W dużym skrócie chodzi o to, żeby szpitale powiatowe specjalizowały się i lepiej wykorzystywały swoje zasoby, tak przynajmniej twierdzi ministerstwo. Czy propozycje minister Izabeli Leszczyny spowodują, że szpitale będą bardziej samodzielne, będą mogły bardziej decydować o sobie, ale przede wszystkim, czy rozwiążą problemy finansowe?

- Myślę, że niestety nie. Być może okaże się w trakcie implementacji, w jakim kierunku to pójdzie. Tym, co mnie cieszy w tej propozycji, jest to, że znajdują się tam elementy integracji, sieciowania szpitali w województwie. Uważam, że tak powinno być, że szpitale powinny zacząć tworzyć sieci współpracy, które pozwolą na zidentyfikowanie ich słabych i mocnych stron. To mogłoby być naturalnym krokiem do tego, żeby zdecydować. Specjalizuję w ginekologii i położnictwie, przyjmuję bardzo dużo porodów, mam kadrę, mam anestezjologów. Będziemy mogli zabezpieczyć kobietę w ciąży i poród dziecka na bardzo wysokim poziomie, czyli jakość usług i na tym się koncentrujemy. Ale inny szpital może się specjalizować w neurologii. Jeszcze inny może dojść do wniosku: mamy bazę, robimy duży ZOL, dlatego że mamy potrzeby osób długoterminowo chorych. Wyobrażam sobie, że taka oddolna inicjatywa - położenia nacisku na wyspecjalizowane czynności medyczne, świadczenia zdrowotne w województwie pomiędzy szpitalami powiatowymi - mogłaby być dobrym rozwiązaniem na zaspokojenie potrzeb.

Znowu odwołajmy się do słów polityków. Padły słowa, że po tej reformie, kiedy będzie specjalizacja, ludzie będą musieli dalej dojeżdżać do szpitala. Ten szpital nie będzie dla nich tak dostępny, jak jest teraz. Powiedziano nawet: „Polki będą rodzić na ulicach, do szpitala już nie dojadą”.

- To jest coś, co ja nazywam politics. To jest po prostu polityka po to, żeby przestraszyć; po to, żeby powiedzieć: „będziemy robić inaczej, nikt nie będzie rodził na ulicach”. Gwarantuję państwu, że nikt w Polsce nie będzie rodził na ulicach, jeżeli szpitale się zintegrują. Jestem przekonana, że Polki wolą rodzić trochę dalej może od miejsca zamieszkania, ale w warunkach, które są naprawdę bardzo dobre, bezpieczne dla matki i dziecka, przy kadrze, która jest wysoko wykwalifikowana w tym zakresie i ma doświadczenie.

Problemy finansowe szpitala powiatowego - trzeba udzielić szybkiej pomocy, a tu jeszcze kolejne koszty.

- Myślę, że to nie są takie duże koszty, jeżeli popatrzymy na całość. Czy chcemy utrzymywać nierentowny oddział, który zadłuża cały szpital i który wpływa na czas oczekiwania, jakość usług, brak kadry? Chcemy wydać pieniądze na busa, który zapewni dojazd pacjentów do szpitala znajdującego się kilkanaście kilometrów dalej? Jestem przekonana, sytuacja, kiedy na jednej ulicy mamy trzy szpitale, to po prostu absurd finansowy, który niestety zagraża stabilności finansowej tego systemu.

Nie rozmawiamy o Krakowie czy dużych jednostkach miejskich, gdzie rzeczywiście tych szpitali, również powiatowych, jest dużo. Mówimy o czarnych plamach na mapie, które również są w Małopolsce - często na jeden duży powiat jest jeden szpital powiatowy. Jeżeli nie będzie świadczył jakiejś usługi, to ja, jako pacjent, będę musiał dojeżdżać 70-80 kilometrów. Czasami też się tak zdarza.

- Po to mamy mapy potrzeb zdrowotnych, które pokazują nam, jakie jest zapotrzebowanie na rodzaj udzielanych świadczeń dla danej populacji. Jeżeli to jest jedyny szpital, w pobliżu nie ma niczego, to wiadomo, że w tym szpitalu nie można likwidować ważnych części zabezpieczających dostęp do świadczeń zdrowotnych. Te mapy powinny być wykorzystywane przy kontraktowaniu świadczeń, ale do tego, żeby właściwie rozmieszczać infrastrukturę i nie bać się tego, że czasami trzeba podjąć decyzje, które na pierwszy rzut oka są niekorzystne dla mieszkańców. One w rezultacie mogą się okazać dla nich bardzo korzystnie. Ale ludzi nie można zostawić samych. Jeżeli coś im zabieramy, to dajmy im jakąś możliwość zabezpieczenia. To poczucie bezpieczeństwa jest ważne. Z ludźmi trzeba rozmawiać. Trzeba robić pikniki, trzeba ich edukować, trzeba podnosić ich kompetencje zdrowotne od najmłodszych lat.

Cieszę się, że co prawda fakultatywnie, ale w ogóle, w szkołach pojawi się edukacja zdrowotna. To jest po raz pierwszy szansa, żebyśmy podnieśli kompetencje zdrowotne dzieci, młodzieży, która - mam nadzieję - będzie świadomymi obywatelami, nie będzie bała się racjonalnego współfinansowania świadczeń, czy właśnie tego, że w ramach województwa może dojść do korzystnej dla nich restrukturyzacji.

Tylko czy taka restrukturyzacja ma szansę być przeprowadzona? Już słyszę ten harmider mieszkańców powiatu, którzy mają jeden szpital i nagle okazuje się, że onkologię im przenoszą, bo ona jest nierentowna, gdzieś dalej 70-80 kilometrów. To będzie bardzo trudna decyzja polityczna: dla starosty, dla ministra, dla lokalnego burmistrza, prezydenta.

- Ona jest najtrudniejsza dla lokalnych polityków, bo to oni ostatecznie odbiorą ten "mandat nieufności" związany z podjęciem trudnej decyzji. I niestety zostanie im najprawdopodobniej zabrane stanowisko. Takie trudne decyzje, kiedy mamy taką formę właścicielską szpitali, powodują, że ich się nie podejmuje, bo starosta nie chce ryzykować utraty swojego stanowiska. Często należy do jakiejś partii, więc odpowiada też przed nią. Kilka lat temu pokazaliśmy pomysł podstawowego zabezpieczenia zdrowotnego, który mógłby uprościć strukturę właścicielską w Polsce. Powiaty nie byłyby wtedy właścicielami szpitali powiatowych, tylko szpitali pierwszego poziomu zabezpieczenia referencyjnego. Proste szpitale, chirurgia jednodniowa. Powiat koordynowałby współpracę z podstawową opieką zdrowotną i ambulatoryjną specjalistyczną; miałby te niewielkie szpitale, które świadczyłyby doraźną prostą pomoc. Natomiast województwo, samorząd odpowiadałby za strukturę właścicielską i byłby właścicielem, podmiotem tworzącym dla wszystkich pozostałych szpitali. Jeżeli uprościmy strukturę właścicielską i będzie jeden podmiot odpowiedzialny, łatwiej będzie koordynować działanie, tworzyć sieci, decydować o pewnych rzeczach. Wtedy ten starosta poczułby się trochę zwolniony z odpowiedzialności politycznej.

Czy wtedy też rozwiązałby się w mniejszych miejscowościach problem z kadrą?

- Absolutnie tak. Alokacja kadry, nawet pomiędzy województwami ,jest bardzo zróżnicowana. W Polsce mamy około 3,5 lekarza na 1000 mieszkańców i to jest średnia dla całej Polski. W mazowieckim mamy sześciu lekarzy na 1000 mieszkańców, ale już w opolskim, lubuskim czy warmińsko-mazurskim mamy zaledwie dwóch lekarzy na 1000 mieszkańców. Czyli różnica pomiędzy województwami jest ogromna. W każdym województwie jeszcze alokujemy tą kadrę pomiędzy duże ośrodki, mniejsze i wsie. Oczywiście najgorzej jest w miejscach, które pan nazwał "czarnymi dziurami". My mówimy „pustynie medyczne” albo po prostu „białe plamy”, tam, gdzie specjalistów, szczególnie w zakresie podstawowej opieki zdrowotnej nie ma. Są niestety w Polsce takie gminy. Problem kadr jest stałym problemem, który również dotyczy szpitali. Dlatego, że jeżeli nie ma kadr, trudno sobie wyobrazić, że możemy gwarantować dostęp do świadczeń nielimitowanych.