Andrzej Zoll - maturę zdawał w warszawskim Liceum im. Reytana, ale studia prawnicze skończył już na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1989 r. jako ekspert prawny uczestniczył w obradach Okrągłego Stołu po stronie „Solidarności”. Był jedną z najważniejszych postaci krakowskiego Komitetu Obywatelskiego „Solidarności”. Podczas czerwcowych wyborów jako wiceprzewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej nadzorował przebieg głosowania. Również w 1989 r. został wybrany sędzią Trybunału Konstytucyjnego, a w 1993 r. został jego przewodniczącym. Od czerwca 2000 r. do lutego 2006 r. pełnił funkcję Rzecznika Praw Obywatelskich. Przez wiele lat kierował katedrą prawa karnego na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Opublikował ok. 150 prac naukowych, głównie z zakresu prawa karnego, prawa konstytucyjnego i filozofii prawa. Jest współautorem obowiązującego Kodeksu karnego. Kilka lat temu opublikował w Wydawnictwie Literackim wspomnieniową książkę o swojej rodzinie zatytułowaną "Zollowie".

Pan profesor miał specyficzny punkt obserwacyjny jako wiceprzewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej.

- Tak. To był bardzo trudny dla nas dzień pracy. Byłem wtedy w Warszawie. Musieliśmy nadzorować prawidłowość całego aktu głosowania w Polsce. Proszę pamiętać o tym, że osoby, które brały udział w komisjach obwodowych, szczególnie przedstawiciele z „Solidarności”, nie miały dużego doświadczenia. Często pierwszy raz brali udział w jakichkolwiek wyborach. Następna noc też była bardzo intensywną pracą. Był to okres obliczania głosów. Było wiele wątpliwości interpretacyjnych, spowodowanych akcją dezinformacyjną, którą z inspiracji władz komunistycznych wtedy wprowadzono, szczególnie dotyczącą listy krajowej.

Obawiał się pan profesor, że te wybory mogą nie zostać uznane, że może wydarzyć się coś dramatycznego w czasie głosowania albo potem, kiedy zaczęły spływać wyniki, kiedy się okazało, że zwycięstwo „Solidarności”, obwarowane ustaleniami Okrągłego Stołu – to nie były całkiem wolne wybory – jest przytłaczające, tak wielkie, jak tylko mogło być?

- To było realne niebezpieczeństwo. Trzeba się było z tym liczyć. W siedzibie „Solidarności” byłem świadkiem telefonicznej rozmowy Geremka z Wałęsą. Geremek informował późniejszego prezydenta, jak wygląda sytuacja. Ich zaniepokojenie było dla mnie jednoznaczne. Zdawali sobie sprawę, że to nie jest już to, co było przygotowywane przy Okrągłym Stole, że „Solidarność” będzie miała mocną opozycję w parlamencie, tylko, że władza wchodzi w ręce. To był niebezpieczny punkt. Nie weryfikowałem tego, ale była informacja, że gen. Jaruzelski zmienił w czerwcu dowódców okręgów wojskowych. Nie wiem, czy coś się szykowało.

Rozmawiamy też w radiu z ludźmi, którzy byli działaczami „Solidarności”, komitetów obywatelskich. Niektórzy z nich mówią, że są bardzo rozczarowani. Niektórzy mówią nawet o zdradzie elit. Jak pan profesor na to patrzy? Co było największą porażką tych 25 lat?

- Najpierw chcę powiedzieć o sukcesie. Patrzę na to zupełnie inaczej. Udało nam się odnieść sukces historyczny. Przede wszystkim jesteśmy państwem wolnym i suwerennym. Świetnie widzę złe rzeczy, które się dzieją w Polsce. To wynik naszej głupoty, naszych wad, naszego zacietrzewienia, a nie wpływów zewnętrznych, które nas zniewalały przez tyle lat.

Porażką jest podział społeczeństwa, który zaczął się bardzo wcześnie, bo już w dniu 4 czerwca. 38% ludzi nie poszło do wyborów. To bardzo dużo, w sytuacji, w której wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że te wybory są rozstrzygające dla losów Polski. Tyle osób nie poszło! Później „wojna na górze”, zupełnie niepotrzebna, która przyhamowała proces reform. Doszło do znacznego osłabienia obozu „Solidarności”. Dopuszczono do tego, że w ciągu 3 lat strona polityczna, która przegrała 4 czerwca, pozbierała się i w 1993 r. wygrała wybory. I to jak! Z bardzo dużą przewagą. To była klęska obozu „Solidarności”. To zaciążyło później na opracowaniu konstytucji i do dzisiaj ciąży – podział się pogłębia, straszny, irracjonalny. Ale to nasze grzechy, jesteśmy za nie odpowiedzialni i powinniśmy je przezwyciężyć.

Pan profesor bardzo się angażował przez te 25 lat. Najpierw Państwowa Komisja Wyborcza, potem Trybunał Konstytucyjny, szef Trybunału Konstytucyjnego, Rzecznik Praw Obywatelskich, w międzyczasie praca na uniwersytecie. Co uznałby pan profesor za swój osobisty sukces?

- Jeśli chodzi o pracę związaną z uniwersytetem ona nie była w międzyczasie. Ona była cały czas. To wychowanie uczniów, których mam znakomitych. Już przejęli po mnie katedry. Znacznie lepiej to robią niż ja robiłem. Jeśli chodzi o działalność publiczną – zbudowanie autorytetu Trybunału Konstytucyjnego. To nie było proste, nie oczywiste. W pierwszych latach był kwestionowany przez nasze środowisko. Mieliśmy bardzo poważny problem z Sądem Najwyższym. Prezes Sądu Najwyższego, osoba, którą niezwykle cenię, prof. Adam Strzębosz, był przeciwnikiem Trybunału Konstytucyjnego. Uważał, że sprawy konstytucyjne powinny być załatwiane w izbie konstytucyjnej Sądu Najwyższego. Była niedobra pozostałość z okresu komunistycznego, to znaczy orzeczenia Trybunału nie były ostateczne. Udało nam się pokazać jego pozytywną rolę w stabilizowaniu porządku prawnego. Praca Rzecznika Praw Obywatelskich pozwoliła mi inaczej popatrzeć na życie. To było dla mnie znakomite doświadczenie.

Co się nie udało? Gdzie poszukałby pan profesor zaniedbania, niedociągnięcia?

- Wiele było niepowodzeń. Nie wszystko się udało przy tworzeniu Kodeksu karnego. Niezupełnie teraz mi się wszystko udaje. Prace w komisji kodyfikacyjnej nie przebiegają tak, jak ja bym to sobie wyobrażał. Trzeba zdawać sobie sprawę, że wszystkie twory muszą być wynikiem kompromisu. Jeśli kompromis, to żadna ze stron nie jest do końca usatysfakcjonowana. Też nie mogę być usatysfakcjonowany, ale porażek, w których całkowicie bym przegrał, uniknąłem.

Znalazłby pan profesor jedną osobę, która mogłaby symbolizować te 25 lat?

- Nie mam wątpliwości. Tadeusz Mazowiecki. Był tym, kto odegrał kluczową rolę w 1989 r., a nawet później, kiedy nie pełnił już funkcji państwowych – był posłem, przewodniczącym Unii Wolności, później już nawet tych funkcji nie pełnił – był kręgosłupem systemu. Jego rola w pracach komisji konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego była kluczowa. Doprowadził do tego, że w ogóle doszło do uchwalenia. Był moment na początku 1997 r., kiedy wydawało się, że to wszystko się rozsypie.

bk

Patronat Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego

 

 


Partner Główny: