Terapia daremna a eutanazja – kluczowe różnice
Poseł Konfederacji Roman Fritz, przewodniczący Parlamentarnego Zespołu ds.Ochrony Życia i Zdrowia Polaków, 5 lutego 2025 roku przyrównał sytuację odstąpienia od terapii daremnej wobec pacjenta do jego eutanazji. W Sejmie oskarżono lekarzy o promowanie "cywilizacji śmierci".
Prof. dr hab. med. Wojciech Szczeklik i dr n. med. Jacek Górka stanowczo zaprzeczyli takim oskarżeniom. Jak zaznaczyli, eutanazja, czyli aktywne zakończenie życia człowieka, jest w Polsce zabroniona i nigdy nie jest stosowana w placówkach medycznych.
To oburzające, że takie słowa padają w polskim Sejmie. Było to zupełne mylenie pojęć, pan poseł zupełnie nie rozumiał całego tematu – mówi prof. dr hab. med. Wojciech Szczeklik.
Eutanazja polega na podaniu substancji, która natychmiast zatrzymuje akcję serca i kończy życie pacjenta. Z kolei terapia daremna to stosowanie procedur medycznych, które mają na celu przedłużenie życia osoby nieuleczalnie chorej w sposób, który jedynie prolonguje cierpienie, a nie poprawia stanu zdrowia.
Terapia daremna to jest stosowanie takich procedur medycznych, które podtrzymują funkcje życiowe u nieuleczanie chorego pacjenta, najczęściej przysparzając mu dużo cierpień. Taka terapia nie powinna być w żaden sposób stosowana, jest etycznie niedopuszczalna – wyjaśnia prof. dr hab. med. Wojciech Szczeklik.
Prof. Szczeklik podkreślił, że nie ma mowy o porównywaniu tych dwóch pojęć, ponieważ zaprzestanie terapii daremnej to nie jest to samo, co stosowanie eutanazji. Terapia daremna wiąże się z podtrzymywaniem funkcji życiowych u pacjentów, u których leczenie nie przynosi już żadnych rezultatów. Zamiast przynosić ulgę, takie działanie często powoduje dodatkowy ból i cierpienie. Jest to, jak mówi profesor, coś, czego należy unikać w każdym szpitalu.
Wzrost liczby przypadków „przenoszenia śmierci” do szpitali
Dr Górka zwrócił uwagę na niepokojący trend, w którym pacjenci, którzy powinni umierać w domu, trafiają na oddziały ratunkowe. Zjawisko to staje się coraz bardziej widoczne, szczególnie w przypadku osób w zaawansowanym wieku, które są nieuleczalnie chore. Często zdarza się, że rodziny decydują się na przewiezienie pacjenta do szpitala, licząc na to, że tam, z pomocą medyczną, umrą oni w bardziej "sterylnej" i kontrolowanej atmosferze.
Obserwujemy w ostatnim czasie pewien rodzaj próby pozbycia się śmierci z domu i wypchnięcia jej do szpitali. Nawet na naszym SOR-ze, w szpitalu wojskowym, widać pacjentów, którzy powinni umierać w warunkach domowych, w otoczeniu rodziny. Czasem są to pacjenci z domów pomocy społecznej, z zakładów opiekuńczo-leczniczych, niejednokrotnie przywożeni do nas wobec lęku personelu, który tymi pacjentami się zajmuje – mówi dr n. med. Górka.
Zjawisko to jest wynikiem społecznego lęku przed śmiercią, a także nadziei, że szpital jest miejscem, gdzie życie wciąż może zostać uratowane.
Człowiek umierający wygląda na osobę cierpiącą, na osobę, która jest w dyskomforcie. Sam akt umierania jest aktem, który dla osób bliskich jest bardzo ciężki do obserwowania. Ja obserwuję to od drugiej strony i ta rzeczywistość umierania w szpitalu jest dla pacjenta straszna, bo umiera on najczęściej sam, albo w otoczeniu ratownika medycznego, pielęgniarki, czasem lekarza. Nie ma możliwości pożegnania się z rodziną – tłumaczy dr n. med. Górka.