Zapis rozmowy Jacka Bańki z dr. Radosławem Marzęckim, politologiem z Uniwersytetu Pedagogicznego.
Myśli pan, że spór o aborcję wstrząśnie sceną polityczną?
- Myślę, że nie. Ten spór wraca po raz kolejny. Jak patrzymy na polską politykę przez pryzmat tego tematu to odnosimy wrażenie, że czas biegnie cyklicznie a nie linearnie. Ten spór nie zostanie rozwiązany i będzie wielokrotnie wracał. Tak jest chyba dlatego, że jego istotą jest nierozwiązywalność. Ten temat ma też potencjał dzielenia. Dlatego różne siły polityczne wykorzystują go, żeby swoje interesy realizować.
Dla kogo to jest tlen? Dla opozycji parlamentarnej czy dla opozycji pozaparlamentarnej, czyli dla lewicy?
- Pytanie jak patrzymy na sam spór. Mamy siły, które proponują rozwiązania liberalizujące aktualny stan i siły, które proponują zaostrzenie przepisów. Jak patrzymy przez pryzmat protestów to wśród beneficjentów jest przede wszystkim opozycja, głównie ta pozaparlamentarna, czyli partie lewicowe. Pamiętajmy, że po 2005 roku zmienił się model uprawiania polityki. Szczególnie dotyczy to partii pozaparlamentarnych, które w ten sposób zyskują wpływ na świadomość społeczną, one tylko tak mogą być widoczne. Nie mówię, że robią to interesownie, ale wykorzystują szansę. Nie ma innych kanałów komunikacji, żeby dotrzeć ze swoim przekazem do szerokich kręgów wyborców, więc polityka wychodzi na ulice i staje się wiecowa.
Skoro mamy politykę na ulicy to dostrzega pan potencjał zmiany w tych manifestacjach? Mamy też sondaże, które pokazują rosnące poparcie dla Nowoczesnej a spadające dla obozu rządzącego. One jednak były robione jeszcze przed awanturą aborcyjną.
- Mamy nie sondaże a jeden sondaż. To nam sugeruje dystans do sprawy. Wynik pojedynczego sondażu niczego nie wnosi. Pamiętam jak pojawił się pierwszy sondaż odwracający kolejność między PO i PiS. Z niedowierzaniem patrzyliśmy na wyniki i lekceważyliśmy je. Kolejne sondaże potwierdziły trend. Zalecam wstrzemięźliwość. Poczekajmy na sondaże innych pracowni. Zobaczymy czy ta luka faktycznie maleje. Ten sondaż IBRIS w porównaniu z poprzednim sondażem tej samej pracowni z końca sierpnia wykazuje różnicę w wyniku dla PiS 3%. To zakres błędu statystycznego. Być może poparcie dla PiS wzrosło lub jest na stałym poziomie. Poczekajmy. Zobaczymy czy ten trend istnieje.
Jest pan politologiem. Jak pan ocenia ten sposób uprawiania polityki na ulicy? Tę obywatelską aktywność kobiet chwalił niedawno poseł PiS Włodzimierz Bernacki. On jednak podkreślał, że ideologicznie z protestującymi się nie zgadza. Jest potencjał w tym co widzimy na ulicach?
- Nie potrafię tego ocenić. Każda aktywność polityczna zasługuje na uwagę i docenienie, ale jest to jednak protest. To aktywność motywowana negatywnie. Łatwo się angażujemy negatywnie przeciwko czemuś i komuś. Tej aktywności, której potrzeba, która ożywia demokrację, na co dzień nie ma. Cała sprawa sporu o aborcję pokazuje w jak fatalnej kondycji jest polska sfera publiczna. Debata publiczna to konfrontacja. Jedni powiedzą, że dobrze, bo tak powinno być. Jednak nie jest to sfera konfrontacji otwartej na poglądy i argumentację wolną od emocji. To jest debata zamknięta. Ona służy pokonywaniu przeciwnika a nie odkrywaniu tożsamości zbiorowej. To jest duży problem naszego społeczeństwa i naszej młodej demokracji. Wiedzieliśmy, że musimy się borykać z różnymi aksjologicznymi konfliktami, ale wciąż nie możemy wyjść z fazy głębokich, historycznych i wielkich tożsamościowych sporów.
W jakim sensie ten spór jest sposobem na sondowanie nastrojów społecznych? Możemy coś więcej o nas powiedzieć obserwując to co dzieje się w parlamencie i na ulicach?
- Nie wiemy nic więcej, poza tym co i tak wiedzieliśmy. Sondaże pokazywały, że nastroje są konserwatywne z punktu widzenia porządku, który mamy. Większość Polaków jest za utrzymaniem tego porządku. Trudno jednoznacznie ocenić co było treścią tego wczorajszego protestu. Czy to była obrona status quo, czy postulat liberalizacji? Te postulaty się mieszały. Tam były różne środowiska. Zatem nie dowiedzieliśmy się niczego więcej. Pojawiła się w naszej przestrzeni grupa ludzi z wyrazistymi poglądami i my o tym wiedzieliśmy. Te grupy najbardziej skrajne zawsze są najbardziej aktywnie. Grupa osób umiarkowanych, dla których ten dzisiejszy kompromis jest ważny, pewnie została w domu. Jakby oni mieli decydować w referendum to pewnie też by zostali w domach. Czyli grupy skrajne miałyby decydować jaki porządek zostanie zadekretowany.