Z okna Radia Kraków widzi pan okna swojego dawnego mieszkania w Domu Profesorów UJ?

Tak, tutaj najdłużej mieszkałem, bo 36 lata. Wprowadziliśmy się z żoną z pożyczonym, dmuchanym dwuosobowym materacem i pudłem z książkami. Jedyną piękną rzecz, jaką mieliśmy, był zabytkowy dywan, który żona dostała od swojej mamy z rodzinnego domu w Łańcucie.

Był jeszcze taras. Jeden z pierwszych takich zielonych ogrodów w Krakowie.

To prawda. W Krakowie był rozpoznawalny i nieraz pytano, czyj to jest ogród. Mówiliśmy z dumą, że to nasz.

Ale proszę powiedzieć szczerze, nie był Pan szczęśliwy, kiedy ten budynek Radia Kraków zaczął być budowany?

Nie byłem zupełnie zadowolony z bardzo prostej przyczyny. Dom Profesorów UJ nie ma miejsc do parkowania. I tutaj, gdzie jest Radio Kraków, znajdował się płatny parking. Kupowaliśmy abonament miesięczny i tutaj zostawialiśmy nasz samochód - mały Fiat 126P. Żółty.

Sporo podróżowaliśmy tym samochodem po Europie. Zabawna historia, która zdarzyła się w Niemczech. W tym samochodzie była linka ssania i linka rozrusznika i one były na takich plastikowych zaczepach, które się urywały. Na skrzyżowaniu nagle urwała mi się linka rozrusznika. W związku z tym wyciągnąłem szczotkę, otworzyłem tylną klapę, włożyłem szczotkę, samochód zapalił. Oczywiście Niemcy w swoich Audi, Mercedesach, BMW i innych wspaniałych samochodach mało nie wypadli zza kierownicy z wrażenia.

Skoro o samochodzie i o podróżach mowa, to Pan do Krakowa przyjechał z Łańcuta, gdzie się Pan urodził. Te pierwsze wspomnienia z Krakowa, z dzieciństwa jeszcze?

Zdecydowanie tak, dlatego, że moi rodzice brali ślub w kościele Mariackim. A poza tym mam takie zdjęcia pamiątkowe z rodzicami na Rynku w Krakowie, gdy jako małe dziecko karmię gołębie.

Czy był Pan skazany na prawo?

Nie było wątpliwości o tyle, że ojciec urodzony w Buczaczu, studiował prawo we Lwowie na Uniwersytecie Jana Kazimierza, potem był w Stanisławowie i w Jarosławiu sędzią w kilku sądach. Po wojnie był radcą prawnym. Jak przynosił akta do domu, to ja wszystkie akta czytałem.

Była jeszcze piłka nożna i boks?

Piłka nożna tak, bo jak wychodziłem ze szkoły, to często nie szedłem do domu, tylko z kolegami na stadion Stali Łańcut. Boks do tej pory uwielbiam.

Żonę socjolożkę poznał Pan jeszcze w Łańcucie.

To była miłość licealna i już jesteśmy 51 lat ze sobą.

Jest jakaś historia rodzinna z prażonymi migdałami.

Na pierwszą randkę już Krakowie zaprosiłem ją na solone, prażone migdały. Postanowiłem też jakoś oryginalnie się ubrać. I założyłem skarpetki w paski kolorowe, czyli dzisiejsze flagi LGBT. I w tym paradowałem, co na owe czasy, czyli początek lat 70. XX wieku, było sensacyjne. Zaprosiłem ją także do Piwnicy pod Baranami.

Jeśli mówimy tutaj o takich artystycznych zapędach, to zagrał Pan w filmie „Vinci”.

Tak, bardzo się zmartwiłem ostatnio, bo przeczytałem, że jest „Vinci 2”. Ale nikt mi nie zaproponował roli. Martwię się, bo pan Juliusz Machulski pewnie sobie zapomniał o mnie. Ta rola procentuje mi do dzisiaj, choć scena trwała kilkanaście sekund.

A kręcili państwo?

Cztery godziny. Dostałem za to chyba 115 złotych.

Posłuchaj całej rozmowy