Zapis rozmowy Mariusza Bartkowicza z wicemarszałkiem Sejmu, szefem klubu parlamentarnego PiS, Ryszardem Terleckim.
W ubiegłym tygodniu zebrali się państwo na wyjazdowym posiedzeniu klubu PiS. Byli parlamentarzyści i samorządowcy. Gdy wyszedł pan do dziennikarzy, powiedział pan, że to za mało wygrane wybory, żeby mieć poczucie sukcesu. „Na sukces trzeba zapracować” - dodał pan. W jaki sposób?
- Przede wszystkim żmudną, mrówczą aktywnością. Moim zdaniem najbardziej sprawdza się bezpośredni kontakt z wyborcą, rozmowa. Choćby wręczenie materiałów wyborczych. Lepiej jak jest spotkanie. Często na te spotkania przychodzi nie tłum, ale ci najbardziej zainteresowani. Oni potem spotykają się z sąsiadami, krewnymi, przyjaciółmi. Ziarno zasiane na niewielkich spotkaniach procentuje. Dużą wagę przywiązujemy do tych spotkań. Mamy w tym doświadczenie. Robiliśmy wielkie akcje z posłem w każdej gminie. Staraliśmy się przeprowadzić to nawet na poziomie parafii. Będziemy próbowali to powtórzyć latem w małych miejscowościach. Od września w większych.
To gorący rok w polityce. Nie ma pan obawy, że duża liczba spotkań może sprawić, że wyborcy będą zmęczeni polityką?
- Nie miałbym takich obaw. Ten harmonogram i geografia naszych wyjazdów sprawia, że zwykle w gminie raz pojawia się poseł czy kandydat PiS. W powiecie jest więcej spotkań i tak dalej. Opozycja też zapowiada swój wyjazd w teren. Wtedy może być atrakcyjniej, jak się pojawią z tęczową flagą czy portretem Tuska i będą przedstawiać program, którego nie mają. Miejmy nadzieję, że on powstanie.
Kiedy okazało się, że Beata Szydło i Joachim Brudziński będą się ubiegać o mandat w Europarlamencie, niektórzy obserwatorzy polityki prognozowali, że oni z polskiej sceny znikną. Tymczasem Joachim Brudziński i Beata Szydło mają być twarzami sztabu wyborczego w kampanii PiS.
- Tak jest. Tak było to zaplanowane od początku. Oni wiedzieli, że nie ominie ich pracowite lato w Polsce. Wrócą, będą tu działać w miarę możliwości i konieczności wykonywania obowiązków w Brukseli. Joachima i Beaty nie było na wyjazdowym posiedzeniu. Musieli być w Brukseli. W poniedziałek spotyka się sztab i zaczynamy kampanię.
Co jest stawką tych wyborów dla PiS? Rządowa większość i możliwość kontynuowania swoich projektów, czy większość konstytucyjna?
- Nie chcemy być tak przekonani o swoich możliwościach. Chodzi nam o bezpieczną większość. Scena opozycyjna nie jest określona. Trudno tam wypatrzeć poważnych polityków, z którymi można planować działania rządu. Nastawiamy się na samodzielne rządzenie. Taka będzie kampania.
Gdyby myśleć o potencjalnych koalicjantach? Paweł Kukiz wydaje wam się najbliższy, ale jego ugrupowanie progu w wyborach do PE nie przekroczyło. PSL jest podzielony co do strategii na jesienne wybory.
- Kukiz wymieniany jako nasz koalicjant, rozsypuje się. Do mnie przychodzą posłowie od Kukiza i aplikują o przyjęcie ich do klubu PiS. Nie podjęliśmy jeszcze takich decyzji. Zastanawiamy się, czy podtrzymywać istnienie Kukiz’15, czy zgodzić się na to, że jego posłowie przejdą do nas. Co do PSL to oni są w rozkroku. Nie wiedzą co robić. Iść z koalicją, co da im pewną ilość mandatów, czy narażać się na nieprzekroczenie progu? Obserwujemy tę dyskusję. Zobaczymy. Pewnie PSL zostanie zmuszony do wejścia do koalicji.
Bliższe byłoby panu działanie polityczne z obecnym liderem PSL Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, czy mającym inne zdanie ws. polityki ludowców – Waldemarem Pawlakiem?
- Dla nas Pawlak byłby trudnym partnerem. Są zaszłości. W polityce liczy się jednak to, co dziś i przed nami. Nie wyobrażam sobie, żeby Kosiniak-Kamysz, który zaangażował się w różne kompromitujące projekty - KOD, Wolne Sądy - mógł stać się teraz poważnym koalicjantem naszego rządu.
Jeśli niektórzy posłowie Kukiz’15 pytają o możliwość współdziałania z PiS, a z drugiej strony PO wchłania Nowoczesną, jest już jasne, że system dwupartyjny będzie perspektywą w kolejnym parlamencie?
- Na to wygląda. Umacnia się ten system. Nie podoba się to mniejszym partiom, oni upominają się o rozbicie tego, ale taka jest rzeczywistość. Ostatnie wybory pokazały, że jest to przyszłość polityki. Może tak będzie. Dwie strony sporu i wybór dla Polaków.
Dzisiaj mają się państwo spotkać w sztabie wyborczym. Na początku lipca będzie duża konwencja na Śląsku. Jaki będzie główny przekaz PiS w tej kampanii?
- Jeszcze nie chcemy tego mówić. Kongres w Katowicach będzie po to, żeby dyskutować w gronie kilkuset osób o tym, co jest najpilniejsze do zrobienia. Potem sformułujemy program. Jasne jest dokończenie reformy wymiaru sprawiedliwości i umocnienie systemu przekładania sukcesu gospodarczego na warunki życia Polaków.
W tym kontekście spędza panu sen z powiek wizja zawieszonego, ale możliwego do odwieszenia we wrześniu strajku nauczycieli? Państwo w ubiegłym tygodniu przegłosowali zmiany w karcie nauczyciela. Poparła to też opozycja. We wrześniu będzie blisko 10% podwyżki dla nauczycieli.
- Tak. Nauczyciele dostaną podwyżkę. Nie taką, o jaką strajkowali, ale od czegoś trzeba zacząć. Już tego strajkowego rozpędu nie będzie we wrześniu. Nie będzie najważniejszej broni, którą straszył nas Broniarz, czyli zablokowania dzieciom możliwości kontynuowania nauki przez niedoprowadzenie do egzaminów. To brzydki pomysł, ale znalazł on niewielkie poparcie środowiska. Gdyby nie działania państwa, byłyby kłopoty. Mam nadzieję, że takich pomysłów już nie będzie.