W Dżuddzie ukraińsko-amerykańskie rozmowy w sprawie zakończenia rosyjskiej inwazji w Ukrainie
To pierwsze spotkanie delegacji tych państw od czasu kłótni prezydentów USA i Ukrainy Donalda Trumpa i Wołodymyra Zełenskiego 28 lutego w Waszyngtonie.
28 lutego nie doszło do podpisania porozumienia o dostępie amerykańskich firm do ukraińskich surowców mineralnych, a Zełenski został wyproszony z Białego Domu.
Zdaniem prof. Małgorzaty Zachary-Szymańskiej z Instytutu Amerykanistyki i Studiów Polonijnych Uniwersytetu Jagiellońskiego, nie można mówić o przyjacielskich stosunkach między Ukrainą a Stanami Zjednoczonymi, ale te relacje muszą być przynajmniej „poprawne”.
„Ukraińcy desperacko potrzebują przede wszystkim danych wywiadowczych, których Ameryka już nie dostarcza. Desperacko będą potrzebować niebawem broni. Skutki zawieszenia tych dostaw, będą odczuwalne za kilka tygodni, miesięcy. Ale danych nie ma już teraz” – podkreśla prof. Zachara-Szymańska.
Według amerykanistki, wraz ze zmianą na fotelu prezydenta Stanów Zjednoczonych, inna jest też narracja o konflikcie ukraińsko-rosyjskim.
Amerykanie nie bawią się już w subtelności. Donald Trump mówi jasno: zainwestowaliśmy w Ukrainie, chcemy zwrotu z tej inwestycji. Idziemy tam, żeby odzyskać swoje pieniądze
– ocenia.
Wymiana zdań między Sikorskim a Muskiem i Rubio – to już nie dyplomacja, to wojna kulturowa
I w tej wojnie Amerykanie chcą dyktować warunki, bo obecna administracja tego kraju wygrała dzięki temu ostatnie wybory.
Prof. Zachara-Szymańska mówi, że Donald Trump w tej kampanii, ale nawet w czasie prezydencji Joe Bidena, chętnie odwoływał się do potęgi, dobrobytu i bezwzględnej dominacji Ameryki i w ten sposób świetnie odczytywał nastroje społeczne.
To narracja, która doprowadziła go do Białego Domu
– mówi autorka podcastu Wolna Amerykanka.
Gość programu O Tym Się Mówi ocenia, że wymiana zdań na portalu X między szefem polskiego MSZ a Elonem Muskiem i sekretarzem stanu USA to dowód na to, że jesteśmy świadkami zasadniczej zmiany stylu uprawiania polityki i musimy zrewidować nasze wyobrażenie o tym, jak buduje się wiarygodność w polityce właśnie.
Big Techy – as w rękawie Europy?
W poniedziałek wicepremier Krzysztof Gawkowski przekazał, że środki, które zasiliłyby budżet z tytułu nowego podatku, miałyby wesprzeć rozwój firm i startupów z sektora cyfrowo-technologicznego i media. "Mógłby on przetransferować zyski od potężnych globalnych korporacji, niezależnie od miejsca ich pochodzenia, do budżetu, a później mogłyby one pracować na rzecz rozwoju polskich firm technologicznych, wspierać polskie startupy, deep tech, przedsiębiorstwa chmurowe czy tworzenie jakościowych treści przez media" - wyjaśnił i dodał, że podobne podatki funkcjonują w 35 krajach.
W sprawie opodatkowania Mety czy Google już teraz próbuje interweniować Tom Rose, przyszły ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce. „To niezbyt mądre! – pisze w serwisie X – Autodestrukcyjny podatek, który zaszkodzi tylko Polsce i jej relacjom z USA. Prezydent Trump również odpowie odwetem, jak i powinien zrobić. Odwołajcie podatek, aby uniknąć konsekwencji!".
Prof. Małgorzata Zachara-Szymańska uważa, że Big Techy to jest jedna z tych płaszczyzn, na których będą toczyć się najbardziej intensywne negocjacje, bo w gronie ludzi, którymi otacza się prezydent USA są biznesmeni. Także ci, którzy realizują swoje interesy w Europie.
„Im bardziej Unia Europejska czy poszczególne państwa członkowskie będą ten oręż w postaci opodatkowania wyciągać, tym większa szansa na to, że w Ameryce wytworzy się presja na administrację, żeby jednak w niektórych kwestiach nie dążyć do konfrontacji, tylko się układać” – mówi amerykanistka.
Źródło: PAP