Zapis rozmowy Jacka Bańki i Adama Piśko z profesor Magdaleną Mikołajczyk, politolog z Uniwersytetu Pedagogicznego.
Jacek Bańka: Dzisiaj w Krakowie pytałem wicepremiera Piechocińskiego co on na taki pocałunek śmierci? Koalicjant chce pytać o Jednomandatowe Okręgi Wyborcze. Wicepremier odpowiedział: „eee, temat zastępczy”. Pani się zgadza z tą opinią?
Magdalena Mikołajczyk: Tak. Nawet bym powiedziała, że dla mnie fascynujące w polityce jest to, że partie antysystemowe proszą o JOW-y. To jak Czerwony Kapturek szykujący jedzenie dla Wilka lub dron, który strzela bumerangami. Jak partie antysystemowe chcą przejąć dyskurs polityczny, to muszą się opowiadać za proporcjonalnością z niskimi progami wyborczymi. Nikt w Polsce nie mówi o dwóch systemach, które zyskują uznanie, czyli o systemach mieszanych. One pozwalają eliminować wady jednego systemu zaletami innego. Dzisiaj nie ma problemu, żeby zastosować systemy pojedynczego głosu przechodniego.
J.B: Pani się zajmuje JOW-ami. Skoro pani twierdzi i komentatorzy mówią, że taki system zmiecie PSL czy antysystemowców, to po co oni o tym mówią?
M.M: Wracamy do tematu zastępczego. Nawet Pawłowi Kukizowi brakuje tematu, który buduje wspólnotę. Jest wiele tematów, które jednych nakręcają a innych przeciwnie. Dlatego JOW-y są prostą opowieścią, że polityka stanie się cudownie inna. To wizja zbawienia. Ona nie musi mieć nic wspólnego z prawdą. Jak zastosujemy ten system, to zobaczymy jego konsekwencje. To nas prowadzi w kierunku dwupartyjności. Howgh. Koniec.
Adam Piśko: Powiedzmy, jakie zalety dostrzega się w JOW-ach? Co mogło skłonić Pawła Kukiza do promowania tego?
M.M: Może jest tak, że za JOW-ami są konserwatyści, bo te systemy były wprowadzone dawno, kiedy ludzie nie potrafili dobrze liczyć. Ten system to prostota. Wyborca idzie do urny, nie ma wielu stron, nie ma pomyłek, że się postawi krzyżyk na kilku stronach. Wyborca postawi jeden krzyżyk przy Józku, który mu się spodoba.
A.P: Potem jak Józek będzie rządził, to łatwo go rozliczyć?
J.B: I możemy mieć 460 Józków?
M.M: Może tak być. W starych demokracjach są systemy JOW-ów. Tak jest w USA czy Wielkiej Brytanii. Tydzień temu widzieliśmy, co tam się stało. Tam polityka rozrzuca partie na dwie strony. Dyskurs jest wyrazisty a odpowiedzialność polityczna jest duża. Nie można powiedzieć, że koalicjant nie chciał zmian w KRUS. Nie można tak powiedzieć. My po prostu czegoś nie zrobiliśmy. To jest czytelne. Odbiorca wie, na kogo ma głosować, jak coś mu się nie podoba. Partie są nastawione na ostry dyskurs. Partia rządząca i opozycja są silne. Przesunięcie 1% wyborców powoduje zmianę polityki. Republikanie zajmują miejsce Demokratów, Demokraci Republikanów i tak dalej. To utrwala dwupartyjność. Zaletą jest umiejętność prowadzenia polityki przez jedną partię. Na pewno negatywna jest mniejsza frekwencja. Wyborcy szybko są rozczarowani.
A.P: I przestają się interesować polityką, widząc jak niewielki wpływ mają na to kto nimi rządzi? Nawet jak w skali kraju wygra ugrupowanie A, to może nie rządzić, bo ma mniej mandatów.
M.M: Tak. Jedną z najgorszych rzeczy jest to, że pół miliona wyborców więcej głosowało na partię A, ale partia B wygrała. To najgorszy skutek, który się zdarza. Zakładam, że u nas bardziej prawdopodobne jest to, że jest 460 Józków i każdy gra na własnych skrzypcach. W USA to się jednak zdarzyło. Więcej wyborców poparło Ala Gore'a a wygrał Bush. Takie rzeczy zdarzają się partiom popierającym słabszych, czyli Demokratom i Laburzystom. To nie zdarza się Republikanom i Konserwatystom. Sposób ulokowania wyborców w okręgach jest czynnikiem, który decyduje o tej deformacji. Wyborcy słabsi często mieszkają w jednym okręgu. Upadł zakład pracy i oni wszyscy głosują w jednym miejscu. Oni są skumulowani. To okręgi średnich miast, gdzie jest upadający przemysł. To się nie zdarza establishmentowi. Dlatego karpie się proszą o Boże Narodzenie.
J.B: Jest jeszcze jedna diagnoza. Są problemy z edukacją. Chcielibyśmy sobie to tak uprościć, że mamy jednego Józka, na niego głosujemy i jego rozliczamy? Jest zero inwencji?
M.M: W moim instytucie 15 lat temu profesor Łabędź i Sobolewska-Myslik robili badania dotyczące wyborów samorządowych. Jedną ze zmiennych było wykształcenie wyborców. Wyszło im, że im niżej wykształcony jest wyborca, tym lepiej zna nazwisko swojego kandydata. Z kolei im lepiej wykształcony wyborca, tym lepiej zna program partii, na którą głosuje, ale nie wie, na kogo głosował personalnie. Przechodząc w stronę JOW-ów mówimy, że wyborca nie musi się uczyć. Wystarczy, że rozróżnia czy ktoś jest gruby, chudy i jakie robi jarmarki w telewizji. Też państwo jesteście przyczynkiem do historii o zaniku edukacji obywatelskiej. Nakręcamy ludzi na emocję, nie chcemy zmusić wyborcy, żeby się wczytał i zastanowił nad tym, czy polityka jest dla młodzieży czy nas cofa do średniowiecza. Tego przez JOW-y nie osiągniemy.