Cytat: „Długość życia ludzkiego to punkcik. Istota płynna. Spostrzeganie niejasne. Zespół całego ciała to zgnilizna. Dusza wir, los to zagadka, sława rzecz niepewna. Krótko mówiąc, wszystko co związane jest z ciałem, to rzeka. Co z duszą, to sen i mara. Garpowi jakoś wydawało się, że Marek Aureliusz musiał mieszkać w Wiedniu, kiedy to pisał. Pani profesor, długość życia ludzkiego to punkcik?
- Patrząc na Garpa to tak, bo przecież żył…
"Istota płynna"
Patrząc na wszystkich, zdaniem stoików, bo jesteśmy w końcu przy Marku Aureliuszu.
- Garp żył rzeczywiście niezbyt długo, więc to był punkcik na skali wielkiej rzeki życia. Marek Aureliusz w sposób uroczy ujmował człowieka jako worek obciągnięty skórą, z kośćmi i ze zgnilizną. To, co sobą człowiek reprezentuje, jest oczywiście umysłem, który w jakiś sposób go ratuje, bo może rozpoznać rzeczywistość, zrozumieć ją i dopasować się do tego nurtu życia. I nie ma nic więcej. Przywykliśmy do pięknych opowieści o człowieku, tymczasem: kim jest człowiek?
Marek Aureliusz sprowadza nas z tego piedestału w realia, które są ciężkie i bardzo skomplikowane. Co widać po Garpie: żadna z jego relacji (z matką, żoną, kochankami i dziećmi) nie jest prosta, nie układa się jednoznacznie. Michel de Montaigne przedstawia w swoich esejach zadziwiającą analizę tego co męskie i co kobiece, wskazując na to na przykład, że zdrada… A przecież w tej książce aż roi się od zdrady. Jedna z najbardziej dramatycznych scen to śmierć dziecka Garpa, które ginie przez przypadek w wypadku samochodowym spowodowanym przez kochanka matki.
Skomplikowana sprawa, bo winę mógłby ponosić również Garp, który miał w zwyczaju, kiedy wracał z dzieciakami z kina, gasić światła i wjeżdżać na podjazd. Tam na nieszczęście stał inny samochód, w którym była żona i jej kochanek. Sporo się wydarzyło...
- I to z jednej strony przypomina montaignowskie rozważanie, ale jest też odwrócone - Montaigne uważał, że to przede wszystkim mężczyźni zdradzają, a tutaj mamy kobietę, w dodatku matkę. I ta wina, ten horror utraty dziecka jest podwójny, bo obciążenie i wyrzuty, które potem będą mieli wszyscy, w przypadku matki stają się podwójne, ponieważ zdradziła. W konsekwencji tej zdrady traci ona nie tylko jedność rodziny, ale też to, co dla niej najważniejsze - bycie matką swojego syna.
Szybko pani przeskoczyła do Montaigne. A ja wrócę do cytatu i do Marka Aureliusza – „Istota płynna”.
- Życie płynie, prawda? Próbujemy jakoś dostosować się do niego, boksować z nim. Marek Aureliusz, jak i w ogóle stoicy, uważał, że wszelkie próby przeciwstawiania się swojemu losowi nie mają najmniejszego sensu. I myślę, że tutaj największym problemem jest, to, że ci wszyscy ludzie próbują jednak szukać swojej ścieżki życia, zaznaczyć siebie - pomimo ról, do jakich zostali przypisani, pomimo życia, które będzie się układać tak, a nie inaczej. Te negocjacje, ta bokserka z rzeczywistością - ona wedle stoików nie ma sensu. Mądrość polega na tym, że jestem w stanie zrozumieć rzeczywistość, która mnie otacza i do niej idealnie się dostosować.
Po to mamy rozum, żeby rozpoznać wszystkie elementy układanki naszego życia i tak je posklejać, żeby podążać za przeznaczeniem. Pamiętajmy, że u stoików najważniejszy jest determinizm. Świat jest zaprogramowany przez rozum (logos), w związku z tym dzieje się to, co ma się wydarzyć, a nie to, co my sobie wyobrażamy, że może się wydarzyć.
Walka o podmiotowość
Mamy na to wpływ? Czy nie mamy właściwie żadnego?
- Wedle stoików nie. Nasz jedyny wpływ to albo się dostosować, albo nie. I to jest odpowiedź na determinizm świata. Na to pozwala nam rozum. Więc z perspektywy Marka Aureliusza wszyscy są mało rozumni, bo nieustannie próbują zmieniać swój los, a tego przecież się nie da zrobić.
Możemy wiedzieć, albo wyczytać, co nam los, czy też rozum zgotuje?
- Możemy po pewnych symptomach rozpoznawać, co powinniśmy robić. I to jest próba idealnego dostosowania się do rzeczywistości. To jest podwójne napięcie, bo nam się czasami może wydawać, że robimy to, co powinniśmy, ale rzeczywistość nas zaskoczy. Istotna jest tutaj zabawa z własnym życiem i chyba o tym jest historia Garpa. Już jego poczęcie to element bardzo niezależny i bardzo przeczący rzeczywistości. Matka Garpa, Jenny, robi wszystko, żeby na swoich zasadach przeżyć swoje życie. To kosztuje dużo samego Garpa, ponieważ zostaje wrzucony w projekt swojej matki.
Nie wie, kim jest to ojciec, pomimo usilnych starań dowiedzenia się. A Jenny, jak pani profesor mówi, sama kieruje swoim życiem. Ma zaprogramowaną tę historię, wie czego chce i dość konsekwentnie realizuje swoje plany.
- Jenny jest też taką osobą, która wyprzedza pewną krytykę, którą dała nam Betty Friedan. W „Mistyce kobiecości” analizuje, co się dzieje z kobietą, która ulega presji społecznej - będzie wchodziła w rolę idealnej matki, żony, będzie żyła życiem swoich dzieci, swojego męża, czyli będzie spełniała społeczne oczekiwania. I okazuje się, że takie kobiety mają depresję, czują się niespełnione, żyją w w pustce własnej tożsamości, własnej podmiotowości (muszą się jej wyrzec). Konsekwencją jest jakieś ogromne niespełnienie, bycie nie tu, gdzie powinno się być. Jenny dobrze wie, że bycie tą społecznie oczekiwaną żoną i matką pozbawi ją podmiotowości; że zostanie podporządkowana wymaganiom rodziny.
Ale ona zdaje się nie zwracać na to uwagi.
- Tak, ona jest poza tym. Ale to rodzi cały szereg napięć - Garp w jakimś sensie podziwia swoją matkę, rozumie ją na pewnym poziomie, bo sam też chce być podmiotem, więc walka o podmiotowość matki jest dla niego oczywista. A z drugiej strony ma doświadczenie bycia ofiarą swojej matki. Zarzuca jej, że nie dała mu normalności, to powoduje rozłam w ich relacji. Jenny niejako skazała Garpa na poszukiwanie siebie samego, wbrew społeczeństwu. Nie zakorzeniła go w strukturach społecznych. Relacja Garpa z dziećmi też jest skomplikowana - kocha je, ale ma do nich też dystans. To nie jest tacierzyństwo, które byłoby spełnione. Tam jest dużo napięcia. Można powiedzieć, że Garp przejmuje to skonfliktowanie ze światem i ono do niego wraca w bardzo wyrazisty sposób.
Mężczyźni wracają z wojny
A czy o wielkiej miłości do dzieci nie świadczy ten moment paranoi, kiedy Garpa goni wszystkich, którzy po uliczkach jeżdżą samochodami z nadmierną prędkością?
- Nie mówię, że nie kocha swoich dzieci. Ta struktura budowania siebie wcale nie wyklucza bycia w relacjach. To samo z żoną. Paradoks polega na tym, że zdradza ją, ale jednak z nią jest, więc tu nie chodzi o brak miłości, jednak ta relacja nie jest do końca czysta. Nawet ta obsesja, którą Garb ma...
Czy ten szał nie rodzi się z miłości?
- Na pewno. Jest też pokłosiem tamtego wychowania, które sam odebrał – chce dać dzieciom to, czego sam nie miał, ale realizuje to tak, jak sam sobie wyobraża. Nie odtwarza tych struktur zastanych, bo gdyby to robił pewnie inaczej by to wszystko wyglądało. Może bez takiego szaleństwa.
Zaskoczyła mnie pani, bo myślałem, że zaczniemy naszą rozmowę od pielęgniarki Jane, czyli matki Jenny,, bo to wzór feministki.
- Owszem, Jenny jest wzorem feministki, ale odwołującym się do tego, co pierwotne. Czytając tę książkę myślałam nie o feministkach jej bliższych, czyli drugiej fali, ale o pierwszych sufrażystkach. Bliżej jej jest pewnie do Elisabeth Stanton, czy Suzanne Anthony, które były działaczkami jeszcze wychodzącymi na ulicę, walczącymi o to, żeby kobiety mogły być sobą, żeby mogły zarabiać, żeby miały prawa wyborcze i mogły mówić swoim głosem. A przecież Jenny może już pracować, ma prawa wyborcze. Aje jednak czuje to, co odkryły feministki drugiej fali – że jest ulepiona z różnego rodzaju stereotypów, że ciągle społeczeństwo widzi w niej tylko kogoś (albo raczej „coś”), kto ma spełniać oczekiwania i wypełniać swoje role.
Pisze w swojej biografii, że jest seksualnie podejrzana. Ten opis zgadza się z rzeczywistością tamtych czasów.
- Tak, bo na czas, w którym kobieta może całkowicie dysponować swoją seksualnością, musimy jeszcze trochę poczekać; to w zasadzie dopiero trzecia fala feminizmu. Będzie ona w innych kategoriach ujmowała choćby seksualność. W drugiej fali feminizmu jest walka o to, żeby kobieta mogła cieszyć się swoją seksualnością, swoim ciałem, swoją witalnością, ale też macierzyństwem bez obciążenia.
Lata 40. i 50. to jest jednak niesamowity stygmat. Kobiety – i Friedan bardzo to dobrze ujmuje – są już są córkami tamtych kobiet, które w XIX wieku i na początku XX walczyły o autonomię, choćby prawną czy ekonomiczną. A z drugiej strony są stygmatyzowane – samotna matka zawsze usłyszy pytanie: gdzie ojciec.
Garp to bardzo mocno przeżywa. Dla niego pytanie o ojca, czy relacja z nieistniejącym ojcem jest relacją pękniętą i to obciąża Jenny. Jenny, chcąc być matką, bo czuła potrzebę macierzyństwa, zdaje sobie sprawę, że może ją realizować tylko w bardzo zamkniętej instytucji małżeństwa. Będzie dźwigała podwójny balast za siebie i za syna, kosztem właśnie tego, co między nimi się wydarza. Mamy kocioł różnych relacji społecznych, tych stereotypów.
Monatigne mówi – z jednej strony - że zdrada jest czymś naturalnym (traktując seksualność jako coś, co przecież może być uwolnione), a z drugiej strony patrzy stereotypowo - to mężczyzna jest wolny, kobieta jest przypisana do swoich ról. I Jenny z tym walczy. Ta walka jest nierówna. Lata 40. to to taki moment, w którym rzeczywiście kobiety (zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych) mogły wejść do zawodów męskich (mężczyźni byli na froncie). Zyskały źródło finansowania, ale też samodowartościowanie, bo nagle się okazało, że nie są tą płcią gorszą, która nie ma szans na życie pełnowymiarowe, równouprawne. Po wojnie wracają mężczyźni i trzeba zwolnić dla nich miejsce. Oni potrzebują pracy, potrzebują być z powrotem sobą. W latach 50. pojawia się bardzo silna patriarchalna struktura, w której to mężczyzna ma być głową rodziny - zarabiać, chodzić do pracy. Czyli już coś się otworzyło dla kobiet, już zaczęły żyć innym życiem i jak Betty Friedan opisuje - kobiety zostają wtórnie udomowione.