W tej kwestii każda firma ma pełną dowolność. Jak jednak zapowiadała europosłanka w porannej rozmowie Radia Kraków, będzie domagała się regulacji w tej sprawie. Jeśli jakiś produkt jest w tym samym opakowaniu pod tą samą nazwą, to musi być wszędzie taki sam - mówiła posłanka Thun w Radiu Kraków.
Zapis rozmowy Marty Szostkiewicz z europosłanką PO, Różą Thun.
Dlaczego jest pani dzisiaj w Tarnowie?
- Dzisiaj przyjechał do Tarnowa komisarz Mimica odpowiedzialny za sprawy konsumenckie. Zależało mi na tym, żeby właśnie ten komisarz przyjechał do Małopolski.
Myśli pani, że w Tarnowie trzeba szczególnie chronić konsumentów?
- Wszędzie trzeba chronić konsumentów. Tutaj jest dobre stowarzyszenie konsumenckie. Od dawna zależało nam na kontakcie z tym komisarzem. Była niedawno wielka konferencja w Lublinie, ale on nie mógł dojechać. To dobra okazja do rozmowy. Podobnie będzie także w Krakowie.
Jest taka teoria, że te same produkty sprzedawane w polskich sklepach, przy tej samej nazwie, różnią się od tych sprzedawanych w Niemczech. Są po prostu gorsze. Niektórzy ludzie uważają, że zachodnie koncerny traktują Polskę jak wschodni rynek, gdzie się wszystko sprzeda. To prawda?
- Dotknęła pani czułego punktu. To jest głos kupujących, który też słyszę. To na pewno będzie temat naszych rozmów. Ja testu na słynnych proszkach nie robiłam. Ponoć te proszki gorzej u nas piorą niż w Niemczech. Pewnie coś w tym jest.
Rozumiem, że nie przywozi pani z Brukseli proszków do domu?
- Nie. W bagażu nie wożę proszków. Uważam, że to kwestia, którą trzeba zbadać.
To chyba jest proste do zbadania?
- Tak. Trzeba zrobić test chemiczny i to dobre zadanie dla organizacji konsumenckich. Jeśli obywatele się skarżą, to coś trzeba zrobić. Pytałam komisję i otrzymałam odpowiedź, że producent ma prawo dostosowywać produkt do wymogów rynku.
Czyli Polacy wolą gorsze proszki niż Niemcy?
- Nie wiem, czy one są gorsze. Jeśli nie ma na ten temat regulacji, to ja uważam, że taką regulację trzeba zrobić. Niech oni sobie zaznaczają, co chcą, ale niech konsument niech wie, że kupuje inny produkt. Jeśli coś ma swoją nazwę, to musi to być wszędzie taki sam produkt. Producent nie może robić innej kawy dla Hiszpanii i Polski.
Zbliża się kampania do Europarlamentu. Pani jest „jedynką” na liście PO. O co będzie chodziło w tej kampanii? O przyszłość Europy czy o polską służbę zdrowia i zasiłki dla matek dzieci niepełnosprawnych?
- Niewykluczone, że dyskusja będzie wokół służby zdrowia i zasiłków. Jak mam mówić poważnie, to Parlament Europejski nie zajmuje się takimi sprawami. To kwestia państw członkowskich. Tak jest często, że obywatele na spotkaniach chcą mówić o sprawach im najbliższych, które nie zawsze leżą w gestii europosła. To świetna okazja, żeby się przypatrzeć, co my tam robimy, jakie nasze sprawy obywatelskie się zmieniają, na co wpływ ma Europa. Ta debata się ożywia, chociaż ja uważam, że nie jest przyzwoite, gdy posłowie się budzą tylko na czas kampanii.
Zasiłek dla rodzica dziecka niepełnosprawnego to nieco ponad 800 złotych. Gdy ludzie sobie to zestawią z zarobkami europosłów, to wygląda to mało przyzwoicie. Taki jest odbiór społeczny Europarlamentu.
- Są sprawy trudne i bolesne. Są sprawy, które reguluje Polska i UE. Pensje europosłów są płacone z budżetu unijnego. Na zasiłki nie wolno wydawać pieniędzy europejskich. Państwa członkowskie sobie zażyczyły, żeby sprawy socjalne zostawić im, żeby ich nie uwspólnotawiać.
Może byłoby lepiej, żeby sprawy socjalne by były w gestii UE? Może byłoby lepiej dla polskich niepełnosprawnych?
- Może tak, ale to kwestia wyborców. Jak będziemy mówili o tym, że chcemy socjalu, to dotyczy też kultury i sportu. Są takie dziedziny, których państwa członkowskie nie chcą dać w zarządzanie Unii. Socjal i zdrowie do nich należy. To kwestia wyboru i decyzji państw członkowskich, czy one chcą to zatrzymać u siebie czy nie. Czym więcej będziemy uwspólnotawiać traktat, to zależy od wyborcy. Czy będzie głosował na partie proeuropejskie czy na partie, które mówią, że Unia to związek 28 państw i wszystko trzeba wynegocjować, żeby nam Europa nie rosła w siłę, to my nie chcemy wtrącania się. To ważna dyskusja. Czy chcemy instytucjom europejskim dawać więcej kompetencji, żeby był jeden europejski reprezentant, czy chcemy, żeby jedna osoba negocjowała z Putinem ceny ropy? To wielka dyskusja, która nas czeka.
Wiele osób krytykuje pomysł Igrzysk w Krakowie w 2022 roku. Krytykują, bo już są wydawane wielkie pieniądze na wniosek, który nie ma większych szans. Czy w kontekście tych protestujących matek dzieci niepełnosprawnych wydawanie miliardów na tor saneczkowy w Myślenicach to jest to czego małopolscy wyborcy oczekują?
- To pytanie: „Sadźmy róże, lasy płoną”. Nie można wszystkiego porównywać.
Porównywać nie można, ale pieniądze już tak. To te same pieniądze.
- Oczywiście, ale musimy patrzeć szerzej. Jeśli chodzi o Olimpiadę to jak na złość Unia jest tematem. Przy Igrzyskach musi się poprawić infrastruktura, dojazdy i tak dalej. To budujemy z Funduszy Europejskich. Jest ich jakaś kwota, ale gdzie będą priorytety to widzieliśmy jak to było w 2012 roku. One były tam, gdzie były stadiony.
Podoba się to pani? Że budowało się drogi tam gdzie były mecze?
- Drogi tam też są potrzebne. Podobnie w Małopolsce.
Ale po co do tego Olimpiada?
- Konkurencja jest ogromna. Koszula bliższa ciału, ja bym chciała, żeby Polska się rozwijała, ale Małopolska jeszcze bardziej. Jeśli chcemy wygrać w konkurencji z innymi regionami, to musimy mieć mocne argumenty. Ja nie mam określonego zdania dotyczącego Igrzysk, ale nie jest dobrze, gdy z zasady wołamy: „nie”.Dobra promocja regionu ciągnie za sobą kolejne pieniądze. Za tym idą kolejne pieniądze, które można przeznaczyć na przykład na ten socjal. Patrzmy szerzej.
Prasę przeglądał Krzysztof Piasecki: