Czy konflikt na Bliskim Wschodzie, który obserwujemy już od dłuższego czasu, wpłynął w jakikolwiek sposób na postawy antysemickie w naszym kraju?
- Niestety tak. Ten konflikt silnie wpływa na postawy społeczne, zwłaszcza młodzieży, studentów. Wiemy dobrze, że był poważnym bodźcem dla różnych wystąpień, a nawet strajków, które mieliśmy w wielu miastach - od stolicy i Uniwersytetu Warszawskiego, po Kraków i Uniwersytet Jagielloński. Są też - nasilające się w ostatnim czasie - wpisy o charakterze antysemickim, rozlewające się w social mediach. Źle się dzieje, a nie mówię tylko Polsce, ale także o całej Europie, że jeszcze mocniej łączy się politykę konkretnego rządu izraelskiego (rządu premiera Netanyahu) z rzekomą postawą, czy z rzekomym światopoglądem wszystkich Żydów,. Nie tylko tych w Izraelu.
Tymczasem trzeba rozróżnić te dwie kwestie. Jedną rzeczą jest możliwa, dopuszczalna w wolnym świecie krytyka Izraela jako państwa, a już w sposób szczególny jego konkretnych rządów; a czym innym jest krytykowanie, czy wręcz atakowanie Żydów, którzy często nie utożsamiają się z polityką swojego rządu (mówię o ataku słownym, ale zdarzają się również napaści fizyczne). Druga bardzo ważna sprawa - można krytykować poszczególne decyzje rządu izraelskiego, sposób ich wykonania, ataki, odbijanie zakładników, kontruderzenia w terrorystów Hezbollahu, wcześniej w Hamas, ale nie można odmawiać Izraelowi prawa do istnienia. Jeżeli słyszę, nawet w Krakowie, że na manifestacjach pobrzmiewały hasła „From the river to the sea, Palestine will be free”, to pytam: gdzie w tej rzeczywistości mają odnaleźć się mieszkający tam Żydzi?
Niewyobrażalne układanki
Strajk studentów przed Collegium Broscianum Uniwersytetu Jagiellońskiego na szczęście został zakończony, ale planowane są kolejne manifestacje, także dzisiaj, przeciwko „Izraelskiej machinie śmierci”. Czy słyszał pan o manifestacjach przeciwko reżimowi irańskiemu?
- Właśnie to mnie boli najbardziej - mnie człowieka zakochanego w kulturze arabskiej. To są też moje relacje rodzinne. Mój tato spędził sześć lat w krajach Bliskiego Wschodu - Syria, Jordania, Irak, Kuwejt, Turcja. Jest mi bliska kultura arabska i muzułmańska, miejscowe społeczeństwa. Warto wiedzieć, że w lepszych czasach Liban był nazywany „Szwajcarią Bliskiego Wschodu”, Iran „Francją Bliskiego Wschodu”. Turcja to jest społeczeństwo, które łaknie wiedzy - w Istambule jest 36 uniwersytetów, w tym francuskojęzyczne. W Kairze wspaniale działa amerykański uniwersytet. Ile mamy takich uniwersytetów w Polsce? Nie przebija się głos kwiatu społeczeństwa Bliskiego Wschodu. Przebijają się w kuriozalny sposób słowa poparcia, nie dla tych ludzi, którzy też chcieliby tam żyć w pokoju, tylko - przepraszam, ale to wynika z logiki – dla działań terrorystycznych Hamasu, Hezbollahu czy reżimu irańskiego.
Działania Izraela nie są działaniami wymierzonymi w te społeczeństwa. Ubolewam, że w przekazie medialnym w Polsce nie ma informacji, że Syryjczycy, Libańczycy, nawet Irańczycy, a już w sposób szczególny kobiety irańskie, wiwatowali na cześć - zabrzmi szokująco - armii izraelskiej (po tym, jak zlikwidowała wielu przywódców Hezbollahu, na czele z Nasrallahem). Bo dla nich to oznacza szansę na wolność. Ci ludzie są zniewoleni. I teraz, owszem, ubolewam absolutnie nad każdą ofiarą na Bliskim Wschodzie – czy to chrześcijanin czy nie. W Libanie 36 procent społeczeństwa to chrześcijanie. Dalej idąc - większość stanowią muzułmanie, ale kto? Szyici z dużą i wpływową podgrupą alawitów, która jest mniejszością, ale wpływową. Dlaczego? Bo ta grupa sprawuje władzę w Syrii, tam są przepływy wzajemnych oddziaływań. To co się dzieje na Bliskim Wschodzie, jest szansą na zupełnie nowe rozdanie. Niektórzy głośno pokrzykują i głupio powtarzają za Erdoganem, jak bardzo Izrael jest zły, jak Izrael demoluje Bliski Wschód, że następna będzie Turcja. Otóż nic z tych rzeczy, trzeba słuchać ze zrozumieniem. Erdogan, z ogromnym szacunkiem dla Turcji i dla wspaniałego, zaprzyjaźnionego z nami państwa, zdradza tutaj wspaniałe talenty oratorskie. Przecież on czeka aż zostanie przełamana hegemonia Iranu, ponieważ będzie to oznaczać nowe rozdanie. Arabia Saudyjska zachowuje spokój, zachowuje się z klasą i czeka na rozwój wydarzeń. A Erdogan występuje w roli człowieka, który, żeby zamanifestować swój żal, krzyczy, jak bardzo mu przykro, że wielki wuj (Iran) odchodzi. Chce się uwiarygodnić przed rodziną, więc jest pogrążony w smutku.
Tymczasem – Turcja od północy, a Arabia Saudyjska (wespół z Egiptem) od południa kibicują Izraelowi, żeby ten zrobił porządek z Iranem. Który przecież groził Izraelowi publicznie, myśląc, że zdyskontuje w ten sposób wpływy na ulicy arabskiej czy szerzej - muzułmańskiej. Te państwa już się szykują do przejęcia wpływów. Dlaczego? Dlatego, że w ścisłym sojuszu z Turcją jest Azerbejdżan (także z powodów etnicznych). Azerów mieszka dziś w Iranie więcej niż w Azerbejdżanie, nawet o kilka milionów. To są pewne układanki, dla nas niewyobrażalne. W dzisiejszym Azerbejdżanie żyje niespełna 10 milionów Azerów. W Iranie zamieszkuje ich około 13 milionów.
Komu może pogrozić Iran?
Pytanie, które stawia sobie cały świat: jaka może być odpowiedź Izraela na atak rakietowy Iranu? Pan śledzi również dyskusję medialną w Izraelu. Jakie są nastroje społeczne, jakie są oczekiwania? O czym mówi się najczęściej?
- Na bieżąco sprawdzam codziennie trzy główne dzienniki izraelskie, ale także media egipskie, saudyjskie, tureckie, a nawet irańskie. Wczoraj słuchałem retransmisji przemówienia ministra obrony Iranu. I powiem państwu rzecz następującą: otóż z Izraelem jest taka sytuacja, że to państwo ma problem, bo wszystkie jego sukcesy wcześniej, czy później, stają się pułapką. To widać było świetnie po wojnie sześciodniowej. Spektakularny sukces, ale zapowiadający późniejszą prawie porażkę - dotkliwe ciosy zebrane podczas wojny Jom Kipur. Iran wystrzelił w kierunku Izraela, ponad 180 rakiet balistycznych – zginęła jedna osoba, przypadkowy palestyński przechodzień w Jerychu. Więc słuchałem tej retransmisji, wystąpienia próbującego odbudować wizerunek państwa, ale wyszło to niestety tragikomicznie. Bo jeżeli minister mówi, że to była próbka, że Iran dopiero teraz pokaże Izraelowi, to przepraszam - jaka próbka? 180 rakiet balistycznych to jest próbka? W tym najnowocześniejsze modele, które pięknie pokazywali na paradach w Teheranie? Iran obnażył swoją bezsilność. Może pogrozić malutkim państewkom, zamożnym, ważnym, ale niedużym. Nie jest już żadnym dzisiaj zagrożeniem dla Arabii Saudyjskiej, dla Turcji, dla Egiptu i pozostałych państw. Ale zanim odtrąbimy zwycięstwo, zanim pojawią się okrzyki radości, ta sytuacja będzie wielkim wyzwaniem, nie tylko dla Izraela, ale dla całej społeczności międzynarodowej. Żeby odbudować swoją reputację, Iran ma teraz tylko jedno wyjście: uruchomić broń jądrową. Nie, żeby jej użyć, ale faktycznie ją zdobyć i zademonstrować jej posiadanie. A to oznacza już nie tylko zagrożenie dla Izraela, ale dla całego świata.
Niewesołe wnioski na koniec.
- No niestety nie. Znamy to chińskie przysłowie, czy nawet przekleństwo - obyś żył w ciekawych czasach. Mieszkając na Bliskim Wschodzie, czy interesując się Bliskim Wschodem, człowiek naprawdę zaczyna rozumieć, o czym w tej chińskiej mądrości chodziło.