Rozmowa Sylwii Paszkowskiej z redaktorem naczelnym wydawanej w Polsce "Gazzetta Italia", Sebastiano Giorgi. Sebastiano Giorgi jest wenecjaninem, który aktywnie działa na rzecz ograniczenia masowej turystyki w Wenecji, życie dzieli między swoje ukochane rodzinne miasto a Warszawę, która stała się jego drugim domem. Dubbing: Grzegorz Bernasik

 

- Pamiętam twoje apele o ograniczenie ruchu turystycznego w Wenecji sprzed zaledwie kilku miesięcy. Nikt się nie spodziewał, że sytuacja tak szybko ulegnie drastycznej zmianie i Wenecja zamieni się w opustoszałe, wyludnione miasto. Mieszkańców od lat było coraz mniej, a teraz zniknęli też turyści i ludzie utrzymujący się z turystyki. Wenecja jest pusta. Podobno widać nawet ryby pływające w weneckich kanałach.

 

- Wspólnie z różnymi stowarzyszeniami od lat walczymy, aby turystyka w Wenecji nie była branżą, która zabija wszystko inne. Musi współistnieć z innymi gałęziami ekonomii. Tymczasem w ostatnich 20-30 latach w Wenecji wszystko kręciło się wokół turystyki, to było jak narkotyk. To, co dzieje się teraz, pokazuje konsekwencje, jakie powoduje postawienie na monokulturę, w tym wypadku postawienie wszystkiego na turystykę. Pojawił się koronawirus, turystyka pada i widać efekty. Wielkie obszary miasta są opustoszałe lub prawie opustoszałe. Wielkie pałace, całe budynki są puste, ponieważ były w całości przeznaczone dla turystów: na hotele i pod wynajem na RB&B. Podobnie zresztą dzieje się w centrum Krakowa.

 

- Myślisz, że to jest też przestroga dla Krakowa, żeby nie uzależniać się od turystyki?

 

- Przyjeżdżam do Polski od 2008 r. i muszę powiedzieć, że miasto wtedy wyglądało inaczej. Teraz bardzo się zmieniło. Ewidentnie wzrósł ruch turystyczny, co bardzo zmieniło całe miasto. Na szczęście w Krakowie to się dzieje tylko wokół Rynku i może na Kazimierzu. Tymczasem Wenecja w całości jest miastem historycznym położonym na wodzie, nie ma peryferii. To tak, jakby Wenecja była jednym wielkim Rynkiem. Na przykładzie Wenecji widać teraz, na jakie ryzyko wystawiają się wszystkie miasta turystyczne, np. Barcelona czy Dubrownik w Chorwacji. Chcę powiedzieć, że koronawirus jest sytuacją straszliwą i tragiczną, ale z każdej takiej sytuacji trzeba wyciągać lekcje. Teraz dostaliśmy lekcję, że nie można w jakimś mieście całej gospodarki przekierować na jedną branżę. A druga lekcja, którą powinniśmy wyciągnąć z tej sytuacji to to, że widzimy teraz, że woda w weneckich kanałach stała czysta i spokojna, jest lepsze powietrze, podobnie zresztą w całej Lombardii i Wenecji Julijskiej – gdzie mieliśmy jedno z największych zanieczyszczeń powietrza w całych Włoszech, a teraz wraz z zahamowaniem transportu i ruchu w krótkim czasie to się zmieniło, więc musimy wyciągnąć wnioski. Ten cały wielki ruch powoduje gigantyczne zanieczyszczenie. Mam nadzieję, że turystyka wróci do Wenecji, ale będzie to turystyka wysokiej klasy, nastawiona na kulturę, a nie turystyka masowa. Nie potrzebujemy tłumów. Chcemy, żeby ludzie przyjeżdżali naprawdę zwiedzać miasto. Podobnie cały region Lombardii i Wenecji Julijskiej może postarać się przestawić na gospodarkę, która nie powoduje tak wielkiego zanieczyszczenia. Uważam, że to jest absurd, że między Krakowem i Wenecją nie ma pociągu, którym w 5-6 godzin można byłoby dojechać, zamiast latać samolotem, i to do tego często z przesiadką. Trzeba przemyśleć nasz transport i to, jak zorganizowana jest gospodarka. Nie chodzi mi, żebyśmy podróżowali mniej, ale w bardziej inteligentny sposób.

Myślę, że to są dwie lekcje, jakie powinny dla nas płynąć z koronawirusa. Ale też jak interpretować czystą wodę w Wenecji: to oznacza, że wielkie statki nie powinny już mieć wstępu do Wenecji, tysiące stateczków nie powinny wozić turystów z wyspy Tronchetto na Plac św. Marka. Powtórzę, mam nadzieję, że wraz z zakończeniem pandemii koronawirusa zmieni się myślenie, przy czym Wenecja pozostanie miastem turystycznym.

 

- Jesteś jednym z Włochów, którzy mieszkają i pracują w Polsce. To bardzo liczna grupa. Jaka atmosfera panuje wśród twoich rodaków? Jak Włosi mieszkający w Polsce odbierają to, co się teraz dzieje?

 

- Atmosfera jest dziwna i smutna. Jesteśmy w Polsce, ale śledzimy rozwój sytuacji we Włoszech na bieżąco w mediach i dzwoniąc do znajomych i do rodziny. Jesteśmy z jednej strony zaszokowani tym, co się dzieje, ale z drugiej strony muszę powiedzieć, że patrzymy też z dumą na to, jak zareagowała służba zdrowia, obrona cywilna, wojsko i wielu odpowiedzialnych obywateli. Szczególnie młodzi ludzie, którzy organizują pomoc - pytają swoich starszych sąsiadów, czy nie potrzebują zrobienia zakupów, przyniesienia ich do domu. Pokazuje to, że jesteśmy narodem, z którego możemy być dumni.

Oczywiście są osoby, które nie przestrzegają zaleceń tak, jak należałoby robić, ale pewien odsetek ludzi nieodpowiedzialnych to problem, który dotyczy chyba całego świata. Tacy ludzie są we Włoszech, ale też we Francji, w innych krajach i prawdopodobnie także w Polsce. Należy stygmatyzować głupie zachowanie i mam nadzieję, że takie osoby będą karane, ale prawdziwy obraz Włoch taki nie jest. To kraj, który potrafił właściwie zareagować na ten dramat. Pamiętajmy, że koronawirus to nowa choroba, nie wiadomo było, jak należy postępować. Pierwsze regiony, które zostały dotknięte epidemią: Lombardia i Wenecja to regiony otwarte pod względem gospodarczym i turystycznym na świat. Tylko do Wenecji przyjeżdża rocznie 27 milionów turystów, z czego olbrzymia część z Azji: Chińczycy, Japończycy, Koreańczycy. Lombardia i Wenecja to 31% produktu krajowego brutto Włoch, co oznacza, że są lokomotywą państwa, to te regiony mają największą wymianę ze światem, relacje, stąd tak wielkie kontakty także z Chinami. Trzeba dobrze zrozumieć przyczyny wybuchu epidemii właśnie tam. Kiedy to się zaczęło, potrzeba było trochę czasu, żeby zrozumieć, że koronawirus to nie jest zwykła grypa. Jak twierdzi WHO – to nie moja opinia, tylko WHO – Światowa Organizacja Zdrowia dwukrotnie powiedziała: bierzcie przykład z Włoch! Ponieważ radzą sobie w publicznej opiece zdrowotnej z bardzo wieloma chorymi! I ta służba zdrowia radzi sobie dobrze. Mamy tampony, testy, wirówki, wyniki są szybko. Mamy tysiące miejsc na intensywnej terapii. System opieki zdrowotnej we Włoszech może być przykładem dla świata. Dodam jeszcze jedną ważną rzecz: Chiny są kontynentem. Tam możliwe było zamknięcie całego obszaru wokół Wuhan, ale to nie było możliwe we Włoszech, bo nie mamy obok terenu, na który można było przenieść całą produkcję z terenu zamkniętego. Jesteśmy też przykładem tego, jak współistnieje izolacja i dalsze funkcjonowanie państwa.

My, Włosi mieszkający w Polsce, dużo się kontaktujemy między sobą, dzwonimy do siebie, ambasada założyła grupę roboczą z wieloma instytucjami, mediami, Włochami, którzy są w Polsce, mamy infolinię po włosku, w razie gdyby potrzebna było pomoc, wsparcie albo konieczne było skorzystanie z polskiej opieki zdrowotnej.

 

Jak oceniasz, jak Polska radzi sobie z rosnącą falą pandemii?

 

- Muszę powiedzieć, że cieszę się, że jestem teraz w Polsce. Polska, obserwując, co dzieje się w innych krajach, także we Włoszech, podejmuje podobne środki i bierze przykład z właściwych rozwiązań. Wydaje mi się, że władze, rząd przywiązują należytą wagę do zagrożeń związanych z tą chorobą. Podobnie media.

Mniej podoba mi się, że smutna sytuacja, jak ta, staje się okazją, żeby mówić, że ktoś jest lepszy, a ktoś gorszy. Była polemika wokół pewnych materiałów w mediach, gdzie mówiło się: Zachowujmy się jak Koreańczycy, a nie jak Włosi. Powtórzę jeszcze raz to, co powiedziałem już wcześniej: Włochy zachowują się bardzo dobrze. Oczywiście są ludzie, którzy nie przestrzegają przepisów. Ale - jak to się mówi: sądy i więzienia są w każdym kraju. Co oznacza, że w każdym kraju są ludzie postępujący niewłaściwie, a służby muszą interweniować, kiedy zabraknie odpowiedzialności.