Radio Kraków
  • A
  • A
  • A
share

Prof. Jacek Purchla: Na wagary poszedłem na Wawel

Często przypadki, jak w moim ulubionym filmie „Zezowate Szczęście”, i natrafienie na niezwykłych ludzi, pozwalało wybrać drogę życiową - mówi w rozmowie z Marzeną Florkowską prof. Jacek Purchla, historyk sztuki i ekonomista, krakowianista.

Prof. Jacek Purchla 2019 r. Kongres OWHC. / Zdjęcie dzięki uprzejmości gościa

Posłuchaj podcastu

Czarny Wartburg wersja De Luxe

Kraków Pana dzieciństwa, przełomu lat 50. i 60. XX wieku. Pierwsze wrażenia, pierwsze migawki z tego Krakowa.

Dla dziecka to na pewno nie był szary Kraków. Przełom lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych oznaczał, że ulica Garncarska, ulica Krupnicza, ulica Retoryka, kraina mojego dzieciństwa, Park Jordana i Błonia, to była taka rzeczywiście wyspa szczęśliwości i myślę na swój sposób ciągle Kraków przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Kraków, który poddawał się powoli i w sposób nieuchronny dopiero wówczas powiewom nowoczesności.

I była kamienica.

Nawet lokatorów tej kamienicy mógłbym dzisiaj z pamięci wyrecytować. Bardzo różne rodziny, od hrabiowskich po przedstawicieli mieszczańskiego Krakowa, łącznie też z uczonymi takimi jak prof. Tadeusz Dobrowolski, wówczas dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie i autor kultowej również dla mnie książki „Sztuka Krakowa”. Mieszkał w kamienicy przy ulicy Garncarskiej pod numerem 5, na pierwszym piętrze, ze swoją małżonką Marianną, socjolożką, a może nawet antropolożką.

Od czasu do czasu wołał mnie, pięcio-sześcioletniego chłopca bawiącego się w ogródku, jak mówiliśmy, żeby dzielić się ze mną, czy też ofiarowywać mi znaczki francuskie, co dobrze zapamiętałem i co wówczas było czymś niezwykłym. W Polsce, przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, dla której zagranica była symbolem egzotyki, a my żyliśmy w izolacji.

Czy to były początki zainteresowań filatelistycznych, ale i historycznych i historyczno-sztucznych?

Filatelistą nie zostałem, natomiast uchodzę za historyka sztuki i myślę, że jest w tym jakiś palec profesora Tadeusza Dobrowolskiego, oczywiście w wymiarze całkowicie symbolicznym.

Ulica Garncarska wówczas to było miejsce, gdzie mogliśmy śmiało grać w piłkę, bo samochód przejeżdżał raz na godzinę. Posiadaczem właśnie jednego z nielicznych samochodów na naszej ulicy był profesor Tadeusz Dobrowolski, który nie miał prawa jazdy, ale jako dyrektor Muzeum Narodowego dostał talon na luksusowe, na owe czasy auto. To był czarny Wartburg wersja De Luxe. Szofer pana profesora pucował to auto dzień i noc, żeby wyjechać na miasto właśnie z profesorostwem. Dodam, że profesor Dobrowolski z małżonką wprowadzili się do tego mieszkania w roku 1945. Wcześniej mieszkali przy ulicy Studenckiej, blisko Plant. W styczniu 1945 roku wyszli na spacer i wtedy spadła na ich kamienicę sowiecka bomba. Zostali bezdomni. To też jest dowód na to, że Kraków wprawdzie wyszedł z działań wojennych 1939-45 obronną ręką, bo wszystko jest relatywne, ale bomby na Kraków również w styczniu 1945 roku spadały.

Prof. Jacek Purchla z Karoliną Lanckorońską. / Zdjęcie dzięki uprzejmości gościa

Prof. Jacek Purchla z Karoliną Lanckorońską. / Zdjęcie dzięki uprzejmości gościa

W piaskownicy bawiłem się z dziećmi literatów

Obok była Krupnicza i Dom Literatów, który też rozkwitał tuż po wojnie. Być może dla młodego chłopaka to nie było jeszcze oczywiste środowisko.

To było dla mnie dosyć wcześnie oczywiste środowisko, ponieważ zostałem oddany do przedszkola, a więc do tej pięknej Willi Marii Lewalskiej , w której dzisiaj mieści się Konsulat Generalny Austrii przy ulicy Krupniczej. Tam moimi rówieśniczkami i rówieśnikami były dzieci literatów. W piaskownicy bawiłem na przykład z Grześkiem Miecugowem, z którym byłem w tej samej grupie starszaków.

I bursa księdza Kuznowicza, teraz Teatr Groteska.

To nie był jeszcze Teatr Groteska, ale miejsce to było na swój sposób częścią pamięci zbiorowej pokolenia moich rodziców. Mój tato wspominał, że jako chłopak w latach 30. grał z innymi młodymi chłopakami z okolicy w ping-ponga. Chodziło się na ping-ponga do Kuznowicza.

I te zabawy podwórkowe, czy raczej zabawy uliczne.

Grało się w piłkę na Błoniach, robiło się bramki z odzieży, lub grało się w piłkę w całym tym sportowym kompleksie, który zaczynał się od Parku doktora Jordana, a kończył w Cichym Kąciku. Boleję nad tym, że ta duma przedwojennego Krakowa, cały wielki kompleks z miejskim stadionem lekkoatletycznym, na którym się też wychowywałem, dzisiaj już nie istnieje, padł ofiarą, powiedzmy to wprost, komercjalizacji i tak zwanej deweloperki.

To był Kraków zatrzymany w kadrze. Dopiero po październiku 56 roku zaczynała się pierwsza faza inwestowania w zachodni Kraków. To były z jednej strony obiekty uniwersyteckie, budowane choćby na jubileusz 1964 roku, jubileusz sześćsetlecia UJ, takie jak Paderevianum, który już też dzisiaj nie istnieje, czy nowa siedziba dzisiejszego Uniwersytetu Rolniczego, ale powstawał też Hotel Cracovia.

Z czasem pojawiło się Kino Kijów, 1967 rok, nowoczesne, największe chyba bodaj wtedy w Krakowie kino.

Nie tylko największe kino, ale chyba jedyna taka nowoczesna przestrzeń, która mogła być wykorzystywana również na konferencje.

Sługa pana radcy

Smaki i zapachy dzieciństwa, czyli smak landrynek od Edwarda Mola.

Edward Mól potwierdza tę moją pierwotną tezę, że Kraków przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, czyli ten mieszczański Kraków, był jeszcze w jakimś stopniu Krakowem przedwojennym. Gdy mój dziadek prowadził mnie na Błonia i spotykał swoich znajomych, panowie zdejmowali kapelusze i mówili do siebie: „Sługa pana radcy”. A o dwunastej ludzie się zatrzymywali i żegnali, gdy biły dzwony na Anioł Pański. Ale również to był kupiecki Kraków, on przetrwał tak zwaną bitwę o handel przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych i trwał właśnie w mojej okolicy. Był to Edward Mól, właściciel sklepiku, w którym było wszystko, a przynajmniej wszystko, czego brakowało w uspołecznionym handlu. Ślusarz Brzezicki przy Krupniczej, tapicer Ziembiński przy Garbarskiej, słynna piekarnia przy ulicy Garbarskiej, do której właśnie przed Wielkanocą na przykład ustawiały się kolejki krakowianek i krakowian. Sam byłem wysyłany przez babcię po chałkę wielkanocną.

Więc ten mały, nie chcę powiedzieć biznes, ten mały kapitalizm, on przetrwał epokę stalinizmu i był częścią tożsamości mojego miasta.

Nowodworek 1972 r. z fizyką w górach (pod Modyniem). / Zdjęcie dzięki uprzejmości gościa

Nowodworek 1972 r. z fizyką w górach (pod Modyniem). / Zdjęcie dzięki uprzejmości gościa

Wagary na Wawelu

Dochodzimy do Nowodworka czyli I Liceum Ogólnokształcącego w Krakowie. To była tradycja rodzinna?

To nie była tradycja rodzinna, ale to było rodzinne przekonanie, że skoro, powiem nieskromnie, dobrze uczyłem się w szkole podstawowej, a równocześnie przemieszkiwałem pomiędzy rodzinnym domem dziadków przy ulicy Grancarskiej i rodzinnym domem mamy i taty przy ulicy Szpitalnej, naprzeciwko Teatru Słowackiego, to nawet z punktu widzenia topografii miasta Nowodworek był pewnie najbliższym adresem, o który warto było zawalczyć. Zawalczyłem zresztą za radą wakacyjnych koleżanek, z którymi spędzałem urocze wakacje w Skrzydlnej w 1968 roku. Siostry Kowalczykówny, które gorąco pozdrawiam. Ania była już po pierwszej klasie Nowodworka, była zafascynowana nie tylko szkołą, ale harcerstwem. Ja już w ósmej klasie szkoły podstawowej – dzięki rekomendacji Ani - zostałem już druhem w starszoharcerskiej drużynie imienia Tadeusza Rejtana. „Szara Siódemka” - jeden z najstarszych szczepów krakowskich, który działał przy Nowodworku. Jeszcze zimowisko z przełomu 1968/69 roku w Sopotni pod Romanką ze starszymi ode mnie o rok, dwa, trzy koleżankami i kolegami, harcerkami i harcerzami, ale z Nowodworka, też na swój sposób mnie już do tego kroku, w kierunku placu na Groblach, przygotowało.

To jest taka szkoła, taki budynek, do którego jak się wchodzi, to człowieka ciągnie wzwyż. „Semper in altum” - hasło Nowodworka.

To prawda, a dla mnie jako badacza dziejów cywilizacji europejskiej właśnie przełomu XIX i XX wieku, bo wtedy ten gmach wzniesiono, jest symbolem tego wszystkiego, co wniosła do tożsamości, do cywilizacji narodów Europy Środkowej monarchia Habsburgów, można powiedzieć w ostatniej fazie swojego trwania. Gimnazjum klasyczne jako pewien bardzo wysoki standard edukacyjny i te gmachy, takie jak mój Nowodworek. Jeżdżąc po Europie Środkowej przez ostatnich kilkadziesiąt lat spotykam w bardzo różnych miastach i miejscach te gimnazja, które obok dworców kolejowych, obok ratuszy, należą do bardzo charakterystycznych pomników cesarstwa Habsburgów, jeżeli chodzi o ich architekturę. Symbolizują tę właśnie przestrzeń cywilizacyjną Monarchii rozpiętą pomiędzy Lwowem i Krakowem, a Adriatykiem.

Ten wygląd zewnętrzny szkoły, on ma znaczenie?

On zobowiązuje, dodaje, można powiedzieć, powagi, a nawet dostojeństwa, nie mówiąc już o wnętrzu, o reprezentacyjnej klatce schodowej udekorowanej pamiątkowymi tablicami poświęconymi wybitnym dyrektorom tego zakładu edukacyjnego.

I sama duma nowodworczyń i nowodworczyków z tego, że jesteśmy, tak się przedstawiamy, najstarszą polską szkołą średnią.

Czy Pan chodził na wagary? Pytam o to nie bez kozery, dlatego, że profesor Karol Estreicher znany był z tego, że chadzał na wagary na Wawel.

Pan profesor Karol Estreicher junior, bo tak o sobie kazał mówić. Miałem zaszczyt nie tylko go poznać, słuchać jego wykładów i zdawać u niego egzaminy, jako student historii sztuki, ale przejąłem, powiem nieskromnie, po Karolu Estreicherze redagowanie Rocznika Krakowskiego. I mam dlatego przekonanie graniczące z pewnością, znając temperament i niezwykłość pana profesora, że na pewno na wagary chodził.

Za moich czasów przestrzeń do wagarowania była bardzo ograniczona, bo nas bardzo krótko w tym zakładzie edukacyjnym trzymano. Ale byłem co najmniej dwa razy na wagarach. Raz z moją dziewczyną poszliśmy do katedry na Wawelu z przewodnikiem Karola Estreichera, wydanie z 1938 roku. Wówczas posiadanie w ogóle tego przewodnika było nobilitacją. W Katedrze wawelskiej, z przewodnika Estreichera, podczas wagarów uczyliśmy się z Basią historii Polski, ale przede wszystkim historii sztuki europejskiej.

Drugie wagary były jeszcze bardziej niezwykłe. Postanowiliśmy wykorzystać dobrodziejstwo Edwarda Gierka, który wprowadził w roku 1972 albo 1973 możliwość wyjazdu do NRD na dowód osobisty. I nigdy tego nie zapomnę. Nocny pociąg Kraków-Drezno, na siedząco, w drugiej klasie, w tłoku, głównie, przepraszam, z handlarzami.

Zwiedzanie Galerii Drezdeńskiej i zrujnowanego Drezna. I powrót znowu nocą, zatłoczonym pociągiem do Krakowa. Koło 6.00 rano byliśmy na Dworcu Głównym, zatem o 7.10 byłem już na lekcji matematyki w Nowodworku.

Nowodworek 1972 r. z Jorgusiem w Szczawie. / Zdjęcie dzięki uprzejmości gościa

Nowodworek 1972 r. z Jorgusiem w Szczawie. / Zdjęcie dzięki uprzejmości gościa

Rozdarty jak sosna

Skąd po maturze ekonomia i jednocześnie historia sztuki?

Jestem do dzisiaj rozdarty jak ta sosna z powieści Żeromskiego „Ludzie bezdomni”. To jest różnorodność zainteresowań. Z jednej strony przekonanie, że studiowanie historii sztuki ubogaca, otwiera, czy otwierało w tamtych czasach niezwykłe horyzonty i możliwość obcowania ze szczególnym środowiskiem. Środowiskiem, które, no co tu dużo mówić, samo w sobie było taką wyspą wolności. Natomiast ekonomia: w liceum przeczytałem „Bogactwo narodów” Adama Smitha. Sądziłem, że to co jest istotne to to, żeby chodzić też po ziemi. Jedno i drugie spowodowało, że na koniec wybrałem miasto, urbanologię, bo nie można pisać o mieście, badać rozwój miast, studiować i próbować zrozumieć je bez jednego i drugiego. Miasto to ludzie, miasto to przestrzeń, miasto to wielkie procesy społeczne i ekonomiczne, i miasto to kultura.

Wtedy, kiedy Pan się w tym Krakowie wychowywał, to nie był jeszcze taki ośrodek międzynarodowy. Skąd pomysł w którymś momencie, żeby patrzeć na to miasto jako miasto tak międzynarodowe, tak skupiające w sobie wszystko? Żeby stworzyć Międzynarodowe Centrum Kultury?

Wystarczyło wchodzić na wagarach do Katedry na Wawelu żeby zrozumieć, że nie byłoby Krakowa bez Niemców, Włochów, Francuzów i że to miasto zawsze z jednej strony było sercem Polski, a z drugiej strony najbardziej kosmopolitycznym miejscem, które pozwalało nam, w pokoleniu maturzystów roku 1973, czuć się Europejczykami. Natomiast żyliśmy absolutnie w izolacji. Potrzeba otwierania Krakowa na świat i przywracania mojemu miastu jego miejsca w Europie legła w roku 1990 u podstaw narodzin Międzynarodowego Centrum Kultury.

I na koniec, jeżeli mogę tylko powiedzieć, to co jest istotne, to to, że miasto to ludzie. Ja miałem szczęście w tym naszym mieście, w naszej metropolii, która równocześnie jest małym miasteczkiem, gdzie wszyscy się przecież znamy i znają, spotkać na mojej drodze niezwykłych ludzi. Myślę, że to jest też w życiu każdego z nas niezwykle istotne.

Często przypadki, jak w moim ulubionym filmie „Zezowate Szczęście”, natrafienie na niezwykłych ludzi, profesorów, pozwalało wybrać taką, a nie inną drogę życiową i robić to, co ważne z perspektywy miłości do Krakowa.

Trzeba mieć tylko to wyczucie i tę wrażliwość na to, że spotyka się kogoś niesamowitego. Nie zawsze na czas o tym wiemy.

To prawda, że funkcja czasu jest często decydująca.

Autor:
Marzena Florkowska

Wyślij opinię na temat artykułu

Komentarze (0)

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Kontakt

Sekretariat Zarządu

12 630 61 01

Wyślij wiadomość

Dodaj pliki

Wyślij opinię