Czy łączy pan w jakiś sposób decyzję o relokacji i wyprowadzce wojsk amerykańskich z Jasionki z doniesieniami NBC News o redukcji amerykańskiego kontyngentu na wschodniej flance?
- Nie łączę. Ta wiadomość została zdementowana. Wojska amerykańskie Jasionkę opuszczą, ale wiadomo było, że taka decyzja zapadnie. Fakt, że Amerykanie opuszczą Jasionkę, nie oznacza, że żołnierzy tam nie będzie. W ramach NATO będą tam żołnierze z Wielkiej Brytanii i Norwegii. Jak chodzi o wycofanie stacjonujących żołnierzy, sprawa podana przez NBC została zdementowana. Zwrócę jednak uwagę, że Donald Trump podczas kampanii wyborczej miał w programie ograniczenie stacjonowania wojska USA w Europie. Kładł nacisk na ograniczanie wojsk w Polsce i Rumunii.
Podatek cyfrowy jako odwet za cła?
W Polsce jest 20 tysięcy, w Rumunii 1,5 tysiąca żołnierzy. Jeśli uszczuplić, no to wskazanie mimo wszystko chyba na Polskę?
- Mówi się, że w Europie jest 80 tysięcy żołnierzy USA. Jedna czwarta jest w Polsce. Polityka Trumpa jest nieprzewidywalna. Widzimy, co się dzieje na świecie, o czym media mówią. Od 20 stycznia 2025 roku codziennie odmieniamy imię i nazwisko Donalda Trumpa przez wszystkie przypadki. Mamy show. Dziś prasa żyje wypowiedzią, że przychodzą różne kraje i chcą go całować w pewne miejsce, bo chcą negocjować warunki celne. Jako państwo musimy się przygotować, że zapadnie decyzja o ograniczeniu kontyngentu wojsk USA w Polsce. Jesteśmy członkiem NATO. To warto podkreślić, ponieważ Trump wyraźnie o tym mówił w programie wyborczym. Moim zdaniem Polska się nie ma czego obawiać, ponieważ płacimy 5 procent PKB na zbrojenia. Sam Donald Trump chwalił Polskę, że jest wiarygodnym partnerem w ramach NATO, że wywiązuje się ze swoich zobowiązań, że kupuje sprzęt amerykański. Inaczej jest jednak w innych krajach.
Też już padają pytania, czy rzeczywiście należy kupować ten sprzęt, bo Trump jest nieprzewidywalny.
- To pokłosie pewnie wojny celnej, którą mamy.
Dzisiaj weszły w życie cła nałożone przez Donalda Trumpa. Czy Polska powinna sięgnąć po broń odwetową w postaci podatku cyfrowego? To jest temat ulubiony Lewicy.
- Duże pieniądze lubią spokój. O tych rzeczach trzeba mówić spokojnie. Na razie są zapowiedzi. Podoba mi się inicjatywa ministra Krzysztofa Gawkowskiego ws. podatku cyfrowego. Polska będzie przygotowywała się do tego, żeby jednak w tym roku te działania zostały podjęte. To są potężne pieniądze i w głównej mierze wymierzone właśnie w firmy amerykańskie obecne na polskim rynku. To setki miliardów, które tracimy, bo podatki nie są u nas odprowadzane. Austria, Francja, Włochy zyskują 500-800 miliardów rocznie z tego podatku. To powinno zaboleć stronę amerykańską.
Z kim rywalizuje Magdalena Biejat?
Rafał Trzaskowski wzywa Karola Nawrockiego do debaty. Co z aktywnością kandydatki Lewicy? Nie myśli pan, że powinna podobne zaproszenie na przykład do Szymona Hołowni skierować? Tyle dzieli Polskę 2050 w ramach Koalicji 15 października z Lewicą, że to byłby doskonały sparing partner.
- Jestem zwolennikiem debaty wszystkich poważnych kandydatów. Ktoś może zarzucić, że demokracja nakazuje wszystkim, ale kandydatów jest kilkunastu. To pokazanie swojego programu. Każdy się przekona, jakie poglądy ma dana osoba, jak się prezentuje. Magdalena Biejat kończy etap budowania rozpoznawalności. To jest wypracowane. Teraz będzie przedstawiać program. Jest aktywną kandydatką. Odwiedza całą Polską, była niedawno w Małopolsce, przyjdzie też w maju. Myślę, że takie debaty poszczególnych kandydatów są słabe. Jedna debata pozwoli poznać ich wszystkich.
Z kim tak naprawdę rywalizuje w tych wyborach Magdalena Biejat? Przede wszystkim z Adrianem Zandbergiem o kilka punktów procentowych?
- Magdalena Biejat jest kandydatką Nowej Lewicy, która współtworzy koalicję rządową. Jest wiarygodna, słowa dotrzymuje. Problem Adriana Zandberga jest taki, że raz chciał być w rządzie, raz nie. Energia go rozpiera. To człowiek z lewicy, ale najważniejsze w sprawie jest to, co zrobiła Nowa Lewica. Poszliśmy z programem wyborczym i nawet jeżeli mamy możliwość zrealizowania 10 procent naszych postulatów z kampanii wyborczej z 2023 roku, to warto być w tym rządzie, żeby to realizować. Nie chcemy siedzieć na kanapie, recenzować i nic nie robić, jak Adrian Zandberg.
Ludzie potrzebują badań, profilaktyki
Na razie jest pod górkę. Składka zdrowotna dla przedsiębiorców to jest ten problem Lewicy. Czy mają państwo jakieś opinie, głosy płynące z Pałacu Prezydenckiego, co zrobi prezydent? Magdalena Biejat apeluje, żeby zawetował tę ustawę.
- Nie mam przecieków z Pałacu Prezydenckiego. Trudno, żebym miał. To kiepski prezydent, nie z naszej opcji. Sam mam wątpliwości. Rozumiem sytuację przedsiębiorców, solidaryzuję się z nimi. To dla nich ważna sprawa. Wiem też, jak wygląda stan polskiej służby zdrowia, jak te pieniądze są potrzebne. Wiem, że minister Domański obiecał, że obniżenie składki zdrowotnej nie wpłynie…
Jeśli wskaże źródło. No właśnie, co na to Lewica?
- Naszym źródłem jest jednak składka. To było źródło. Sam fakt, że minister Leszczyna początkowo była przeciwna… To trudny temat.
Oczywiście minister Domański zapowiada, że pieniądze się znajdą, ale nie wskazuje źródła. To może być nawet 6 miliardów. Żeby pokazać skalę, w ubiegłym roku całościowe finansowanie opieki zdrowotnej to było 195 miliardów złotych. Co by zmieniło uszczuplenie o 4-6 miliardów? To jest gigantyczna suma.
- Gigantyczna suma. Mamy coraz bardziej starzejące się społeczeństwo, ludzie potrzebują badań, profilaktyki. Trzeba pamiętać o tym i zwiększać środki na służbę zdrowia. Ciągle są wielkie kolejki do specjalistów. Jak ktoś ma pieniądze, pójdzie prywatnie. Nie każdego jednak stać. Od tego jest rząd i Lewica będzie tego broniła.
Zgadza się pan z opinią swoich kolegów z parlamentu, że to, co się stało, czyli obniżka składki zdrowotnej dla przedsiębiorców, jest w istocie prywatyzacją służby zdrowia?
- Nie do końca. Nie wiem, skąd takie argumenty, że od razu prywatyzacja. Nie jest to połowa budżetu, ani jedna czwarta. Może to są za mocne słowa.
Emerytury stażowe
Czy Lewica przed wyborami prezydenckimi będzie forsować, mówiła o tym minister Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, kwestie emerytur stażowych? 35 lat kobiety, 40 lat mężczyźni.
- Do wyborów mamy miesiąc i tydzień. Trudno mówić, żebyśmy to zrobili przed wyborami. Sprawa jest ciekawa. Co to są emerytury stażowe? To są emerytury dla osób, które np. mają 14 lat, 16 w ramach szkół zawodowych, pracowały fizycznie za minimalne wręcz wynagrodzenia i teraz mają za sobą 30-35 lat pracy, nie mają wieku emerytalnego, ale ich zdrowie nie pozwala na to, żeby mogły pracować.
Idą na emeryturę w wieku 50 lat - dezaktywacja zawodowa, dezaktywacja społeczna i głodowe emerytury.
- Tak, bo jest jeden z warunków, że ona musi przekroczyć kwotę minimalną, czyli 1800 zł brutto. To warunki głodowe. Lepiej jednak mieć cokolwiek niż nic, gdy zdrowie nie pozwala. Jest spór między minister Agnieszką Dziemianowicz-Bąk i ministrem Domańskim. Tylko, że osoby, które się ubiegają o emerytury stażowe, odprowadzały składki. Mają po 30 albo i więcej lat pracy i pełne odprowadzenie składki. Tak naprawdę nie chcą od państwa pieniędzy, tylko chcą odzyskać to, co każdy obywatel, odprowadzając składki zdrowotne, wpłacił do państwa.
Jest pan na tak?
- Jestem na tak.