W programie "Przed hejnałem" rozmawiamy o samookaleczeniach. Gośćmi programu były: Edyta Biernacka, psychoanalityczka, Oddział Leczenia Zaburzeń Osobowości i Nerwic, Szpital Specjalistyczny im. Babińskiego w Krakowie, Katarzyna Wnęk-Joniec, psycholog, terapeutka. 

 

 

Sylwia Paszkowska: Jaka jest skala zjawiska samookaleczeń wśród młodzieży, bo statystyk oficjalnych nie ma.

Katarzyna Wnęk-Joniec: Nie ma statystyk, bo bardzo trudno zauważyć samookaleczenia. Dotarłam do danych, które mówią, że 5% populacji studenkiej eksperymentuje z samookaleczeniami. Jeśli chodzi o młodzież szkolną, to statystyki mówią o znacznie większych liczbach, ale szkoła nic o nich nie wie.


- Dlaczego młodzież się tnie? Taka jest moda, to sposób na imponowanie w grupie, czy to rodzaj rytuałów inicjacyjnych?

Katarzyna Wnęk-Joniec: Przyczyn jest wiele. Między innymi dlatego, że nie umiemy rozmawiać o emocjach. Nikt nigdy nie uczył nas, jak się z nimi konfrontować. Po drugie, rodzice nie zawsze mieli czas dla dzieci. Sposób bycia z dzieckiem jest istotny. Duży wpływ na emocje mają traumy doświadczone przez dziecko, np śmierć babci. Ponieważ dzieci nie potrafią sobie z tą stratą poradzić, kierują takie działania przeciwko sobie. Kolejna przyczyna to rodzaj uzależnienia. Gdy przecina się żyły żyletką, to wydzielają się endorfiny, które przynoszą chwilową ulgę. To próba znalezienia sposobu uwolnienia napięcia, które jest wewnątrz.


- To zjawisko narasta. Są klasy, w których nawet 70% uczniów próbowało samookaleczneń. Kiedyś problem dotyczył marginesu, teraz stał się powszechny. Co się zmieniło? Część rodziców zawsze miała problemy z rozmawianiem o emocjach z dziećmi.

Edyta Biernacka: To jest zmiana, którą obserwujemy w całej Europie Zachodniej. Biologiczne dojrzewanie rozpoczyna się o wiele wcześniej i trwa coraz dłużej. W tym okresie dzieje się coś szczególnego, zwłaszcza z dziewczętami. Jednym z zadań w tym okresie jest dobrze poukładać, zintegrować swoją cielesność, seksualność  z psychiką, z emocjami.


- Problem dotyczy głównie dziewcząt, bo dziewczęta gorzej radzą sobie z dojrzewaniem.

Edyta Biernacka: Jeśli już mają kłopot, to ten kłopot ze zintegrowaniem seksualności jest duży. Jest ogromna presja dotycząca wyglądu, ogromna seksualizacja zachowań już u najmłodszych dziewczynek. Problem z zaakceptowaniem swojego ciała, które nie jest idealne, budzi wściekłość i nienawiść. Staje się obiektem ataku za wszystko, z czym nie możemy sobie poradzić. Różne modyfikacje ciała - operacje plastyczne, piercing, to też są sposoby atakowania własnego ciała.


- Jeśli dziewczyna ma kompleks z powodu dużego nosa, to może lepiej, by sobie go zoperowała, niż do końca życia patrzyła na siebie i nienawidziła się z tego powodu.

Edyta Biernacka: Pewnie lepiej, ale dla wielu osób na tym się nie kończy. Znam osoby, które są po kilkudziesięciu operacjach i nadal potrzebują kolejnych.


- Bo to nie ciało jest problemem.

Katarzyna Wnęk-Joniec: Często ta agresja jest próbą przemiany bólu psychicznego na ból fizyczny. Społeczeństwo nie daje akceptacji na ból psychiczny. Mam być uśmiechnięta i chodzić do szkoły. W momencie, gdy ta przemiana na ból fizyczny następuje, to wtedy ból staje się widoczny i może być leczony. To jest wołanie o pomoc.


Edyta Biernacka: To problem związany z medykalizacją cierpienia. Jak popatrzymy na reklamy w telewizji, to wszędzie jest promocja tabletek. Na wszystko jest teraz tabletka, coś ci dolega, weź tabletkę. Dziecko nie może spać w nocy, daj mu syrop. To jest niezgoda na to, by cokolwiek w naszej psychice było żywe.


Katarzyna Wnęk-Joniec:  To zaczyna się już wtedy, gdy dziecko zaczyna płakać, a my mówimy - nie płacz, nie ma powodu, abyś był smutny. Odcinamy dziecko od uczuć. Pani w przedszkolu, które lubię, mówi do smutnego chłopca - chodź, Franek, pogadamy. Ta pani, niezależnie od problemu, zawsze znajduje czas, by pogadać, czyli nie zostawia dziecka samego ze swoimi uczuciami.


- Kiedy dziecko się złości, niech się złości, ale niech nie wyładowuje się na bracie.


Katarzyna Wnęk-Joniec: To już agresja, czyli społecznie nieakceptowalny mechanizm. Wyładowanie złości jest akceptowalne, Mamy prawo czuć złość i ją przeżywać. Nie musimy brać tabletki na smutek. Nie wszystko jest winą rodziców. Są rodziny, które "cudownie" funkcjonują, czyli wychowują zawsze uśmiechnięte dziecko. To dziecko nigdy nie doświadcza trudnych emocji, dlatego w życiu dorosłym nie umie sobie poradzić z tymi emocjami. To jest pozorna pułapka, bo te dzieci z tych "cudownych" rodzin także się samookaleczają.


- Pani Kasia wspomniała o tym, że młodzieży usuwany jest każdy pyłek spod nóg i nie mają szansy doświadczać problemów na wczesnym etapie. Pani Beata napisała do nas: "A nie jest to też skutek wychowywania bez stresu (...)"?

Katarzyna Wnęk-Joniec: Albo wychowanie albo bezstresowowe, to słowa, które się wykluczają. Chodzi o konsekwencję, nie o karanie dzieci, by miały możliwość doświadczenia, że ich odpowiedzialność jest ich odpowiedzialnością. Kiedy dziecko tego nie doświadcza, gdy nie ma do czynienia z frustracją, to potem nie będzie umiało sobie z nią poradzić.


- Mickiewicz już o tym pisał: "Kto nie dotknął ziemi ni razu, ten nigdy nie może być w niebie". Tej ziemi trzeba dotykać i konfrontować się z problemami.

Katarzyna Wnęk-Joniec: To mnie uczy. Jeśli przewracam się i wstaję sama, to uczę się technik wstawania. Jeśli przewracam się, a podnosi mnie mama, to uczę się zależności od dorosłych. Co będzie, gdy ich zabraknie?


- A jak poradzić sobie z problemem, kiedy on już się pojawi? Często rodzice nie orientują się, bo dzieci umieją się świetnie maskować, Da sobie rodzic z tym radę albo szkolny pedagog?

Katarzyna Wnęk-Joniec: Jeżeli rodzic jest ciągle przy dziecku, nawet zbuntowanym, ciągle towarzyszy mu, to być może tak. Taka obecność rodzica, może pomóc. Jednak ja jestem zwolenniczką poszukania pomocy u psychiatry, psychologa, po to, by rodzic nie był w tym sam. Dziecko w momencie, gdy zaczyna się samookaleczać, patrzy inaczej, trochę jak w krzywym lustrze. To znaczy, że ten problem jest już tak poważny, że rodzic nie jest już wystarczającym autorytetem, by pomóc dziecku.


- Tym bardziej, że dziecko poprzez saookaleczenia zwraca się przeciwko rodzicom.

Katarzyna Wnęk-Joniec: Zdecydowanie tak, zwłaszcza, jeśli wymagania są bardzo duże. Rodzic często może nie dostrzec innych możliwości, które terapeuta może zauważyć. Terapeuta, który stoi z boku i ma wiedzę na ten temat, może dać inny rodzaj radzenia sobie z problemami.


Edyta Biernacka: Jak już to się zauważy, to można szukać różnych rozwiązań, ale jest duży problem z zauważeniem, bo to potwornie raniące dla rodziców. Rodzice boją się przyznać, bo myślą, że to jest ich wina. Z tego powodu wolą przymykać oczy. Znam dzieci, które się okaleczały przez wiele lat, a rodzice tego nie zauważali. Znam dziewczynę, która miała próbę samobójczą, a rodzice tego nie dostrzegli. To nie chodzi o to, że rodzice są źli, ale o to, że to szalenie trudne doświadczenie dla rodziców. Zawsze wydaje się, że to nas nie dotknie a moment, w którym trzeba popatrzeć na siebie, że ja jako rodzic potrzebuję pomocy, jest strasznie trudny.


- Z drugiej strony okres dorastania to też jest taki naturalny okres eksperymentowania i próbowania.

Katarzyna Wnęk-Joniec: To wszystko jest kwestią granic. Znam dziewczynę z czułej, kochającej rodziny, która została znaleziona przez policję całkowicie pijana. Straciła przytomność, ale została uratowana przez lekarzy. Za tym idą pewne konsekwencje. W takich sytuacjach rodzice otrzymują kuratora i już nigdy nie będzie jak kiedyś. Podstawowa kwestia to kwestia granic - jak bardzo jestem w stanie poprzestać na tym, żeby był to tylko eksperyment, ale jako psycholog protestuję przeciwko eksperymentowaniu z samookaleczeniami.