Wybierając się na fryzyjską wyspę Ameland w Holandii liczyliśmy właśnie na ten spacer po dnie morza. Wiedzieliśmy, że mocno cofa się ono dwa razy dziennie ale dopiero przyglądając się z bliska schodom specjalnie poprowadzonym do położonego niżej akwenu zobaczyliśmy jak w ciągu 45 minut odsłaniają się ostatnie stopnie a mewy, czarne bociany spokojnie zaczynają spacerować po srebrzącej się w słońcu tafli mokrego piasku...
Betran Campen - badacz z tutejszego Natuurcentrum - przekonuje nas, że oglądając z bliska życie morza lepiej poznajemy jego piękno, a dzięki temu skuteczniej możemy je chronić. Dotyczy to także miejscowej flory. Z 1300 gatunków roślin, które występują w całej Holandii aż 500 rośnie na wyspie Ameland, 50 z nich uznawanych jest za niezwykle rzadkiel, a 15 znalazło się na liście szczególnie chronionych gatunków.
Morze zaludnia się coraz bardziej. Krótki, godzinny spacer dostępny jest dla każdego ale tylko najbardziej zahartowani mogą wyprawić się na inną, pobliską wyspę. W wielogodzinnym marszu trzeba być przygotowanym na zapadnięcie się w grząskim mule nie tylko po kolana ale i po ramiona. To już namiastka szkoły przetrwania. W gotowości, w razie kaprysów morza, na szybką ewakuację, którą w razie potrzeby organizuje przewodnik z pomocą komórkowego telefonu.
Tylko 45 minut rejsu promem dzieli Ameland - turystyczną perłę Wysp Fryzyjskich - od stałego lądu (od portu Holwerd, do którego można dojechać autobusem z Leeuwarden). Wprawdzie rowery są wszechobecne w całej Holandii ale na tej wysepce żaden środek lokomocji nie może z nimi konkurować. Na tej niewielkiej (ok. 28 km długości i od 1,5 km do 4 km szerokości) wysepce jest aż 120 km rowerowych ścieżek (w całej Holandii jest ich ok. 30 tysięcy km). Wszędzie bez kłopotu można wypożyczyć rower a najbardziej atrakcyjne trasy biegną pośród morza wydm. Wyspa ma 3 tysiące mieszkańców, ale w letnie weekendy bywa tu ponad 30 tysięcy gości. Nie tylko spacerują oni po dnie morza ale i korzystają z uroków plażowania (cudowne, szerokie, piaszczyste plaże), oglądają w Nes siedemnastowieczne i osiemnastowieczne rodzinne domy komandorów lub (jeśli dopisze im szczęście jak nam) podziwiają niezwykłe ćwiczenia morskiej służby ratowniczej.
Jesteśmy w sercu wioski, do plaży jest co najmniej półtora kilometra. Najwięcej ludzi, wśród których przeważają turyści z lądowej części Holandii, otacza plac wokół domu przypominającego lotniczy hangar. Widać jednak wystający dziób łodzi. W pewnym momencie pojawiają się konie. Od 150 lat pomagają ratownikom a kiedyś podobno przybywały na dźwięk alarmowego dzwonka wcześniej od ludzi. W pewnym momencie słychać nerwowe komendy i nagle rusza niezwykły zaprzęg dziesięciu koni ciągnących, w tumanach kurzu, ciężką łódź spoczywającą na stalowych gąsienicach. Pokrzykujący ratownicy, galopujące konie, trzaskające migawki fotograficznych aparatów...
Konie zatrzymują się nagle na plaży, na granicy z wodą. Jeden z ratowników sprawdza grunt wchodząc z wysokim drągiem do morza, by konny zaprzęg mógł zatrzymać się później w dogodnym do spuszczenia łodzi a jednocześnie bezpiecznym miejscu. Potem konie wciągają łódź do morza i szybko pozostają w tyle, za rufą łodzi pchanej dziś szybko do przodu pracą solidnego silnika. Ta forma ratownictwa przetrwała tutaj jako jedyna na świecie.
Odkrywamy wspólnie Ameland - wyspiarską perłę Holandii – już w najbliższą niedzielę w południe! Zapraszamy!
Elżbieta i Andrzej Lisowscy