza. Więc ta piękna kolęda w transkrypcji, ma na pewno coś z "indo", ale "kapkę" z "indo". Mi się wydaje, że to jest jakiś Paragwaj.
E.L.: W drugą stronę. To koreańska interpretacja "Cichej nocy".
Czułem, że na wschód, tylko żeby troszeczkę ożywić, to powiedziałem Paragwaj...
A.L.: Jeszcze dopowiemy, że utwór ten pochodzi z płyty, na której nagrano w Muzeum Jednej Kolędy w Salzburgu właśnie wykonania "Cichej nocy", np. na harfie indyjskiej, na różnych innych egzotycznych instrumentach.
E: "Cicha noc" w ogóle śpiewana jest w 300 językach.
A.L.: Mieliśmy przyejmność zobaczyć fragment partytury, oryginalny zapis nutowy. Pierwsza wersja, pierwsze odtworzenie było na gitarze.
Podobno miało być to w kościółku, w zasypanej śniegiem alpiejskiej wiosce i...na organach?
A.L.: Pierwsza wersja, pierwsze odtworzenie było na gitarze.
Czyli na początku był rock – chyba tak trzeba powiedzieć.
E.L.: A kiedy Pan zasiadł do rocka po raz pierwszy? Do gitary, do klawiszy...
Do klawiszy organowych – bardzo wcześnie. Zaistniała trudna sytuacja w Nowym Targu, bo stamtąd pochodzę, mianowicie odszedł organista, ale nie na stałe, tylko znalazł gdzieś lepszą pracę i powstał wakat na stanowisku organisty. Nasze msze młodzieżowe, licealistów zawsze miały organistę, a ten odszedł. I wskutek jakiegoś towarzyskiego ruchu, ja zasiadłem za organami. I pojawiła się sytuacja dość dwuznaczna. Po trzeciej niedzieli wzrosła frekwencja o 35 %, jak ks. Jasiński wyliczył. Ale dwuznaczność sytuacji polegała na tym, że ja kompletnie nie znałem repertuaru tego poprzedniego organisty, materiałów źródłowych, więc nie po omacku, ale chciałem zbudować jakiś nastrój podczas mszy świętej. Nie chodziło o jakąś prowokację. Sądziłem, że porozumiewamy się językiem współczesnym i rodzajem estetyki, więc podczas podniesienia grałem temat z filmu "Rififi". Na zakończenie – "Ciao ciao Bambino"
A.L.: Weszło to na stałe do liturgii?
Na stałe nie. Natomiast proszę zobaczyć, jakie liberalne relacje panowały. Nikt mi nie zwrócił uwagi, gdyż nie było w tym mojej złej intencji. Niemniej jednak, dostrzegam, że muzyka, która nie przekazuje słowa, przekazuje stany emocjonalne. Mnie się wydaje, że ten temat z filmu "Rififi" bardzo dobrze pasował.
A.L.: Dla Pana muzyka jest taką swoistą podróżą? Podróżą było życie i twórczość Kantora. On o tym przypominał na scenie chociażby...
Nie chciałbym nadużywać tego słowa "podróż", bo całe życie jest jakąś podróżą. Tutaj jesteśmy na innym przystanku dla Państwa, i dla mnie. Ruch! W każdym interesie musi być ruch.
A.L.: "Świecie nasz" to jest piosenka ponadczasowa. Tak unosi nas, jakbyśmy lecieli samolotem, przemieszczali się z miejsca w miejsce. Po drodze jest burza, mgła, za chwilę słońce...
Myślę, że Pan Marek Grechuta, który jest autorem tekstu, wysłuchałby tego oczywiście ze zdumieniem najwyższym. Ten tekst Marka nie ma ortodoksyjnego przekładu do rzeczywistości. Dziś nie jest tak aktualny jak wówczas. Nie ma kaznodziejstwa.
A.L.:Trochę jak "Dziwny jest ten świat" Niemena... A gdzie Pana ciągnie w świat?
W taki ciężki odległy świat, mgielny z zatokami bengalskimi itd. Ciągnie mnie, ale tylko do pewnego stopnia – do wysłuchania dźwięków, ale przede wszystkim do obrazów. Państwa telewizyjna wersja podróży po świecie pomaga mi od lat w mojej działalności plastycznej.
E.L.: To się cieszymy.
A.L.: A dlaczego żel-art?
Żel-art w swojej istocie technologicznej polega na użyciu organicznych żeli hinduskich. Poprzez proces technologiczny mamy do nich dostęp w postaci...długopisów. To są Indie. Więc Państwa podróże po Dalekim Wschodzie to jest podróż w równoległej odległości...
A.L.: Był Pan w Indiach albo w ogóle w Azji?
Byłem w Chabarowsku aczkolwiek to nie są Indie, bardziej za Indiami. 400 km od Sapporo, blisko do Japonii. Jeśli zapytacie, czy odczuł Pan na plecach "powiew wschodu", odpowiem: kompletnie nie.To był zunifikowany Związek Radziecki w latach 70., dostarczał takich wrażeń, że atmosfera w Mińsku była dokładnie taka sama jak w Chabarowsku.
A.L.: Kiedyś spotkaliśmy się w korytarzu w Radiu Kraków i zaintrygowała Pana myśl, żeby podróżować tam, gdzie są termy. Dlaczego intryguje Pana woda, czyżby tak jak Hundertwassera?
Fenomenalny architekt, przede wszystkim malarz. Bardzo bliski mi jest w sensie kolorystyki, figuratywności.
A.L.: Hundertwassera zaintrygowała właśnie propozycja, żeby źródła, które odkryto na placu budowy, żeby nimi się zaopiekował i zaaranżował cały kompleks termalny.
Woda jest czymś, co przyszło do mnie dość późno; w tym sensie że odkryłem może 20 lat temu. Pływanie było moją fantazją od najmłodszych lat. Kiedyś pojawiło się nagle parę rzeczy, które trzeba było rozwiązać w dość krótkim czasie, a umysł mam, mówię za siebie, zwykle zabałaganiony. Nie chcę wchodzić w jakąś przesadną mistykę. To jest ten stan człowieka w wodzie, kiedy tracimy na ciężarze tyle, ile ta woda wyparła, jak mówi niezastąpiony Archimedes. Podobnie dzieje się z ciężarem intelektualnym. Woda w sposób nadzwyczajny go eliminuje.
A.L.: Do dzisiejszego dnia, Trzech Króli, idealnie pasuje muzyka Mozarta, słynne "Eine Kleine Nacht Music" w bardzo nietypowym wykonaniu.
E.L.: Jak się Panu podobało to indoeuropejskie połączenie wschodu i zachodu?
Dość. Nie jestem zwolennikiem takiego radykalnego przetwarzania, ale nie w tym rzecz. Skojarzyło mi się to mianowicie, że dźwięki Mozarta grane są na sytarze, na tabli, a to jest rzecz pomyślana jako coś lapidarnego, kameralnego. To jest geniusz Mozart, którego nutki poruszają umysły ludzi odległych o dziesiątki tysięcy kilometrów. Stosownie byłoby przywołać pamięć już niestety naszego wielkiego kompozytora Wojciecha Kilara, który kilka nutek spod Czarnego Dunajca ułożył w partyturze, zachwycają one słuchaczy w Mediolanie i Pittsburgu nawet.
A.L.: Wojciech Kilar odszedł niedawno od nas, ale pozostawił niesamowite zasoby muzyczne.
Ale to jest kilka nut z podhalańskich stoków, źródeł, natomiast przez geniusz Wojciecha Kilara tak ułożone, że są kwintesencją wspaniałej, nowoczesnej, współczesnej muzyki poważnej.
E.L.: Kiedy Pan maluje, co się pojawia najpierw: obraz, kształt, nastrój i dopiero potem kolor...? My nawet filmowaliśmy niektóre Pana obrazy inspirowane podróżami.
Państwo odkryliście ten przekręt, cały cykl wędrówki po Morzu Czerwonym, dość precyzyjnie wyartykułowany od poniedziałku do niedzieli, choć potwierdzony przez poznanego przypadkowo w Szczecinie kapitana żeglugi wielkiej. On mi powiedział: "Wie pan, tak wygląda tydzień na Morzu Czerwonym. To kiedy pan tam był?". Musiałem się z tego wymigać jakoś, bo ja tam nigdy nie byłem. Te elementy, o które Państwo pytacie, to jest kolor i kształt. Mam skłonność do figuratywności. Umożliwia najprostsze porozumienie: to coś przedstawia, z czegoś to się bierze. To nie jest rodzaj symboliki. Kształt wypełniony kolorami. Najlepiej porozumiewać się tym, co współcześnie jest proponowane.
Żyjemy w epoce celebrytów. Pan jest legendą. Jak się Pan z tym czuje, jako legenda zanurzona w świecie celebryckim, gdzie czasem samo istnienie i pokazanie się jest już działaniem i sztuką. Jak Pan godzi swoją wyobraźnię, swoją psychikę z tym światem, w którym dziś żyjemy, coraz mniej mistrzów, wartości...
Jeśli ruch nałożymy na czas, to powstanie już jakaś wartość. Jeśli nie sponiewieramy tego ruchu, tego czasu, który nam jest dany, to potem się okaże, że z tych małych elementów powstają jakieś rzeczy: czy to plastyczne, muzyczne, architektoniczne. Samopoczucie jest o tyle dobre, kiedy człowiek jest aspołeczny. Ale aspołeczność w moim rozumieniu polega na tym, by nie marnotrawić grupowo czasu.
E.L.: Bardzo mi się spodobało, to co Pan powiedział o tym, jak powstaje malarstwo i sztuka. Ale jest to też optymistyczne jeśli chodzi o życie, bo jesli popatrzymy, że składa się ono z takich maleńkich kolorowych fragmentów naszej twórczości, w gruncie rzeczy coś po nas zostaje, nie przemijamy całkowicie.
A.L.: Mamy dla Pana wiecznie żywego Mozarta, ale w kompletnie innej aranżacji i wykonaniu.
[muzyka]
A.L.: I jak?
Ja nie jestem zwolennikiem łączenia elementów, wiejskich i miejskich. To wskazuje jednak na fenomen porozumiewania się nutami z Salzburga - i grają to Indianie, Egipcjanie!
A.L.: Ten utwór pochodzi z płyty "Mozart w Egipcie cz. 2", płyty, którą nabyłem w ubiegłym roku w maju, w Paryżu. Czego by Pan życzył na koniec słuchaczom Południka Cafe, ludziom, którzy marzą o podróżowaniu, lubią ruch, o którym Pan mówił...?
Nowy Rok niesie z sobą zwykle fantazje. Fantazje na granicy maligny, fantazję imfomańską, infantylną, niewiarygodnie smętnych standardowych schematów po angielsku, po niemiecku, po bułgarsku, po turecku... wszystkiego dobrego, do siego roku! I to wszystko jest jakieś bogactwo naszej kultury, doświadczeń na pewnym poziomie. To jest jak z sikorką, której do szczęścia potrzebna jest łuska słonecznika i i oligarcha rosyjski, któremu zależy na tym, by był oblepiony złotemi i szmaragdami. I jak powiedział były minister kultury: między tą sikorką i oligarchą jest przestrzeń do zagospodarowania. Życzyłbym Państwu, żebyście znaleźli swoje miejsce w tej przestrzeni i żeby w tym miejscu w znacznym stopniu satysfakcjonowało Was to, co jest kultura duchową i kulturą materialną.
Komentarze (0)
Brak komentarzy
Najnowsze
-
22:05
Samiec bez penisa jest o wiele bardziej wojowniczy. Rozmnażanie wokół naczelnych
-
21:51
Torowiska hałasują, mieszkańcy i pasażerowie zatykają uszy, a szlifierki jak nie było, tak nie ma
-
20:29
Główny Inspektor Sanitarny: Wojewoda wskazał kandydata, ja musiałem ten wybór uszanować
-
20:10
Dramat na plebanii w Pisarzowej koło Limanowej
-
16:53
Kto będzie kierował MOCAK-iem? Jest konkurs na nowego dyrektora
-
14:41
Seniorze, oszuści wiedzą o tobie wszystko. Uważaj na „amerykańskich żołnierzy” i „samochód zastępczy”
-
13:43
„Zabijając Kasię, zabiłem siebie”. Najgłośniejsze zbrodnie Podhala
-
13:35
Wojewoda dopiął swego. Andrzej Hawranek nowym szefem małopolskiego Sanepidu
-
13:13
Kilka interwencji TOPR podczas świąt. Nocne poszukiwania turysty na Ciemniaku
-
12:57
Jaki będzie 2025 rok dla polskiego eksportu?
-
12:17
Drogie towary zmieniał w tanie. 52-latek wpadł w ręce policji