„Dyplomy kolekcjonerskie” ukończenia studiów, między innymi, na Uniwersytecie Jagiellońskim do kupienia w sieci za 2000 zł; politycy masowo kończący studia na Collegium Humanum - to tematy, które towarzyszą nam w ostatnich miesiącach.

 

Bezczelność trwała dekady

Zacznijmy od dyplomów. Uczelnie mogą z tym walczyć? I jak?

- Proceder związany z wyłudzaniem stopni tytułów akademickich - od magistra do przynajmniej doktora  habilitowanego i pewnie też profesora - kwitnie co najmniej od lat 90. I przypuszczam, że jest z tym coraz gorzej. Dlatego, że przez dekady nikt nic z tym nie robił, poza zainstalowaniem programów antyplagiatowych, które niewiele dają. Nikt nie próbował - od prokuratury po środowiska akademickie. Miliony Polaków mają różne dyplomy, które są bardziej czy mniej nieuczciwie zdobyte. Plagiatowanie, przynoszenie prac zaliczeniowych, licencjackich, magisterskich, które częściowo były plagiatami, to zjawisko masowe. To nie jest tak, że 15 czy 25 procent ludzi ma takie grzechy na sumieniu - myślę, że większość absolwentów studiów je ma. A przede wszystkim państwo i uczelnie, bo z całą świadomością i premedytacją na to pozwalano. Podobnie jest z pisaniem prac na zamówienie - firmy, które oferują oszustwa tego rodzaju, funkcjonują zupełnie bezkarnie.

Prokuratorzy nic nie robili z zawiadomieniami o plagiatach, o funkcjonowaniu takich firm. Skoro więc ta bezczelność i rozbisurmanienie były zupełnie bezkarne przez dekady, to nic dziwnego, że społeczeństwo uległo  głębokiej demoralizacji. I na końcu mamy taką sytuację, jak z Collegium Humanum. Ale proszę nie sądzić, że to jest jakiś wyjątek. Bo nie jest. Na szczęście nie po dyplomach ocenia się człowieka, nie po stopniach.

 

Żeby dostać stanowisko w spółce Skarbu Państwa wystarczył konkretnej uczelni. Potem zarabiało się dziesiątki tysięcy złotych.

- Na szczęście zaczęły się tym interesować prokuratury, jednak daleko jest do tego, żeby zaczęły rozumieć czym są tego rodzaju przestępstwa. Plagiat w pracy doktorskiej, to przestępstwo wyłudzenia nienależnych korzyści. Bardzo poważne przestępstwo, a nigdy nie było tak traktowane przez prokuratorów. Po prostu kultura prawna i moralność publiczna w Polsce jest na poziomie przeciętnej światowej. Tyle że ta przeciętna światowa jest dramatycznie niska w zestawieniu z naszym oficjalnym etosem, również etosem akademickim. I to się mści. To nie jest sprawa iluś tysięcy oszustów - mówimy o systemie, który od dekad produkuje miliony fałszywych dokumentów, na wszystkich możliwych poziomach. Niepubliczne szkoły pewnie w ogóle nie mogłyby funkcjonować, gdyby nie aktywne, świadome przyzwolenie na masowe plagiatowanie, albo wyłączne plagiatowanie. Praktycznie wszyscy studenci tych szkół przedstawiali prace, które zawierały co najmniej plagiaty.

Prof. Jacek Popiel: Młode pokolenie? Mniej samodzielne w myśleniu, mniej odporne na stres Prof. Jacek Popiel: Młode pokolenie? Mniej samodzielne w myśleniu, mniej odporne na stres

Grupy studentów przynosiły plagiaty

To może zostawmy w Polsce tylko uczelnie publiczne?

- Nie, nie. Trzeba skazać kilkadziesiąt czy nawet kilkaset osób za nadużycia, ogólnie mówiąc - akademickie. I to będzie działało odstraszająco. Będzie to rzecz jasna jakaś kropla, ale zadziała. Gdybym był prokuratorem, tobym nie pozwolił, żeby na moim terenie bezczelnie próbowano sprzedawać dyplomy lub pisano prace na zamówienie. Po prostu tych ludzi bym ścigał. To, że prokuratorzy tego nie robią, świadczy o tym, jak niska jest ich wrażliwość moralna i kultura.

Dlaczego zwykłe włamanie do mieszkania, gdzie zginie coś o wartości 20 tysięcy złotych jest traktowane jako poważne przestępstwo, a oszustwo polegające na plagiacie i wyłudzeniu doktoratu jest traktowane jako coś pozbawionego znaczenia, w zasadzie jak sprawa cywilna? To wymaga zmiany postawy. Żaden automat, w rodzaju programu antyplagiatowego, nic nie zmieni. Byłem kiedyś przewodniczącym zespołu do spraw dobrych praktyk akademickich, ciała doradczego przy resorcie nauki za czasów minister Barbary Kudryckiej, działaliśmy w trybie skargowym. Dowiedziałem, jak funkcjonuje to na wyższym poziomie (doktoratów, habilitacji) i włos mi się na głowie jeżył. Pracowałem również w szkołach niepublicznych, na „drugich etatach” (kiedyś to było normalne, bo był wyż i dużo takich uczelni), i też byłem przerażony. Pamiętam grupy studentów, które przynosiły plagiaty; wszyscy studenci je przynosili i mieli pretensje, że ja mam pretensje. Bo przecież nie mówiłem, że nie mogą to być „wycinanki” czy „wpisy z internetu”.

 

No i przecież oni płacą za te studia. A rynek pracy wymaga wyższego wykształcenia…

- Na szczęście wartość papierów z roku na rok maleje. Pracodawcy wiedzą, że dyplomy w ogromnej większości, także uniwersytetów porządnych, o niczym nie świadczą, nic nie mówią o studencie. Zresztą doktoraty, habilitacje i profesury również. Jak ktoś się zna na swojej dziedzinie, to po kilku minutach rozmowy rozpozna człowieka, który również się na niej zna. Mogę z kimś rozmawiać pięć minut o filozofii i rozpoznam, czy zna się na filozofii; nie ma dla mnie znaczenia, że jest profesorem. Wiem doskonale, że większość profesorów, doktorów, zna się nie za bardzo.  A może być ktoś zupełnie skromny, nie mieć żadnego tytułu i całkiem dobrze się znać. Trzeba mieć talent, to od razu widać. I tak jest w każdej dziedzinie, pracodawcy na to właśnie zwracają uwagę.

Oczywiście są pracodawcy publiczni, którzy muszą mieć te papiery. Ale prawdę mówiąc, jak ktoś ma trochę oleju w głowie i trochę uczciwości w sercu, bez trudu zrobi porządne studia i wszystkie dyplomy. To i tak jest mało, ale będzie umiał więcej niż od niego wymagają te dyplomy. Pracodawca poszukujący dobrych pracowników na pewno to zauważy i doceni. Na szczęście ludzki rozsądek i rynek pracy są czymś o wiele silniejszym i zdrowszym niż cały system certyfikacji umiejętności.

Umasowienie nadużyć

 

Często nie chodzi tu o wiedzę i zdobywanie samej wiedzy, a o dostęp do stanowisk. Dostęp daje papier, po prostu.

- Oczywiście. Dawniej było tak, że w szkołach niepublicznych uzupełniano wykształcenie. Urzędnicy „robili te papierki” na kursach sobotnio-niedzielnych, to powszechnie akceptowano. Nie mówię, że niczego nie uczono. Mówię tylko, że tam, gdzie wymagano czegoś, jakichś pisemnych prac, to była fikcja (w ogromnej większości przypadków). Ale dobrze, że powstały te szkoły i dobrze, że ludzie na zjazdy sobotnio-niedzielne masowo przyjeżdżali. Trzeba odróżnić dorabianie papierków od brutalnego wyłudzania dokumentów, czy handlu dokumentami, które przynoszą poważne profity, jak na przykład zasiadanie w zarządzie spółki Skarbu Państwa.

Prezydent Wrocławia mógł zostać wiceprzewodniczącym rady nadzorczej spółki od ścieków w Tychach i dostawać za to kupę pieniędzy (więcej niż profesor, każdego miesiąca jako dodatek na waciki) dlatego, że załatwił rektorowi Collegium Humanum doradztwo w miejskiej spółce Wrocławski Park Technologiczny. Za to dostał dyplom MBA. Jak poczuł, że wokół tej sprawy zrobił się smród, zapłacił 9,5 tysiąca za studia - tuż przed uzyskaniem tego fikcyjnego dyplomu, bo przecież wcale nie studiował. To jest po prostu ciężka korupcja i oczywiście w środowiskach skrajnie skorumpowanych, gdzie już w ogóle nie ma żadnych hamulców, zawsze będą przestępstwa.

Jest krakowski odprysk afery Collegium Humanum. Chodzi o dwóch członków rad nadzorczych miejskich spółek Jest krakowski odprysk afery Collegium Humanum. Chodzi o dwóch członków rad nadzorczych miejskich spółek

Problem jest nie w tych setkach przestępców załatwiających dokumenty, ale w milionach ludzi, którzy popełniali drobne wykroczenia, na które było przyzwolenie instytucjonalne. Bo wszystkim to odpowiadało, bo dzięki temu mógł funkcjonować cały system. Gdybyśmy nagle zaczęli wymagać od studentów wszystkich uczelni niepublicznych, czy nawet publicznych, to nikt by nie zdał jednego semestru.

Uczelnie od dawna są zakładami popularyzacji wiedzy, nie mówię, że wszystkie kierunki. Chodzi mi o bardzo propedeutyczne zajęcia, przypominające pogadanki, popularyzację wiedzy. Niestety to uległo bardzo głębokiej degradacji. Poważne uczenie zaczyna się mniej więcej na poziomie studiów doktoranckich, tak to niestety wygląda. Taka jest konsekwencja umasowienia. A konsekwencją umasowienia jest też umasowienie nadużyć.