Na razie nie widać zapowiedzi końca konfliktu - co więcej, z dnia na dzień stanowiska obu stron wyraźnie się radykalizują. Jednocześnie awanturze o pakiet onkologiczny towarzyszy również wzrost niechęci do całego środowiska lekarskiego. Rozmawialiśmy o tym z dr Sebastianem Gałeckim, etykiem i filozofem z Uniwersytetu Papieskiego.
Zapis rozmowy Jacka Bańki z dr Sebastianem Gałeckim, etykiem i filozofem z Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II.
Jak co roku wraca pytanie. Czy to co widzimy w telewizji można nazwać piętnowaniem całego środowiska medycznego?
- Ciężko powiedzieć. Na moim miejscu powinien siedzieć socjolog. Co roku jednak jest ten sam problem. Potem nie widać piętnowania. Jak tak jest to jest to związane z nasileniem medialnym problemu.
Fora internetowe kipią z nienawiści. Internauci piszą jak lekarze świetnie zarabiają na krzywdzie pacjentów. Jak to odbierać?
- Rzeczywiście tak jest. Wczoraj przypomniałem sobie słynne teksty Ludwika Dorna o wrzucaniu lekarzy w kamasze. Ciężko powiedzieć czemu tak jest. Odkąd pamiętam lekarze są uważani za ludzi majętnych. Nie było problemu niechęci społecznej. Tak myślę, że w tej sprawie wina jest nieco bardziej po stronie społeczeństwa i pacjentów. Te słowa, które się przewijają na forach to słowa o zaufaniu i odpowiedzialności. One nie są adekwatne do opisania obecnej sytuacji. Ona jest konsekwencją wyborów, które podjęliśmy kilkanaście lat temu. Zdecydowaliśmy się na model, kiedy lekarze nie mają być tylko kimś kto leczy, ale także kimś kto prowadzi przychodnie. Upraszczając mamy do czynienia ze świadczeniodawcą i świadczeniobiorcą. Nie ma służby zdrowia, ale jest koszyk usług. Nawet nie mamy do czynienia z konsultacjami społecznymi, ale z negocjacjami.
Z drugiej strony słyszymy, że lekarze muszą się zdecydować czy chcą być lekarzami czy biznesmenami. To odwracanie kota ogonem?
- Tak. My się musimy zdecydować czy chcemy mieć służbę zdrowia czy wolny rynek usług medycznych. Jestem pacjentem. Jak przychodzę do rejestracji to nie wiem czy jestem płatnikiem czy pacjentem. Czy dla osoby w kitlu jestem kolejnym numerkiem, za którym idą pieniądze czy jestem kimś kto wymaga pomocy. Ta osoba, przez pewien etos lekarski, mi pomaga. Bez znaczenia czy mam pieniądze. Piłka jest po naszej stronie. My się musimy zdecydować. Albo chcemy biznesmenów albo lekarzy z powołania.
To co się dzieje każdego roku wskazuje na to, że sytuacja nie prowadzi do niczego dobrego. Jest rozerwanie – albo biznesmen albo lekarz. Inna sprawa to nienawiść, która powraca.
- To prawda. To pytanie można postawić w kontekście 1/4 zawodów. Pewna niechęć jest do urzędników, polityków, prezesów i tak dalej.
Przypomnijmy sytuację z drugiej połowy grudnia. Wtedy fora pełne były nienawiści wobec nauczycieli, którym rzekomo nie chciało się pracować w przerwie między świętami. Skąd to się bierze?
- Nie chcę występować w roli politologa, ale mam wrażenie, że taka jest polityka. Politycy szukają przeciwników. Jak ich nie ma, bo jak mawiał poeta, wróg nie stoi u bram, to trzeba ich sobie znaleźć. Nie pamiętam, żeby 5 lat temu każdy tydzień przynosił nowy kryzys. Pewna sprawa, która by mogła zostać między lekarzami a ministerstwem, staje się problemem społecznym. Sąsiedzi zaczynają patrzeć na siebie krzywo. Mówiło się o zawodach zaufania publicznego, tam nie jest potrzebna tylko kompetencja.
Nauczyciele to nieroby, lekarze to ci, którzy świetnie zarabiają a chcą się jeszcze bogacić na krzywdzie pacjentów. Deweloperzy czekają tylko, żeby zabudować parki i się bogacić. Jak tak myślimy to sami się lepiej czujemy?
- To znów pytanie do psychologa. Szukamy prostych rozwiązań. W Polsce jest dużo myślenia plemiennego. Ja jestem dobry a inni są źli. To lekarze, gdy mi nie pomogą. Jak jednak lekarz mnie przyjmie to na kolanach pędzimy z butelką koniaku, żeby wykonał usługę. Jest w nas sporo hipokryzji. Jest niechęć, ale jest też lizusostwo. Przykład dewelopera jest dobry. 1,5 roku temu były pretensje do zabudowywania Młynówki Królewskiej. Jak my jednak chcemy kupić mieszkanie to chcemy tanio. Nie interesuje nas, że ktoś wybudował blok na osiedlu domków jednorodzinnych.
Jak spoglądać na ten kryzys między ministerstwem zdrowia a środowiskiem lekarzy?
- Bardzo lubię słowo kryzys. W języku chińskim to słowo jest zapisywanie przy pomocy znaków ryzyko i szansa. Kryzys to też szansa. Obyśmy za rok się nie spotkali i nie narzekali. To powinna być szansa na zdecydowanie się czy chcemy mieć po drugiej stronie biurka menedżera czy lekarza, który z powołania mi pomaga.