Zapis rozmowy Jacka Bańki z prof. Marią Flis, socjologiem i prorektorem UJ ds. rozwoju.

W zeszłym roku na maturze mieliśmy rzeź niewiniątek. Podobno w tym roku łatwiej nie będzie. Możemy powiedzieć, że matura wreszcie odzyskuje znaczenie?

- Matura jest passé jako forma egzaminu dojrzałości. Pole znaczeniowe tego, co kiedyś się kryło pod pojęciem matury, uległo przeoraniu. W moich czasach jakoś te funkcje ten egzamin wypełniał. To, co się później stało, kiedy usunięto matematykę jako przedmiot obowiązkowy, skrzywdziło pokolenie. Jeśli teraz ludzie odpowiedzialni za egzaminy potrafią go tak przygotować, że on sprawdza wiedzę, to w porządku, ale niech się nazywa egzaminem końcowym. Nie używajmy nazwy, która ma puste pole semantyczne.

 

Jak to powiedzieć maturzystom, którzy chodzą do trzyletniej szkoły ponadgimnazjalnej i przerabiają materiał? Można im powiedzieć, że to passé?

- Nie. Można im powiedzieć, że to przepustka na wyższe studia. Nie oceniałabym tego, ale się wycofaliśmy z egzaminów wstępnych na studiach. Umowa z czasów Solidarności zawierała ciche przyzwolenie, że wykształcenie wyższe stanie się powszechne. Przenieśliśmy system francuski na nasz grunt i wprowadziliśmy gimnazjum. Została nazwa egzamin dojrzałości. Do czego? Ktoś umie lepiej, wie więcej i potrafi to wykorzystać na egzaminie? To nie ma sensu. Czekam od lat na odważnego, który nazwie rzeczy po imieniu i nie będziemy oszukiwać ludzi, że zdali egzamin dojrzałości. To egzamin z wiedzy. Kto zdał lepiej, ten ma większe szanse, żeby się dostać na wymarzone studia.

 

Jak przez te ostatnie dekady zmieniał się poziom tych, którzy rozpoczynali studia na UJ? Ja miałem egzaminy wstępne. Dzisiaj nie ma tego stresu.

- Zawsze tak było, że nie wszyscy są skazani na sukces. Tych najlepszych jest mało. Oni mają nieograniczone pole wyboru. Mogą wybrać kierunki studiów, mają matury międzynarodowe. Ta masowość wyższego wykształcenia doprowadziła do tego, że egzamin końcowy jest egzaminem zróżnicowanym i zdają go praktycznie wszyscy. Jak matura jest przepustką na studia wyższe, to dostajemy absolwentów na poziomie intelektualnym kiepskim. Nie będę tego oceniać brutalnie, ale to kiepski poziom. Jest podstawowy błąd, bo są ludzie, którzy matury nie powinni zdać. Oni nie potrafią myśleć i nie rozumieją, co czytają. Na studiach licencjackich nikt ich tego nie nauczy. Otrzymują licencjat, zostają oszukani przez system, idą na studia II stopnia i ja przeżywam dramat, który kończy się tym, że osoby nie zdają egzaminów. One nie rozumieją nawet dlaczego.

 

Powiedziała pani, że nie trzeba lat świetlnych, żeby to odkręcić. Co musiałoby się stać?

- Trzeba odważnej decyzji, która powie, że było utopią to, iż wyższe wykształcenie zagwarantuje pracę. To mit. Nie ma na świecie takiego systemu, który potrafi wchłonąć taką masę ludzi z wyższym wykształceniem. Żaden rynek pracy tego nie wchłonie. W efekcie dochodzi do tego, że osoby posiadające licencjat robią karierą na zmywakach w Wielkiej Brytanii. Nasz rynek pracy nie jest przygotowany na to. Jest różnica w wynagrodzeniu. Zarabianie w funtach jest lepsze niż w złotówkach. Różnica jest nie do zasypania. Teraz trzeba takiego rządu, który będzie miał odwagę powiedzieć, że masowe wykształcenie to droga donikąd.