Tomasz Piekarski - przez prawie 30 lat służył w wojskach powietrznodesantowych w Krakowie. Ostatnio zajmowanym przez niego stanowiskiem było stanowisko zastępcy dowódcy 6. Brygady Powietrznodesantowej. Ukończył liczne kursy i studia zarówno w byłym Związku Radzieckim jak i Stanach Zjednoczonych. Jest autorem większości dokumentów i przepisów regulujących szkolenie spadochronowe w Wojsku Polskim. Opracował zrealizowaną koncepcję restrukturyzacji 6.BPD oraz doktrynę działań powietrznodesantowych Wojska Polskiego. Wyróżniony prestiżową nagrodą Buzdygana w roku 2011 za całokształt działalności w spadochroniarstwie wojskowym. Wykonał ponad 1 900 skoków ze spadochronem.

Jak zapamiętał pan dzień 4 czerwca?

- Lato 1989 r. To był przełomowy okres w moim życiu zawodowym. 4 czerwca zastał mnie we Wrocławiu, w szkole oficerskiej, gdzie byłem na kursie dla instruktorów spadochronowych. To bardzo prestiżowy, elitarny kurs. Starałem się przez wiele lat, żeby się dostać i udało się. Kurs zmienił całe moje życie profesjonalne, tak jak 4 czerwca, który tam przeżywałem, zmienił życie naszego kraju. Na okres wyborów wszyscy uczestnicy kursów mogli wrócić i głosowaliśmy w Krakowie.

Jakich zmian spodziewał się pan po wyborach?

- Na pewno nie oczekiwałem gwałtownych, rewolucyjnych, szybkich zmian. Układ sił politycznych wykluczał, że takie zmiany mogły nastąpić. W perspektywie krótkiej to oczekiwałem wyciszenia, uspokojenia sytuacji w kraju, zmiany kursu kraju, rozwoju kraju, zmiany z romantycznej na pozytywistyczną, na budowanie i koniec z walką, koniec z ideami - trzeba zabrać się za pracę.

Spodziewał się pan szybkich zmian w wojsku?

- Nie, bo wojsko jest z natury instytucją konserwatywną i może bardzo dobrze, że gwałtowne zmiany się nie odbywają. Jest to też mądrość wtedy rządzących, że nie dokonano gwałtownych, pod wpływem impulsu, zmian. To, czego oczekiwałem, to powrotu do etosu przedwojennego, do tradycji. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że tak to daleko dojdzie, że zupełnie zintegrujemy się z NATO i będziemy jednym z bardziej liczących się krajów w jego strukturach.

Które z pana oczekiwań zostały spełnione?

- Mniej lub bardziej, wcześniej lub później, ale wszystkie, a niektóre, np. integracja ze strukturami zachodnimi, przekroczyły moje oczekiwania. Namacalnym zmaterializowaniem się moich oczekiwań w moim przypadku był udział w licznych kursach, studiach w Stanach Zjednoczonych, we wspólnych misjach, najpierw w ramach programu Partnerstwo dla pokoju, które było przedsionkiem do wejścia do NATO, później już w NATO. Miałem to szczęście, że byłem w jednostce, która była praktycznie pierwszą, która wchodziła do NATO. Mogę powiedzieć, że byliśmy w NATO, jeszcze zanim całe siły zbrojne tam weszły.

Jakie były pana największe rozczarowania po 1989 r.?

- Największym rozczarowaniem jest kondycja naszej klasy politycznej. Zawiodłem się. Widzę hipokryzję, koniunkturalizm, podejmowanie decyzji pod wpływem impulsów chwilowych dla celów politycznych, nie uwzględniając dalekosiężnych implikacji. Po wojskowemu bym powiedział: nie raz chce się wygrać bitwę, a przegrywa się wojnę.

Mam też wrażenie, że politycy, pomimo tylu lat transformacji, w przeciwieństwie do żołnierzy, nie do końca rozumieją, czym faktycznie jest cywilna kontrola nad armią. Nie jest to np. ustalanie etatów na poziomie batalionu, wyznaczanie dowódców batalionów z poziomu ministra obrony narodowej. Jeśli chodzi o sferę profesjonalną wojska często były dość zaskakujące decyzje podejmowane dla celów politycznych, czasami, o zgrozo, PR-owskich. Jednym z najbardziej spektakularnych przykładów była gwałtownie przeprowadzona profesjonalizacja. Sama profesjonalizacja nie jest złą rzeczą. Dobrze, że się odbyła. Szkoda, że przy okazji zapomniano o powszechnym obowiązku obrony, który był tylko formalnym zapisem, natomiast nie był realizowany. Zdaję sobie sprawę, że obowiązek obrony, tak jak każdy obowiązek, nie może się spotkać z przychylnością społeczeństwa, ale takim obowiązkiem jest płacenie podatku i nikt nad tym nie dyskutuje. Takim obowiązkiem jest też powszechny obowiązek obrony.

Myślę jeszcze o jednej rzeczy, która bardzo mnie rozczarowała, a nawet spowodowała, że zawstydziłem się za nasz kraj. To był 10 kwietnia 2012 r. Każdy samolot mógł spaść, rozbić się, ale tej jeden nie mógł. To był dowód na to, że nie wszystko przez te dwadzieścia lat po transformacji funkcjonuje właściwie w naszym kraju. Był to duży zawód, duży cios dla mnie, chyba jak dla każdego Polaka, powód do wstydu, niestety. Osobiście to było duże przeżycie, bo znałem prawie wszystkich żołnierzy, którzy znajdywali się na pokładzie, od szefa sztabu generalnego, przez dowódcę wojsk lądowych, dowódcę wojsk specjalnych, a kończąc nawet na funkcjonariuszach BOR.

Co zalicza pan do największych swoich sukcesów w III Rzeczpospolitej?

- Moja kariera wojskowa rozwijała się w zasadzie w całości w III Rzeczypospolitej. Największym sukcesem jest chyba szacunek i uznanie moich podwładnych. Dla dowódcy, przełożonego nie ma chyba większej nagrody niż szacunek, uznanie podwładnych, którego doświadczyłem żegnając się z mundurem. Mówiąc nieskromnie przyczyniłem się do tego, żeby brygada, która poprzednio nazywała się desantowoszturmowa i nie miała sprecyzowanej tożsamości, stała się znowu typową powietrznodesantową, co było zgodne z tendencjami światowymi. Nie tylko wróciła do nazwy, ale zmieniła swoją strukturę - ikony i chluby Krakowa. Bo wszyscy - my, jako Krakowianie - powinniśmy być dumni, że mamy wspaniałe wojsko i jest to na pewno sukces, że ta brygada znowu jest taka. Wdrożona została doktryna, która obowiązuje w siłach NATO, także jesteśmy całkowicie kompatybilni w zakresie wojsk powietrznodesantowych z całym Sojuszem Północnoatlantyckim.

Co traktuje pan jako swoją osobistą porażkę?

- Bardzo walczyłem do końca mojej służby jako żołnierz zawodowy o zmianę podporządkowania 6. Brygady. Chciałem, żeby brygada była w strukturze wojsk specjalnych, co uważam za najbardziej adekwatne miejsce i zapewniające najlepszy rozwój i wykorzystanie operacyjne. Myślę, że nie zauważyłem, że oprócz życia profesjonalnego jest życie osobiste. Nie udało mi się ułożyć życia osobistego. To jest porażka.

Czy angażował się pan w działania polityczne lub społeczne w III Rzeczpospolitej czy nie starczało już na to czasu?

- Wykonywałem specyficzny zawód. Żołnierz zawodowy jest z definicji apolityczny i bardzo dobrze. Tak było i nie mogłem czynnie uczestniczyć. Jest to też dorobek naszej demokracji, że wojsko jest całkowicie apolityczne.

Jak zmienił się pana status materialny w ciągu ostatnich 25 lat?

- Nasz status wynika z tego, jakie mamy potrzeby. Jeżeli nie mamy ich zbyt wybujałych czy przesadnych - tak jak w moim przypadku i taką miarę zastosuję – to mogę powiedzieć przewrotnie, że mój status się nie zmienił. 25 lat byłem zadowolony z tego, co miałem i optymistycznie patrzyłem na życie. Teraz też nie mam sytuacji, żebym zarzekał, że mój status jest zły, więc względnie jest taki sam, natomiast bezwzględnie, tak jak u każdego on się poprawił na pewno.

Kto dla pana jest symbolem tych 25 lat?

- To pytanie na temat roli jednostki w historii. Wielkie zmiany, które zaszły, są wynikiem procesów społecznych i uwarunkowań w skali geopolitycznej jednostki. One zawsze były katalizatorami, które albo przyspieszały, albo opóźniały, albo kierunkowały te zmiany. Nie przywiązuję wielkiej wagi do poszczególnych osób. Zakładam, że niektóre osoby znalazły się we właściwym czasie, we właściwym miejscu. Postacie, które się same nasuwają: papież, Wałęsa. Można tez przewrotnie powiedzieć: A może to jest Jaruzelski? A może to jest Kiszczak? A może to jest Balcerowicz? Każdą z tych osób – może z szacunkiem dla papieża – można by zamienić przez kogoś innego. Nie wiem, czy jakby nie był Wałęsa, czy nie byłby ktoś inny, czy by to się inaczej potoczyło. Natomiast jest jeden bohater, którego by się nie dało zamienić, zbiorowy. To jest nasze społeczeństwo. Jest symbolem 25-lecia. Nasz naród, który tak mądrze zgodził się na wszystkie wyrzeczenia. Jak popatrzymy na świat, to jesteśmy wzorem dla wszystkich i nikomu tak się nie udało. Brawo dla naszego narodu!

(bk)

Patronat Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego

 

 


Partner Główny: