Zapis rozmowy Jacka Bańki z Teodorem Gąsiorowskim z krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.
Jeśli mówimy o Małopolanach to szczególną rolę odegrał krakowianin, doktor Robel.
- Los wskazał na niego palcem. On był szefem oddziału chemicznego instytutu kryminalistyki. Niemcy do niego przysłali z Katynia 10 skrzyń z przedmiotami wykopanymi w czasie ekshumacji. Była też 11 skrzynka z rzeczami, które Niemcy chcieli pokazać na wystawie. Niemcom wydawało się, że szybko to będzie gotowe na wystawę. Robel im to wybił z głowy. To pozwoliło polskim specjalistom opracować znaleziska.
Opracowywać to znaczy kopiować?
- Najpierw oczyścić z błotka, krwi i tkanek. Niemcy wysłali do Krakowa przedmioty bez konserwacji. Ekipa Robla to czyściła. Rok pracy i opracowali ponad 280 kopert z artefaktami z Katynia. Oczywiście przepisywali dokumenty. Robel, który był żołnierzem AK, przekazywał odkrycia służbom wywiadowczym. Część materiałów została od razu przewieziona do Anglii.
Rozpoczęła się też walka o te dokumenty i ich ukrywanie.
- Niemcy po przeprowadzeniu kampanii propagandowej, wcale nie chcieli się dzielić tym znaleziskiem. Dokumenty Robla miały być robione w jednym egzemplarzu. Jednak udało mu się przekonać Niemców, że muszą być dwa egzemplarze. Jeden dla Niemców a drugi dla PCK. Przeglądając dokumenty wydaje mi się, że egzemplarzy było co najmniej 6. Widać to po różnej ostrości odbitki.
Czyli doktor Robel wiedział jaka może być waga tych dokumentów w przyszłości?
- Nikt nie miał złudzeń, że dla Niemców to ma wielkie znaczenie, jako dowód sowieckiej zbrodni. Sowieci się wypierali. Robel zdawał sobie sprawę, że dokumenty nie mogą zostać w jednym egzemplarzu. Jeden egzemplarz z oryginałami powędrował do Niemców i to przepadło. Drugi egzemplarz został przekazany do Warszawy do Czerwonego Krzyża. Ponoć poszedł z dymem podczas powstania. Trzeci egzemplarz Robel zachował dla oddziału chemicznego, ale starannie to ukrył. Ten egzemplarz przetrwał i został znaleziony w 1991 roku. Pytanie co się stało z jeszcze dwoma egzemplarzami. Jakieś dokumenty sowieci przechwycili w Krakowie i wywieźli. Nikt nie wie co to było. Być może szósty egzemplarz kiedyś się znajdzie.
Wracając do Małopolan w katyńskich dokumentach to zidentyfikowano 66 oficerów.
- Wybraliśmy z tego zbioru ludzi związanych z Małopolską. To nie są oczywiście wszyscy. Z samego rozkładu statystycznego wynika, że z Małopolski ludzi w Katyniu było kilkuset. My opieraliśmy się na materiałach Robla. Stąd taka liczba. Jest jednak pełen przekrój ludzi. Do dołów śmierci trafiali oficerowi w służbie stałej, młodzi oficerowie rezerwy. Jest pełny przekrój inteligencji. Oficerami byli ludzie z maturą i szkołą podchorążych.
Co pozostaje jeszcze niewyjaśnione w zbrodni katyńskiej?
- Niewiele. Same drobiazgi. Nie rozumiem czemu Rosjanie nie chcą dzisiaj wydać dokumentów. Nie są w stanie chyba już zaskoczyć historyków. Mnie interesuje coś innego. Tym się nie zajmowano. Kiedy tak naprawdę Niemcy się dowiedzieli o zbrodni i kiedy zaczęli prace ekshumacyjne? Pierwszy komunikat nadano 13 kwietnia. Niemcy mieli kilkanaście dołów śmierci. Trzy dni później ogłosili pierwsza liczbę zidentyfikowanych. Tam byli obaj generałowie rozstrzelani w Katyniu. Szczęście? Czy poszukiwania były prowadzone wcześniej? Może też Niemcy wiedzieli gdzie szukać?
Skąd takie przypuszczenia?
- W tym samym czasie jak sowieci czyścili obozy polskich oficerów, w okupowanym Generalnym Gubernatorstwie Niemcy przeprowadzali nadzwyczajną akcję pacyfikacyjną. Do obozów, więzień i na miejsca egzekucji trafiała ta sama warstwa społeczna. Ba, zdarzały się rodziny, gdzie jeden braci kończył życie w Katyniu a drugi w okupowanym Generalnym Gubernatorstwie.
Dzisiaj mamy obchody 75. rocznicy zbrodni katyńskiej. Te obchody przysłania nieco sprawa związana z 10 kwietnia. Jutro 5. rocznica katastrofy smoleńskiej. Rocznica wypiera rocznicę? Częściej mówimy o Smoleńsku?
- Niestety tak to wygląda. Wygłoszę obrazoburcze twierdzenie. To pana wina i wina pańskich kolegów. Media nie interesują się tym co się stało w Katyniu. Interesuje ich Smoleńsk. Tylko czasami się mówi po co tam leciał prezydent. A szkoda.
To gorzka refleksja.
- Cóż, mój zawód to historia. Pański zawód to sprawy bieżące. Coraz rzadziej media zajmują się historią.