Spotykamy się tuż po gali, podczas której została pani mentorką studenta. To spore wyróżnienia dla profesorki?

Tak, dla mnie to jest najważniejsza nagroda, ponieważ docenili mnie studenci. A to są osoby, które patrzą na zupełnie inne aspekty rzeczywistości akademickiej.

Jakie pani cechy i predyspozycje dostrzegły osoby studenckie?

Czytałam laudację i była ona bardzo wzruszająca. Oprócz tego, że studenci czytają moje książki, to docenili to, że jeżdżę z nimi na rowerze, że wspólnie idziemy na trening boksu albo jem z nimi pizzę. Nie da się oderwać stylu życia akademickiego od prywatnego, bo studenci i tak będą wiedzieć, co robimy.

My poznałyśmy się już kilka lat temu przy okazji tematu streetworkingu. Czym jest streetworking, czyli czym pani zajmuje się zawodowo i prywatnie?

To zespół metod, które stosowane są w stosunku do osób, które wymykają się systemowi, co do których nie działają inne metody. Muszą tu być spełnione pewne warunki. Jednym z nich jest wyjście do dzieci na ulicę.

Co pani daje obcowanie z dziećmi ulicy?

Studenci często mówią, że czytają teksty naukowe i ich nie rozumieją. A ja zawsze im mówię - ja tam byłam, ja to widziałam. Ja jestem badaczką jakościową, zanurzoną w rzeczywistość badawczą, bardzo zaangażowaną. Jak jadę do placówki, to śpię na dywanie, nie szukam hotelu, nie szukam korzyści dla siebie. Po prostu - funkcją nauki jest też przekazanie światu prawdy. Jeśli chcę powiedzieć, że dzieci żyją w warunkach odbierających godność człowiekowi, to muszę tam jechać i to zobaczyć.

Posłuchaj całej rozmowy: